WIESŁAW WEISS
Wydaną w 1995 roku monografię grupy Pink Floyd autorstwa Wiesława Weissa 'Szyderczy śmiech i krzyk rozpaczy' uważam za wzorzec monografii. Autor wykonał wówczas ogromną pracę, a sama książka napisana jest pięknym, niezwykle eleganckim językiem. Nabyłem ten tytuł około roku 1998 i wiele razy powracałem do lektury tej książki.
Gdy zatem w 2005 roku w Polsce opublikowano wspomnienia perkusisty zespołu, Nicka Masona, nie było w nich właściwie nic zaskakującego, odkrywczego, jedynie pewne detale wzbogacały moją wiedzę o dokonaniach ulubionego zespołu.
To wszystko dlatego, że książka redaktora naczelnego pisma Tylko Rock była tak precyzyjna i drobiazgowa, a ponieważ po 1995 roku zespół praktycznie przestał istnieć, monografia wyczerpywała temat i niewiele można było dodać, chociaż sam Wiesław Weiss do historii Pink Floyd powracał jeszcze kilka razy, między innymi w książce 'O krowach, świniach, robakach oraz wszystkich utworach Pink Floyd' wydanej po raz pierwszy bodaj w 2006 roku.
Kilka dni temu wpadło mi w ręce już chyba drugie wznowienie tej właśnie książki, tym razem jednak pod nieco innym tytułem 'Pink Floyd. O krowach, świniach, małpach, robakach oraz wszystkich utworach Pink Floyd i Rogera Watersa'. Muszę jednak z przykrością przyznać, że okazała się ona dla mnie dużym rozczarowaniem.
Jeśli 'Szyderczy śmiech i krzyk rozpaczy' miał jakąś wadę, to było nią dostrzegalne przywiązanie Autora do dorobku Rogera Watersa i Davida Gilmour'a i koncentracja na dokonaniach tych dwóch muzyków - zarówno w obrębie dyskografii kwartetu, jak i solowych poczynań - kosztem wpływu na działalność Pink Floyd Richarda Wrighta i Nicka Masona. Nie było to jeszcze bardzo widoczne, ale rzucało się w oczy, chociażby poprzez dogłębną analizę solowych płyt basisty i gitarzysty, a niemal zdawkowe potraktowanie indywidualnych dokonań pianisty i perkusisty.
Jednak dopiero w opisywanej tutaj historii Pink Floyd widać, jak bardzo Autor faworyzuje Rogera Watersa i Davida Gilmoura, pozostałych dwóch muzyków zaś traktuje lekceważąco, zwłaszcza minimalizując wkład pianisty w styl i dorobek zespołu. Można odnieść wrażenie, że muzykę grupy tworzyły dwie osoby, a Richard Wright i Nick Mason byli tam tylko dla ozdoby. Wiesław Weiss skupia się na opiniach basisty i gitarzysty, opinie pianisty, zmarłego w 2008 roku, marginalizując, czasem wręcz szydząc z niego, jak w przypadku opisu płyty 'Ummagumma' i skomponowanego przez współtwórcę zespołu czteroczęściowego 'Sysyphus'. Jest to niesmaczne i raczej nie na miejscu.
To jest kolejny mankament tej monografii - wyraźnie uległ zmianie język pisarza - z wykwintnego i wyważonego, na momentami niemal knajacki.
Ponad to zmianie uległa perspektywa postrzegania pewnych spraw. W biografii Pink Floyd z 1995 roku, przy opisie powstawania suity 'Echoes', widnieje taka oto informacja -
"Pomysłodawcami wielu fragmentów, z których powstała kompozycja, byli Gilmour i Wright. Ale szkielet całości stworzyli Waters i Mason. Pierwszym dwóm utwór zawdzięcza bogactwo wątków melodycznych, harmonii i barw. Zasługą drugiej pary jest jego inteligentna, choć swobodna konstrukcja." (strona 76)
Natomiast w pracy opublikowanej w 2015 roku mamy już taki passus -
"(...)[David Gilmour] Bardziej muzykalny niż pozostali koledzy, ale do tej pory trochę przytłoczony, odegrał rolę podobną do tej, która rok wcześniej przypadła w udziale [Ronowi] Geesinowi. Chociaż to Waters przy pomocy [podkreślenie moje] Masona zaplanował formę kompozycji, właśnie Gilmour wspierany przez [podkreślenie moje] Wrighta wymyślił większość atrakcyjnych wątków melodycznych oraz zadbał o efektowną aranżację." (strona 186)
Pomijam kolejność wymieniania nazwisk, bo to kwestia umowna, ale nagle okazuje się, nie wiedzieć czemu, że gitarzysta był bardziej muzykalny od kolegów - w oparciu o jakie kryteria Wiesław Weiss stworzył taką ocenę? Tego nam już nie podaje. Może na podstawie płyt solowych? Jednak te nie świadczą o muzykalności gitarzysty ponieważ są najzwyczajniej w świecie nudne jak flaki z olejem, a muzycznie liche i błahe. W tej konfrontacji to właśnie pierwsza solowa płyta Richarda Wrighta 'Wet Dream' wypada znacznie ciekawiej, chociaż i temu dokonaniu można wiele zarzucić.
Natomiast co uderza najbardziej to to, że nagle Roger Waters i David Gilmour okazują się siłami sprawczymi utworu, a Nick Mason oraz Richard Wright są jakoby jedynie pomocnikami, rodzajem wsparcia, a więc z równorzędnych twórców 'Echoes' obydwaj panowie zostali zdegradowani do roli pomagierów. Skąd taka zmiana? Skąd wiedza, że to basista i gitarzysta byli głównymi kompozytorami utworu?
Zdaję sobie sprawę, że żyjący muzycy Pink Floyd starzeją się, pamięć ich zawodzi, starają się dodać sobie zasług dla twórczości grupy, ale czemu Wiesław Weiss nie stara się odsiać ziarna od plew? Inna sprawa, że Autorowi też przybywa lat i być może traci swą, podziwu godną, charakterystyczną niegdyś, świeżość spojrzenia.
Kolejna sprawa to wręcz obłędna i natrętna, powracająca jak w amoku, kwestia pierwszego gitarzysty zespołu, Syda Barretta. Rozumiem, że Roger Waters poprzez losy dawnego kolegi pragnie stworzyć pewien element emocjonalny, takie czynniki zawsze działają na wielbicieli artystów, ale czemu robi to Autor, który, niewiele brakuje, a utwór 'Atom Heart Mother' uznałby za poświęcony Sydowi Barrettowi? W każdym razie, na niemal co drugiej stronie pojawia się nazwisko byłego lidera zespołu i, jak dla mnie, jest tego trochę za dużo.
Podsumowując - książka ciekawa, jeśli ktoś nie zna historii kwartetu, ale na mój gust zbyt mało obiektywna, zwłaszcza w porównaniu do wspomnianego wydawnictwa z 1995 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz