FRESH CREAM 1966
poniedziałek, 24 listopada 2014
czwartek, 16 października 2014
wtorek, 12 sierpnia 2014
PROCOL HARUM
HOME 1970
Upraszczam swoje opisy. Dosyć tego rozpisywania się bez ładu i składu.
Na czwartej płycie Procol Harum spotkali się po latach muzycy, którzy przed laty współtworzyli rhythm and bluesową grupę The Paramounts. Nastąpił powrót do macierzy i stąd tytuł 'Home'.
Ironia losu. Pianista i wokalista Gary Brooker opuszcza The Paramounts, by komponować muzykę dla innych artystów. Spontanicznie jednak tworzy zespół, z którym nagrywa jedną ze swych kompozycji. 'A Whiter Shade Of Pale' zdobywa światowy rozgłos, wówczas Gary Brooker wciąga do nowego przedsięwzięcia swych dwóch kolegów z dawnego zespołu - gitarzystę Robina Trowera i perkusistę B.J. Wilsona. Trzy lata później The Paramounts powraca już w zupełnie innej odsłonie.
Już całkiem poważnie. Czwarte dokonanie Procol Harum należy do szczytowych osiągnięć zespołu.
Płyta powstała w szczególnym momencie - grupę opuścił organista Matthew Fisher - dotychczas obok Gary'ego Brookera siła napędowa zespołu, nie tylko jako pełen finezji muzyk, ale także jako kompozytor kilku piosenek, a także producent trzeciej płyty 'A Salty Dog'. Jego pomysły brzmieniowe i aranżacyjne odcisnęły na muzyce Procol Harum wyraźne piętno.
Tak więc jego następca w zespole - Chris Copping - nie miał łatwego zadania, by wypełnić tę lukę, a jednak okazał się godnym następcą swego znakomitego poprzednika. Jednocześnie na płycie musiał dzielić obowiązki basisty, gdyż także to miejsce zostało zwolnione przez dotychczasowego basistę Davida Knightsa.
1. Whisky Train
2. The Dead Man's Dream
3. Still There'll Be More
4. Nothing That I Didn't Know
5. About To Die
6. Barnyard Story
7. Piggy Pig Pig
8. Whaling Stories
9. Your Own Choice
Skład
Gary Brooker – Piano And Vocals
Robin Trower – Guitar
Chris Copping – Organ, Bass Guitar
B.J. Wilson – Drums
'Home' jest dziełem niesamowitym i wspaniałym od początku do końca, ale dwa nagrania wybijają się ponad resztę repertuaru i stanowią esencję tego arcydzieła. Mam na myśli 'Dead Man's Dream' i 'Whaling Stories'. Obydwa nagrania charakteryzuje podobne budowanie dramaturgii.
Delikatny, niepokojący wstęp, śpiewany z oszczędnym akompaniamentem fortepianu - w przypadku 'Whaling Stories' przeplatanym pojedynczymi, łkającymi dźwiękami gitary, które mnie nasuwają skojarzenia ze stylem, jaki już niedługo stanie się wizytówką gitarzysty Pink Floyd - Davida Gilmoura.
Po chwili dochodzą kolejne instrumenty, muzyka stopniowo nabiera dynamiki, atmosfera ulega zagęszczeniu, staje się bardziej przytłaczająca.
Ponownie odniosę się do 'Whaling Stories'. Tutaj pojawia się ostro przesterowana gitara i agresywny, pełen desperacji śpiew Gary'ego Brookera, masywne brzmienie organów Hammonda i mocne nabijanie rytmu przez B.J. Wilsona daje efekt niemal orkiestrowy. To potężne wznoszenie, spiętrzanie się dźwięków znowu odsyła moje skojarzenia ku późniejszym dokonaniom Pink Floyd, a dokładniej ku finałowej części - wydanego w 1979 roku - albumu 'The Wall' zatytułowanej 'The Trial'.
Natomiast muzycy Procol Harum być może dążyli tutaj do zilustrowania potężnego sztormu, groźnego żywiołu. Efekt kataklizmu wzmocniło w każdym razie piorunujące solo gitary.
Po tym fragmencie, w naturalny wręcz sposób, następuje wyciszenie. Objawia się krótki, łagodny motyw, aby w finale, jeszcze raz, na moment, zespół uderzył w mocniejsze tony. We wspomnianym już 'Whaling Stories' finał to niemal chóralny, podniosły temat.
'Dead Man's Dream' posiada bardziej grobową aurę, budowaną dzięki brzmieniom organów Hammonda posiadającym niekiedy niemal kościelny charakter. Jest to zresztą chyba jedyne na płycie nagranie, tak mocno zdominowane przez dźwięki tegoż instrumentu, przy jednoczesnym braku gitary elektrycznej, tak charakterystycznej dla tej płyty.
Warto tutaj przypomnieć istotną rzecz. 'Whaling Stories' to bodaj pierwszy w muzyce rockowej efekt eksperymentu polegającego na rezygnacji z powtórzeń oraz ze zwrotek i z refrenów, a także wprowadzeniu zmian tempa z każdą kolejną sekundą. Później pomysł podchwyciły zespoły takie jak Led Zeppelin na swojej czwartej płycie w piosence 'Stairway To Heaven' z 1971 roku, czy Queen w 'Bohemian Rhapsody' wydanym na płycie 'A Night At The Opera' z roku 1975.
Ponad to znalazły się na 'Home' nagrania takie jak - powolny, oparty na ciężkim, rozciągniętym riffie gitary elektrycznej 'About To Die'. Nieco monotonny, oparty na powtarzających się akordach ostrej gitary i posiadający bluesowe naleciałości 'Whisky Train' z sekcją rytmiczną imitującą pędzący pociąg, co udało się uzyskać dzięki natarczywym dźwiękom krowiego dzwonka.
Łagodniejszy charakter posiadał oszczędny 'Barnyard Story' zaśpiewany z akompaniamentem fortepianu i organów Hammonda. Przepiękny, poruszający - zagrany głównie z pomocą fortepianu i gitary akustycznej - 'Nothing That I Didn't Know' wprowadzał niemal żałobną atmosferę, zwłaszcza w wieńczącej piosenkę części, w której do aranżacji wprowadzono smutne tony akordeonu.
Płytę zamykał jedyny tak pogodny na płycie 'Your Own Choice' z optymistyczną partią harmonijki ustnej w finale. Przekorne podsumowanie albumu, którego tematyka słów - jak zawsze napisanych przez Keith Reida - obracała się wyłącznie wokół śmierci.
Bez wątpienia na plan pierwszy wsunął się na tej płycie Robin Trower, który narzucił grupie bardziej gitarowy charakter utworów, niż to miało miejsce na poprzednich płytach, chociaż fortepian wciąż odgrywał pierwszoplanową rolę.
Powierzenie produkcji Chrisowi Thomasowi sprawiło natomiast, że 'Home' odznacza się wyjątkowo ostrym brzmieniem i wyrazistością rytmiczną, co znakomicie uwypukla dynamikę kompozycji niespotykaną dotąd w muzyce Procol Harum.
Wyjątkowa płyta, wciąż niedoceniona, czas więc, by odkryć piękno tej wyjątkowej muzyki.
Upraszczam swoje opisy. Dosyć tego rozpisywania się bez ładu i składu.
Na czwartej płycie Procol Harum spotkali się po latach muzycy, którzy przed laty współtworzyli rhythm and bluesową grupę The Paramounts. Nastąpił powrót do macierzy i stąd tytuł 'Home'.
Ironia losu. Pianista i wokalista Gary Brooker opuszcza The Paramounts, by komponować muzykę dla innych artystów. Spontanicznie jednak tworzy zespół, z którym nagrywa jedną ze swych kompozycji. 'A Whiter Shade Of Pale' zdobywa światowy rozgłos, wówczas Gary Brooker wciąga do nowego przedsięwzięcia swych dwóch kolegów z dawnego zespołu - gitarzystę Robina Trowera i perkusistę B.J. Wilsona. Trzy lata później The Paramounts powraca już w zupełnie innej odsłonie.
Już całkiem poważnie. Czwarte dokonanie Procol Harum należy do szczytowych osiągnięć zespołu.
Płyta powstała w szczególnym momencie - grupę opuścił organista Matthew Fisher - dotychczas obok Gary'ego Brookera siła napędowa zespołu, nie tylko jako pełen finezji muzyk, ale także jako kompozytor kilku piosenek, a także producent trzeciej płyty 'A Salty Dog'. Jego pomysły brzmieniowe i aranżacyjne odcisnęły na muzyce Procol Harum wyraźne piętno.
Tak więc jego następca w zespole - Chris Copping - nie miał łatwego zadania, by wypełnić tę lukę, a jednak okazał się godnym następcą swego znakomitego poprzednika. Jednocześnie na płycie musiał dzielić obowiązki basisty, gdyż także to miejsce zostało zwolnione przez dotychczasowego basistę Davida Knightsa.
1. Whisky Train
2. The Dead Man's Dream
3. Still There'll Be More
4. Nothing That I Didn't Know
5. About To Die
6. Barnyard Story
7. Piggy Pig Pig
8. Whaling Stories
9. Your Own Choice
Skład
Gary Brooker – Piano And Vocals
Robin Trower – Guitar
Chris Copping – Organ, Bass Guitar
B.J. Wilson – Drums
'Home' jest dziełem niesamowitym i wspaniałym od początku do końca, ale dwa nagrania wybijają się ponad resztę repertuaru i stanowią esencję tego arcydzieła. Mam na myśli 'Dead Man's Dream' i 'Whaling Stories'. Obydwa nagrania charakteryzuje podobne budowanie dramaturgii.
Delikatny, niepokojący wstęp, śpiewany z oszczędnym akompaniamentem fortepianu - w przypadku 'Whaling Stories' przeplatanym pojedynczymi, łkającymi dźwiękami gitary, które mnie nasuwają skojarzenia ze stylem, jaki już niedługo stanie się wizytówką gitarzysty Pink Floyd - Davida Gilmoura.
Po chwili dochodzą kolejne instrumenty, muzyka stopniowo nabiera dynamiki, atmosfera ulega zagęszczeniu, staje się bardziej przytłaczająca.
Ponownie odniosę się do 'Whaling Stories'. Tutaj pojawia się ostro przesterowana gitara i agresywny, pełen desperacji śpiew Gary'ego Brookera, masywne brzmienie organów Hammonda i mocne nabijanie rytmu przez B.J. Wilsona daje efekt niemal orkiestrowy. To potężne wznoszenie, spiętrzanie się dźwięków znowu odsyła moje skojarzenia ku późniejszym dokonaniom Pink Floyd, a dokładniej ku finałowej części - wydanego w 1979 roku - albumu 'The Wall' zatytułowanej 'The Trial'.
Natomiast muzycy Procol Harum być może dążyli tutaj do zilustrowania potężnego sztormu, groźnego żywiołu. Efekt kataklizmu wzmocniło w każdym razie piorunujące solo gitary.
Po tym fragmencie, w naturalny wręcz sposób, następuje wyciszenie. Objawia się krótki, łagodny motyw, aby w finale, jeszcze raz, na moment, zespół uderzył w mocniejsze tony. We wspomnianym już 'Whaling Stories' finał to niemal chóralny, podniosły temat.
'Dead Man's Dream' posiada bardziej grobową aurę, budowaną dzięki brzmieniom organów Hammonda posiadającym niekiedy niemal kościelny charakter. Jest to zresztą chyba jedyne na płycie nagranie, tak mocno zdominowane przez dźwięki tegoż instrumentu, przy jednoczesnym braku gitary elektrycznej, tak charakterystycznej dla tej płyty.
Warto tutaj przypomnieć istotną rzecz. 'Whaling Stories' to bodaj pierwszy w muzyce rockowej efekt eksperymentu polegającego na rezygnacji z powtórzeń oraz ze zwrotek i z refrenów, a także wprowadzeniu zmian tempa z każdą kolejną sekundą. Później pomysł podchwyciły zespoły takie jak Led Zeppelin na swojej czwartej płycie w piosence 'Stairway To Heaven' z 1971 roku, czy Queen w 'Bohemian Rhapsody' wydanym na płycie 'A Night At The Opera' z roku 1975.
Ponad to znalazły się na 'Home' nagrania takie jak - powolny, oparty na ciężkim, rozciągniętym riffie gitary elektrycznej 'About To Die'. Nieco monotonny, oparty na powtarzających się akordach ostrej gitary i posiadający bluesowe naleciałości 'Whisky Train' z sekcją rytmiczną imitującą pędzący pociąg, co udało się uzyskać dzięki natarczywym dźwiękom krowiego dzwonka.
Łagodniejszy charakter posiadał oszczędny 'Barnyard Story' zaśpiewany z akompaniamentem fortepianu i organów Hammonda. Przepiękny, poruszający - zagrany głównie z pomocą fortepianu i gitary akustycznej - 'Nothing That I Didn't Know' wprowadzał niemal żałobną atmosferę, zwłaszcza w wieńczącej piosenkę części, w której do aranżacji wprowadzono smutne tony akordeonu.
Płytę zamykał jedyny tak pogodny na płycie 'Your Own Choice' z optymistyczną partią harmonijki ustnej w finale. Przekorne podsumowanie albumu, którego tematyka słów - jak zawsze napisanych przez Keith Reida - obracała się wyłącznie wokół śmierci.
Bez wątpienia na plan pierwszy wsunął się na tej płycie Robin Trower, który narzucił grupie bardziej gitarowy charakter utworów, niż to miało miejsce na poprzednich płytach, chociaż fortepian wciąż odgrywał pierwszoplanową rolę.
Powierzenie produkcji Chrisowi Thomasowi sprawiło natomiast, że 'Home' odznacza się wyjątkowo ostrym brzmieniem i wyrazistością rytmiczną, co znakomicie uwypukla dynamikę kompozycji niespotykaną dotąd w muzyce Procol Harum.
Wyjątkowa płyta, wciąż niedoceniona, czas więc, by odkryć piękno tej wyjątkowej muzyki.
Etykiety:
1970,
klasyczny rock,
Procol Harum,
prog-rock,
progresywny rock
środa, 18 czerwca 2014
wtorek, 13 maja 2014
PLUS
SEVEN DEADLY SINS 1969
1. Introit: Twenty Thousand People
2. Gloria In Exelsis: Toccata
3. Avarice: Daddy's Thing
4. Pride: Pride
5. Sloth: Open Up Your Eyes
6. Wrath: Gemegemera
7. The Secrets: Devil's Hymn
8. Lust: Maybe You're The Same
9. Envy: I'm Talking As A Friend
10. Gluttony: Something To Threaten Your Family
11. The Dismissal: Twenty Thousand People
Skład
Tony Newman - Guitar
Max Simms - Bass Guitar
Mike Newman - Drums
1. Introit: Twenty Thousand People
2. Gloria In Exelsis: Toccata
3. Avarice: Daddy's Thing
4. Pride: Pride
5. Sloth: Open Up Your Eyes
6. Wrath: Gemegemera
7. The Secrets: Devil's Hymn
8. Lust: Maybe You're The Same
9. Envy: I'm Talking As A Friend
10. Gluttony: Something To Threaten Your Family
11. The Dismissal: Twenty Thousand People
Skład
Tony Newman - Guitar
Max Simms - Bass Guitar
Mike Newman - Drums
sobota, 12 kwietnia 2014
środa, 26 marca 2014
czwartek, 13 marca 2014
CLIMAX BLUES BAND
PLAYS ON 1969
1. Flight
2. Hey Baby, Everything's Gonna Be Alright, Yeh Yeh Yeh
3. Cubano Chant
4. Little Girl
5. Mum's The Word
6. Twenty Past Two - Temptation Rag
7. So Many Roads
8. City Ways
9. Crazy 'Bout My Baby
Ozdobiony uroczą i wprost przesympatyczną okładką drugi album Climax Blues Band jest dokonaniem nad wyraz udanym i wielobarwnym, mimo, że właściwie mamy do czynienia z jeszcze jednym zespołem blues-rockowym - z zespołem, który jednak ma duże ambicje i stara się wyjść poza sztywne ramy typowych dla bluesa prostych kompozycji.
Oczywiście blues rządzi tutaj niepodzielnie i na 'Plays On' dominuje. Zespół zaprezentował elektryczny blues w niemal każdej możliwej odmianie.
Są tutaj więc - porywający, mający w sobie coś z boogie 'Hey Baby, Everything's Gonna Be Alright, Yeh Yeh Yeh' z wejściami ostrej gitary elektrycznej i schowanymi w drugim planie dźwiękami pianina. Całość zaś wzbogacono brzmieniem harmonijki ustnej.
Znalazło się miejsce dla standardowych, zachowawczych kompozycji takich jak 'City Ways' i 'Crazy 'Bout My Baby'. W tym drugim moją uwagę przykuwa eteryczne, subtelne tło organów Hammonda. Energiczny instrumentalny 'Little Girl' sięgał do klasycznego jazzu i bluesa, oparty był zaś na swingującej grze saksofonu i osadzonych w bluesie partiach gitary elektrycznej.
Tak więc właściwie byłby to kolejny blues-rockowy album, gdyby nie trzy jakże odmienne nagrania. To właśnie owe trzy kompozycje czynią ten album wyjątkowym.
Rozbudowany, instrumentalny 'Flight' należy do grona największych osiągnięć rocka. Ponownie ukazujący fascynacje Climax Blues Band mocno zakorzenione w jazzie i bluesie, zachwyca lekkością i finezją wykonania oraz klarownym i przejrzystym brzmieniem. Oparty na prostej figurze rytmicznej porywa swym pędem. W formie klamry wprowadzono zagrany ze swingiem dostojny temat, który spinał rozbudowane improwizacje gitary elektrycznej i saksofonu. Tło dopełniały organy Hammonda wygrywające przeróżne motywy melodyczne i ozdobniki.
Całość elektryzuje niemal heavy-rockową intensywnością, wielością barw, umiejętnością budowania atmosfery i operowaniem dynamiką - raz zespół gra spokojnie, zwalnia tempo, aby za moment przejść do fragmentów hałaśliwych, atakując uszy słuchacza kanonadą dźwięków.
Chociaż błyszczał cały zespół, w szczególności przykuwają uwagę kunsztowne partie gitarzysty Petera Haycocka.
Do tego ten cudowny, wciąż wyraźnie psychodeliczny klimat.
Album został zdominowany przez nagrania instrumentalne.
Najbardziej niezwykły wydaje się 'Mum's The Word' powstały prawdopodobnie pod wrażeniem filmu '2001 Odyseja Kosmiczna' Stanleya Kubricka.
Wstęp to transkrypcja 'Tako Rzecze Zaratustra' Richarda Straussa zagrana na organach Hammonda. Natomiast w dalszej części kompozytor być może chciał nawiązać do awangardowych dokonań autorstwa Györgya Ligetiego - zwłaszcza 'Atmospheres' i 'Lux Aeterna'- także wykorzystanych w filmie. Eksperymenty z ludzkimi głosami zastąpiono w 'Mum's The Word' intrygującym wykorzystaniem przeróżnych dźwięków uzyskiwanych poprzez melotron. Efekt jest piorunujący. Ten apokaliptyczny fragment mógłby służyć jako ilustracja dla spotkania z obcą cywilizacją.
Nie wykluczone, że pewien wpływ na charakter utworu mogła mieć muzyka grupy Pink Floyd - zwłaszcza tytułowa suita z drugiej płyty kwartetu 'A Saucerful Of Secrets'.
Trzecim nagraniem - również instrumentalnym - wyróżniającym się na płycie, odchodzącym od bluesa, był akustyczny 'Cubano Chant' mający w sobie coś pierwotnego, obrzędowego. Takie wrażenie udało się uzyskać dzięki fujarce oraz - co ciekawe - nieco knajpianym dźwiękom pianina, a także bongosom.
Producentem płyty wydanej przez EMI Parlophone był Chris Thomas, który od 1970 roku na kilka najbliższych lat został współpracownikiem Procol Harum. W 1973 roku zaś odpowiadał za zmiksowanie 'Dark Side Of The Moon' Pink Floyd. Natomiast w 1977 roku został współproducentem albumu 'Never Mind The Bollocks - Here's The Sex Pistols'.
Być może z tej recenzji wynika, że 'Plays On' to nic nie wnoszący nowego, przeciętny album. Nic bardziej mylnego. Z tej muzyki emanuje pełna życia siła.
1. Flight
2. Hey Baby, Everything's Gonna Be Alright, Yeh Yeh Yeh
3. Cubano Chant
4. Little Girl
5. Mum's The Word
6. Twenty Past Two - Temptation Rag
7. So Many Roads
8. City Ways
9. Crazy 'Bout My Baby
Ozdobiony uroczą i wprost przesympatyczną okładką drugi album Climax Blues Band jest dokonaniem nad wyraz udanym i wielobarwnym, mimo, że właściwie mamy do czynienia z jeszcze jednym zespołem blues-rockowym - z zespołem, który jednak ma duże ambicje i stara się wyjść poza sztywne ramy typowych dla bluesa prostych kompozycji.
Oczywiście blues rządzi tutaj niepodzielnie i na 'Plays On' dominuje. Zespół zaprezentował elektryczny blues w niemal każdej możliwej odmianie.
Są tutaj więc - porywający, mający w sobie coś z boogie 'Hey Baby, Everything's Gonna Be Alright, Yeh Yeh Yeh' z wejściami ostrej gitary elektrycznej i schowanymi w drugim planie dźwiękami pianina. Całość zaś wzbogacono brzmieniem harmonijki ustnej.
Znalazło się miejsce dla standardowych, zachowawczych kompozycji takich jak 'City Ways' i 'Crazy 'Bout My Baby'. W tym drugim moją uwagę przykuwa eteryczne, subtelne tło organów Hammonda. Energiczny instrumentalny 'Little Girl' sięgał do klasycznego jazzu i bluesa, oparty był zaś na swingującej grze saksofonu i osadzonych w bluesie partiach gitary elektrycznej.
Tak więc właściwie byłby to kolejny blues-rockowy album, gdyby nie trzy jakże odmienne nagrania. To właśnie owe trzy kompozycje czynią ten album wyjątkowym.
Rozbudowany, instrumentalny 'Flight' należy do grona największych osiągnięć rocka. Ponownie ukazujący fascynacje Climax Blues Band mocno zakorzenione w jazzie i bluesie, zachwyca lekkością i finezją wykonania oraz klarownym i przejrzystym brzmieniem. Oparty na prostej figurze rytmicznej porywa swym pędem. W formie klamry wprowadzono zagrany ze swingiem dostojny temat, który spinał rozbudowane improwizacje gitary elektrycznej i saksofonu. Tło dopełniały organy Hammonda wygrywające przeróżne motywy melodyczne i ozdobniki.
Całość elektryzuje niemal heavy-rockową intensywnością, wielością barw, umiejętnością budowania atmosfery i operowaniem dynamiką - raz zespół gra spokojnie, zwalnia tempo, aby za moment przejść do fragmentów hałaśliwych, atakując uszy słuchacza kanonadą dźwięków.
Chociaż błyszczał cały zespół, w szczególności przykuwają uwagę kunsztowne partie gitarzysty Petera Haycocka.
Do tego ten cudowny, wciąż wyraźnie psychodeliczny klimat.
Album został zdominowany przez nagrania instrumentalne.
Najbardziej niezwykły wydaje się 'Mum's The Word' powstały prawdopodobnie pod wrażeniem filmu '2001 Odyseja Kosmiczna' Stanleya Kubricka.
Wstęp to transkrypcja 'Tako Rzecze Zaratustra' Richarda Straussa zagrana na organach Hammonda. Natomiast w dalszej części kompozytor być może chciał nawiązać do awangardowych dokonań autorstwa Györgya Ligetiego - zwłaszcza 'Atmospheres' i 'Lux Aeterna'- także wykorzystanych w filmie. Eksperymenty z ludzkimi głosami zastąpiono w 'Mum's The Word' intrygującym wykorzystaniem przeróżnych dźwięków uzyskiwanych poprzez melotron. Efekt jest piorunujący. Ten apokaliptyczny fragment mógłby służyć jako ilustracja dla spotkania z obcą cywilizacją.
Nie wykluczone, że pewien wpływ na charakter utworu mogła mieć muzyka grupy Pink Floyd - zwłaszcza tytułowa suita z drugiej płyty kwartetu 'A Saucerful Of Secrets'.
Trzecim nagraniem - również instrumentalnym - wyróżniającym się na płycie, odchodzącym od bluesa, był akustyczny 'Cubano Chant' mający w sobie coś pierwotnego, obrzędowego. Takie wrażenie udało się uzyskać dzięki fujarce oraz - co ciekawe - nieco knajpianym dźwiękom pianina, a także bongosom.
Producentem płyty wydanej przez EMI Parlophone był Chris Thomas, który od 1970 roku na kilka najbliższych lat został współpracownikiem Procol Harum. W 1973 roku zaś odpowiadał za zmiksowanie 'Dark Side Of The Moon' Pink Floyd. Natomiast w 1977 roku został współproducentem albumu 'Never Mind The Bollocks - Here's The Sex Pistols'.
Być może z tej recenzji wynika, że 'Plays On' to nic nie wnoszący nowego, przeciętny album. Nic bardziej mylnego. Z tej muzyki emanuje pełna życia siła.
Etykiety:
1969,
blues,
blues-rock,
Climax Blues Band,
jazz-rock,
prog-rock,
progresywny rock
piątek, 7 marca 2014
czwartek, 6 marca 2014
wtorek, 11 lutego 2014
środa, 5 lutego 2014
HANS POKORA
RECORD COLLECTOR DREAMS
Ponieważ ten blog znowu przeżywa zastój, aby nieco zamarkować, że jednak coś się tutaj dzieje, w kilku zdaniach opiszę popularny wśród kolekcjonerów przewodnik autorstwa Hansa Pokory.
Całość składa się z sześciu albumów. Każdy z nich autor podzielił na państwa. Nie ma tutaj opisów - nawet jednego zdania na temat tego, co płyty zawierają. Zamieszczono wyłącznie fronty oryginalnych okładek, rzadziej zaś widnieją nalepki płyt. Każdy tytuł przypisany jest do jakiegoś gatunku przynależnego muzyce rockowej. Podana jest nazwa wytwórni płytowej, która pierwotnie dany album opublikowała oraz numer katalogowy.
W końcu jest to, co stanowi najistotniejszy element tych przewodników, czyli wycena każdej płyty prezentowana przez kropki - od jednej do sześciu.
Warto zwrócić uwagę, że niektóre płyty umieszczone są tutaj w dwóch wersjach, wynika to z tego, że doczekały się innych, czasem naprawdę rzadkich - rzadszych niż wersje macierzyste - wydań w różnych częściach świata.
Przykładem 'S.F. Sorrow' The Pretty Things - zespół z Wielkiej Brytanii. Ich album został skatalogowany w tym kraju podwójnie - zarówno w wersji wyprodukowanej na Wyspach, jak i w wersji posiadającej odmienną okładkę, a wydaną w Japonii.
Niektóre LP dostały rekomendację autora, co ma oznaczać, że Hans Pokora uznał daną płytę za majstersztyk. Można tutaj oczywiście dyskutować, czy w istocie tak jest, czy rzeczywiście mamy do czynienia z jakąś muzyczną sensacją, przyjmijmy jednak, że jest to ocena subiektywna.
Poza tym autor oznacza w ten sposób przede wszystkim płyty zapomniane, bardzo rzadko zaś dokonania uznane, znane szerokiej publiczności. Oczywiście nie ma w tym nic złego - wszak chodzi, aby wreszcie te przykryte warstwą kurzu tytuły zyskały należne im miejsce w panteonie. Ale czasem odnoszę wrażenie, że Hans Pokora ma skrzywienie polegające na wynoszeniu na piedestał płyt z kompletnego podziemia - chociażby prywatne tłoczenia, kosztem płyt naprawdę wartościowych, jednak już cenionych wśród zbieraczy.
Być może jednak to tylko moje odczucia, wynikające z tego, że również jestem melomanem.
Niestety, wszystkie płyty, które przedstawił Hans Pokora są drogie lub bardzo drogie. Na przykład LP z jednym punktem oznacza cenę od 75 Euro do 100 Euro. Natomiast płyty, które zostały wycenione na sześć punktów osiągają ceny grubo ponad 1000 Euro.
Rzecz jasna ceny tych płyt uległy lub wciąż ulegają zmianom. Ceny niektórych albumów zamieszczonych w przewodnikach poszły znacznie w górę, inne na szczęście nieco zmalały. Wiadomo też, że na aukcjach internetowych wszystko w tej dziedzinie rządzi się nieco innymi prawami niż na tradycyjnych giełdach płytowych.
W każdym razie o wartości tych książek decyduje fakt, że jeśli ktoś poszukuje zapomnianych lub nieznanych rockowych płyt, tutaj ma niemal kopalnię tego typu dokonań. Jest to drogowskaz dla kolekcjonerów nie tylko płyt analogowych, ale również dla tych, którzy zbierają CD. Natomiast jeżeli ktoś liczy na to, że przewodniki Hansa Pokory wzbogacą jakoś jego wiedzę muzyczną, lepiej niech poszuka gdzie indziej.
Ponieważ ten blog znowu przeżywa zastój, aby nieco zamarkować, że jednak coś się tutaj dzieje, w kilku zdaniach opiszę popularny wśród kolekcjonerów przewodnik autorstwa Hansa Pokory.
Całość składa się z sześciu albumów. Każdy z nich autor podzielił na państwa. Nie ma tutaj opisów - nawet jednego zdania na temat tego, co płyty zawierają. Zamieszczono wyłącznie fronty oryginalnych okładek, rzadziej zaś widnieją nalepki płyt. Każdy tytuł przypisany jest do jakiegoś gatunku przynależnego muzyce rockowej. Podana jest nazwa wytwórni płytowej, która pierwotnie dany album opublikowała oraz numer katalogowy.
W końcu jest to, co stanowi najistotniejszy element tych przewodników, czyli wycena każdej płyty prezentowana przez kropki - od jednej do sześciu.
Warto zwrócić uwagę, że niektóre płyty umieszczone są tutaj w dwóch wersjach, wynika to z tego, że doczekały się innych, czasem naprawdę rzadkich - rzadszych niż wersje macierzyste - wydań w różnych częściach świata.
Przykładem 'S.F. Sorrow' The Pretty Things - zespół z Wielkiej Brytanii. Ich album został skatalogowany w tym kraju podwójnie - zarówno w wersji wyprodukowanej na Wyspach, jak i w wersji posiadającej odmienną okładkę, a wydaną w Japonii.
Niektóre LP dostały rekomendację autora, co ma oznaczać, że Hans Pokora uznał daną płytę za majstersztyk. Można tutaj oczywiście dyskutować, czy w istocie tak jest, czy rzeczywiście mamy do czynienia z jakąś muzyczną sensacją, przyjmijmy jednak, że jest to ocena subiektywna.
Poza tym autor oznacza w ten sposób przede wszystkim płyty zapomniane, bardzo rzadko zaś dokonania uznane, znane szerokiej publiczności. Oczywiście nie ma w tym nic złego - wszak chodzi, aby wreszcie te przykryte warstwą kurzu tytuły zyskały należne im miejsce w panteonie. Ale czasem odnoszę wrażenie, że Hans Pokora ma skrzywienie polegające na wynoszeniu na piedestał płyt z kompletnego podziemia - chociażby prywatne tłoczenia, kosztem płyt naprawdę wartościowych, jednak już cenionych wśród zbieraczy.
Być może jednak to tylko moje odczucia, wynikające z tego, że również jestem melomanem.
Niestety, wszystkie płyty, które przedstawił Hans Pokora są drogie lub bardzo drogie. Na przykład LP z jednym punktem oznacza cenę od 75 Euro do 100 Euro. Natomiast płyty, które zostały wycenione na sześć punktów osiągają ceny grubo ponad 1000 Euro.
Rzecz jasna ceny tych płyt uległy lub wciąż ulegają zmianom. Ceny niektórych albumów zamieszczonych w przewodnikach poszły znacznie w górę, inne na szczęście nieco zmalały. Wiadomo też, że na aukcjach internetowych wszystko w tej dziedzinie rządzi się nieco innymi prawami niż na tradycyjnych giełdach płytowych.
W każdym razie o wartości tych książek decyduje fakt, że jeśli ktoś poszukuje zapomnianych lub nieznanych rockowych płyt, tutaj ma niemal kopalnię tego typu dokonań. Jest to drogowskaz dla kolekcjonerów nie tylko płyt analogowych, ale również dla tych, którzy zbierają CD. Natomiast jeżeli ktoś liczy na to, że przewodniki Hansa Pokory wzbogacą jakoś jego wiedzę muzyczną, lepiej niech poszuka gdzie indziej.
Etykiety:
HANS POKORA,
Record Collector Dreams,
rock,
underground
wtorek, 28 stycznia 2014
Subskrybuj:
Posty (Atom)