piątek, 19 kwietnia 2013

BLOOD CEREMONY (2008)




1. Master Of Confusion
2. I’m Coming With You
3. Into The Coven
4. A Wine Of Wizardry
5. The Rare Lord
6. Return To Forever
7. Hop Toad
8. Children Of The Future
9. Hymn To Pan


Skład


Alia O’Brien - Vocals, Flute, Organ
Sean Kennedy - Guitar
Lucas Gadke - Bass Guitar
Michael Carrillo - Drums


Płyta, która co prawda nie powstała w przedziale czasowym, któremu poświęcony jest ten blog, ale brzmi tak jakby została żywcem wyjęta z tamtej epoki, a konkretnie z wczesnych lat siedemdziesiątych. Dlatego wyjątkowo postanowiłem przybliżyć ten wydany w 2008 roku przez Rise Above Records tytuł, ponieważ naprawdę na to zasługuje i bezsprzecznie jest hołdem złożonym tym wszystkim wspaniałym pionierskim wykonawcom, których także i niżej podpisany uwielbia.

Do momentu, w którym usłyszałem Blood Ceremony uważałem, że grupy imitujące klasyczne rockowe dokonania to kompletny niewypał. To, co do tej pory miałem możność poznać nie dawało się słuchać. Owszem, brzmiało po staremu, jednak od strony muzycznej była to zwykła dłubanina bez pomysłu.
Na całe szczęście Blood Ceremony zmąciła ten obraz.

Debiutancki album zespołu z Kanady to urzekający dla ucha mariaż brzmień spod znaku wczesnego Black Sabbath i Jethro Tull. Fascynację pierwszą z wymienionych grup oddawały ciężkie riffy gitary oraz mocna sekcja rytmiczna niemal wyjęte z pierwszych trzech płyt kwartetu. Ducha twórczości Jethro Tull przywoływały dynamiczne partie fletu poprzecznego, które dodawały muzyce folkowego odcienia.
Grupa starała się oddać atmosferę starego rockowego grania jak najwierniej poprzez wprowadzenie do instrumentarium także organów.

Trzeba też mocno podkreślić - to nie jest jedynie bierne naśladownictwo pionierów gatunku, ale udana próba odświeżenia tego, co w muzyce rockowej najlepsze, jednocześnie kompletnie pozbawiona komercyjnego charakteru tak nachalnie epatującego z niemal wszystkich przedsięwzięć, które pojawiają się na rynku.

Mimo, że nie jest to muzyka jakoś szczególnie oryginalna pod względem melodycznym, a same kompozycje są do siebie dosyć podobne, to jednak słucha się tego wybornie, utwory zostały wykonane z prawdziwą pasją i posiadają wzorcowo zbudowany klimat.
Muszę przyznać, że w ciągu tygodnia przesłuchałem ten album kilka razy. Bez cienia zmuszania się, bez znużenia.
Może jedynie głos wokalistki Alia O’Brien nie do końca przekonuje, ale na szczęście wykonawstwo jest tak mocne, że nie wpływa to ujemnie na odbiór.

Uważam, że jest to jedno z najciekawszych wydarzeń, jakie na rockowej scenie pojawiło się w ciągu ostatnich dwudziestu pięciu lat. To jest właśnie alternatywa dla tej całej miernej masówki, która od dłuższego czasu zalewa nas ze wszystkich stron. Alternatywa, przy której ta, wychwalana przez środowiska młodych, wykształconych z dużych miast, wydaje się jakimś kiepskim dowcipem niczym nie różniącym się od dzisiejszego głównego nurtu.

piątek, 12 kwietnia 2013

SHUTTAH

THE IMAGE MAKER (1971)

Ten fascynujący, koncepcyjny, nagrany w 1971 roku album przez długie lata nie wyszedł poza formę acetatu. Aż do roku 2002, kiedy to został zaprezentowany światu przez szacowną wytwórnię Shadoks Music.

Powstała muzyka posiadająca cechy kolażu dźwiękowego. Powiązane ze sobą piosenki tworzyły opowieść rozgrywającą się w czasie drugiej wojny światowej, zaś efekt dramaturgiczny pogłębiały przeróżne efekty dźwiękowe. Zespół nie stronił od eksperymentów - częstokroć nawiązujących do muzyki awangardowej. Starał się wzbogacić aranżacje poprzez wprowadzenie instrumentów dętych.

Niekiedy też kładł spory nacisk na grupowe harmonie wokalne.
Materiał - nagrany przez nikomu nieznanych muzyków w profesjonalnym studiu - budzi duży podziw autentycznie udanymi melodiami oraz znakomitą produkcją. Niebywałe zjawisko.
Znalazło się tutaj miejsce na tematy stonowane, spokojne, ale też na repertuar stricte rockowy, posiadający niemal hard-rockową intensywność, przytłaczający posępną, niepokojącą atmosferą. Wiele kompozycji ujawniało zamiłowanie zespołu do funku. Całość zdradzała jednak wpływy i ambicje rocka progresywnego.





1. Image Maker
2. Bull Run
3. Cry My Little Darling
4. Lady Smith
5. Village Green
6. The Crimp
7. Christmas 1914
8. The Fens
9. Guernica
10. World War II
11. Concrete
12. Imjin
13. She's A Bad Girl
14. The Wizard
15. Tell Me Why
16. Conclusion


Cóż więc tu mamy?
Tytułowa, nieco funkowa piosenka kontrastowała z powolnym, mrocznym 'Bull Run' opartym na ciężkich tonach mocno przesterowanych, niemal rzężących organów Hammonda oraz dźwiękach natarczywej i również przesterowanej gitary elektrycznej. Muzyczna tkanka nagrania obudowana została różnego rodzaju naturalistycznymi odgłosami wojny. Dodatkowo pojawiały się zniekształcone, agresywne dźwięki instrumentów dętych.
Utwór wieńczyła nastrojowa impresja zagrana przez trąbkę i fortepian.

'Cry My Little Darling' to z kolei krystalicznie czysta, szlachetna, dynamiczna piosenka cudownie oplatana dźwiękami elektrycznego klawesynu. 'Lady Smith' w początkowej fazie miał w sobie coś ze spokojnej twórczości Carlosa Santany, by w drugiej części powrócić do funkowych zapędów Shuttah.

W 'The Crimp' zwykła piosenka zostaje przerwana niespodziewanie kakofonią dźwięków. Po chwili następuje powrót do normalnego, w dużej mierze instrumentalnego grania mającego jazzowe zabarwienie - z partią trąbki i pełnym werwy solem gitary.

Rozpoczynający się od melodii pozytywki 'Christmas 1941' to najpiękniejszy fragment płyty. Jest to melancholijna, zagrana na wodewilową nutę miniatura zaśpiewana jedynie z akompaniamentem fortepianu, zaś w zwrotkach wspaniale zaaranżowana na głosy. Warto zatrzymać się przy tych właśnie chórkach ponieważ nieodparcie kojarzą mi się one z aranżacjami partii wokalnych w muzyce Yes, a także Queen.

'The Fens' we wstępie ozdobiony fortepianowym tematem był następnym powrotem na bardziej rockowe terytoria - z uwypuklonymi brzmieniami organów Hammonda na tle prostego, równomiernego podkładu sekcji rytmicznej. W środkowej części jako kontrapunkt pojawiły się zespołowe chórki.

Miniatura 'Guernica' to impresja na gitarze elektrycznej solo.

'World War II' to kolejna synteza funku i jazzu, w drugiej połowie wzbogacona efektami dźwiękowymi - syrenami alarmowymi, odgłosami wojny. Całość kończył zwiewny temat wokalny. Nie przepadam za funkiem, ale na tej płycie - jako element składowy w ramach rockowej konwencji - świetnie się broni.

W głównej części 'Imjin' rytm nadawał hi-hat punktowany przez pojedyncze uderzenia gitary elektrycznej. Następnie zespół przechodził do krótkiej instrumentalnej, dosyć swobodnej improwizacji z uwypuklonymi partiami perkusji - zwłaszcza talerza. Piosenkę wieńczył refleksyjny, wyciszony fragment oparty na grze gitary akustycznej i pobrzmiewających w drugim głosie organach Hammonda.

'The Wizard' to najpierw subtelny wokalny temat oraz tajemniczy szept na tle stonowanych, sugestywnych dźwięków organów Hammonda.
Po chwili jednak muzyka się ożywia i otrzymujemy porywającą, rockową improwizację wspomnianego wyżej instrumentu przeplataną przez ponownie funkującą gitarę. Całość zaś po raz kolejny wskazywała pewne wpływy twórczości Carlosa Santany, ale także miała w sobie coś z ówczesnych undergroundowych, progresywnych zespołów z Wielkiej Brytanii.

Płytę zamykał wielowątkowy i zróżnicowany - potężny organowy motyw skontrastowano z delikatną partią trąbki - 'Conclusion' na moje ucho będący czymś na kształt wariacji osnutej wokół 'Bull Run'. Kompozycję wieńczył niepokojący quasi chór.





Nie ma sensu drobiazgowego opisywania i rozkładania na czynniki pierwsze każdej kompozycji, zbyt wiele jest tu szczegółów. Najlepiej samemu posłuchać. Jest czego - ponieważ materiał ten stanowi wzorcowy przykład rockowego podziemia z tamtych czasów. Niemal każdy dźwięk jest przesiąknięty tym dziwnym klimatem, jaki panował tylko wtedy. Poza tym niektóre fragmenty naprawdę świdrują umysł, zaś moje opisy są zbyt uproszczone, aby oddać urodę wszystkich drobiazgów tutaj zawartych.
Ponad to jest to tytuł, który z każdym przesłuchaniem smakuje coraz lepiej.

W roku 2002 wydany przez Shadoks Music 'Image Maker' ukazał się jako podwójny LP w grubej, skórzanej okładce z wklejonymi czterema fotografiami oraz reprodukcjami winylowych nalepek studia IBC, gdzie materiał na ten album został zarejestrowany.
Dopiero w 2007 roku tytuł ukazał się na podwójnym CD.

MARSUPILAMI

ARENA (1971)

MARSUPILAMI 1970

Nagrane dla wytwórni Transatlantic Records dwie płyty sekstetu zawierały bardzo ciekawą i ekscytującą odsłonę nowego rocka progresywnego. Grupa zaprezentowała porywający mariaż ciężkiego rocka i muzyki dawnej, całość zaś nasyciła elementami jazzu. Wszystko to razem wykonywała - zwłaszcza na drugiej płycie - z niemal teatralną dramaturgią, co potęgował głos wokalisty częstokroć oscylujący na granicy melodeklamacji.
Swój repertuar formacja osnuła wokół brzmień organów Hammonda, gitary elektrycznej oraz instrumentów dętych takich jak flet poprzeczny oraz - na drugim albumie - saksofon.

Grupie udało się połączyć różnorodne wpływy w spójne, frapujące kompozycje charakteryzujące się dużą dynamiką wykonania oraz umiejętnością budowania nastroju przy pomocy łączenia zmiennych, częstokroć bardzo kontrastowych motywów. Duży nacisk położono także na opracowanie grupowych partii wokalnych, mających częstokroć charakter wokaliz.

Żeby jednak nie być gołosłownym przytoczę kilka przykładów.
Otwierający płytę 'Dorian Deep' rozpoczynała zaśpiewana w dwugłosie niepokojąca wokaliza na tle subtelnych tonów organów Hammonda. Następnie przeradzał się w rozpędzony heavy-rockowy utwór przerywany różnego rodzaju dygresjami wykorzystującymi brzmienie fletu oraz głosu, a nawet harmonijki ustnej. Ponad to uwagę przykuwało rewelacyjne solo gitary, dla którego rodzaj kontrapunktu stanowiły, uzupełniające plan dźwiękowy, partie organów Hammonda.
Fantastyczny muzyka.





1. Dorian Deep
2. Born To Be Free
3. And The Eagle Chased The Dove To Its Ruin
4. Ab Initio Ad Finem (The Opera)
5. Facilis Descensus Averni


Przesycony atmosferą tajemniczości wstęp wielowątkowego 'Ab Initio Ad Finem (The Opera)' rozpoczynała melodia pozytywki, która przechodziła w niemal kościelne, acz delikatne akordy organów Hammonda. Niezwykłej aury dodawało tutaj wprowadzenie dobiegających z oddali odgłosów kraczących wron.
Kolejny motyw - oparty na powtarzanej figurze rytmicznej granej przez perkusję i pojedynczych dźwiękach organów - posiadał w sobie ów pierwiastek muzyki dawnej. Następna część kompozycji to był już świetny hard-rock z gitarą elektryczną w roli głównej. Po tym pojawiał się melancholijny temat, w którym rola instrumentu wiodącego przypadła grającej na flecie poprzecznym Jessice Stanley Clarke. Za chwilę muzyka ponownie nabierała żywiołowości uwypuklając partie organów Hammonda i gitary. Zwieńczeniem zaś był pełen dysonansów motyw, z którego łagodnie wyłaniał się organowy temat będący repryzą tematu rozpoczynającego kompozycję.

Jak nietrudno zauważyć, zespół nie stronił od długich improwizacji, które nie tylko ujawniały dążność do rozbudowanej formy, ale także ukazywały fascynację instrumentalistów różnymi gatunkami muzyki i próbę ich asymilacji w przemyślaną całość.
Bardziej jednorodny charakter nosiły utwory 'Born To Be Free' oraz 'And The Eagle Chased The Dove To Its Ruin'.

Pierwsza z wyżej wymienionych piosenek to cudowna, rozmarzona ballada zdominowana przez falujące niczym liście na wietrze dźwięki fletu poprzecznego, które skontrastowano z jazzowymi, oszczędnymi zagrywkami gitary elektrycznej tworzącymi subtelne tło. W środkowej części następowało zupełnie kontrastowe instrumentalne przyśpieszenie - na plan pierwszy wysuwała się tutaj ostra gitara elektryczna. Pojawiała się nawet dosyć natarczywa harmonijka ustna.

Wszystkie te utwory zachwycają niezwykle klarownym brzmieniem, umiejętnym operowaniem barwami i tworzeniem różnorodnych nastrojów oraz - jak na ówczesną muzykę rockową - śmiałością rozwiązań kompozytorskich. Zachwyca swoboda wykonawcza, przy pomocy której grupa buduje te wszystkie niezwykle mroczne klimaty niczym z innej epoki, podane jednak w iście rockowym stylu.

Już za moment ten rodzaj grania stał się normą, jednak w marcu 1970 roku, gdy debiut Marsupilami ujrzał światło dzienne, wciąż było to spore novum.

Czysta rockowa poezja.

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

SPECTRUM

GERACAO BENDITA (1971)