środa, 17 sierpnia 2016
BUDGIE 1971
1. Guts
2. Everything In My Heart
3. The Author
4. Nude Disintegrating Parachutist Woman
5. Rape Of The Locks
6. All Night Petrol
7. You And I
8. Homicidal Suicidal
Pierwsza płyta jest dokonaniem wspaniałym. Specyficznym, dość dziwnym, jednak porywającym. Zawiera znakomite melodie. Zadziwia dojrzałym wykonaniem, co, jak na bardzo młodych i niedoświadczonych muzyków, stanowi spore zaskoczenie. Kompozycje są pomysłowe i świadczą o dużym talencie zespołu. Niestety jest też kilka mniej lub bardziej istotnych mankamentów.
Pierwszy i najważniejszy mankament to fatalna produkcja.
TAKA muzyka zasługiwała na zdecydowanie lepsze potraktowanie niż prosta, toporna realizacja. Gdyby nie to, że sam zespół dawał swoją grą niezbędny ciężar brzmieniu, wówczas, to, co wygenerował tutaj Rodger Bain jako producent, sprawiałoby raczej mizerne wrażenie. Przede wszystkim brakuje elementu środka, czegoś, co wypełniałoby przestrzeń między dźwiękami. Oczywiście, dzięki tej prostocie, słuchacz może odnieść wrażenie, że siedzi w studiu, w którym materiał na płytę był nagrywany. Wszystko jest naturalne aż do bólu. Czasami muzyka sprawia, że powietrze dosłownie drży. Jednak zabrakło odrobiny produkcyjnej finezji, która dodawałaby tej muzyce i samym kompozycjom ostatecznego szlifu, a nawet dostojeństwa. Jak na ironię - żywa produkcja jest kompletnie bez życia.
Druga wada to te nieprzystające do całości króciutkie akustyczne ballady. 'Everything In My Heart' oraz 'You And I' to piękne ballady, dlatego szkoda, że sprawiają wrażenie niedokończonych. Wielu wykonawców mogłoby pozazdrościć triu takiego talentu do komponowania tak przejmujących, tajemniczych motywów, jednak czy rzeczywiście te miniatury - zwłaszcza w stosunku do pozostałych rozbudowanych hard-rockowych kompozycji - nie tworzą z resztą materiału dysonansu? Nie zaburzają całości? Szkoda, że zespół nie popracował nad tymi kompozycjami i nie nadał im bardziej przemyślanego charakteru.
Co najciekawsze, melancholijna ballada 'You And I' to chyba najlepiej brzmiący fragment płyty.
Trzecia i najmniej istotna wada to okładka. O ile front jest świetny i przykuwa uwagę, o tyle tył został zrobiony niedbale. Naprawdę TEN zespół zasługiwał na bardziej efektowny projekt. Na bardziej efektowne zdjęcie zdobiące tył. Zwłaszcza w czasach, gdy tylna strona okładek płyt była tak samo ważna jak front, aż prosiło się o coś bardziej intrygującego.
Tak więc ciekawa muzyka został opakowana dość nieciekawie - tak od strony produkcyjnej, jak i graficznej. Tłumaczę to sobie niskim budżetem, jaki został przeznaczony na wydanie płyty nikomu nieznanego zespołu.
Wydaje mi się, że samej muzyki nie potrzeba opisywać ponieważ chyba każdy miłośnik rocka w Polsce zetknął się z dokonaniami tej grupy. Napiszę tylko, że opierając się na dokonaniach Led Zeppelin i Black Sabbath, a poniekąd również Deep Purple, zespół potrafił stworzyć własny język wypowiedzi.
Wprawdzie tu i ówdzie słychać wyraźne odniesienia do twórczości wspomnianych trzech prekursorów hard-rocka - by wspomnieć unisono głosu i gitary elektrycznej w 'Nude Disintegrating Parachutist Woman' zainspirowane zapewne przez 'Dazed And Confused' wspomnianego Led Zeppelin - jednak Budgie już na tym debiutanckim LP poszło w kierunku bardziej kombinowanej odmiany gatunku.
Nagłe i niespodziewane zmiany tempa i dynamiki stały się znakiem rozpoznawczym grupy na najbliższe lata. Wystarczy wskazać utwór 'The Author' z rozmarzonym, nastrojowym wstępem - zakłócanym krótkimi zespołowymi uderzeniami - który niespodziewanie przechodzi w ciężkie granie utrzymane w średnim tempie. Centralnym punktem płyty wydaje się być najbardziej rozbudowany utwór 'Nude Disintegrating Parachutist Woman', który jak w soczewce skupia wszystko to, co zespół miał do zaproponowania, czyli właśnie zaskakujące zwroty akcji w muzycznej narracji.
Dominują ciężkie, dość powolne riffy wsparte mocną perkusją. Basista Burke Shelley śpiewa raz to może niezbyt czysto swym wysokim głosem, lekko zawodząc, innym razem potrafi trafić w odpowiedni ton, niekiedy śpiewając z wielką pasją, nadając niemal agresywny charakter swym wokalnym interpretacjom - wystarczy wskazać desperacki 'Homicidal Suicidal'.
Brawa należą się zwłaszcza gitarzyście Tony'emu Bourge'owi, na którego barkach spoczywała odpowiedzialność za wszelkie partie solowe oraz główne wątki melodyczne. Muzyk pokazał klasę i wielki talent.
Czasem niepotrzebnie starał się imitować brzmienie swoich wybitnych kolegów z Deep Purple i Black Sabbath, były to jednak zapożyczenia nieliczne. Tony Bourge posiadał tę biegłość w posługiwaniu się sześcioma strunami, która czyniła jego grę naprawdę absorbującą i fantazyjną, przede wszystkim dzięki niemu muzyka Budgie nie nudzi nawet przez moment.
Wystrzałowy debiut.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Następne płyty miały więcej szczęścia do realizacji dźwięku. A co do Budgie - muzyka muzyką ale tytuły rozwalają ;-)
OdpowiedzUsuńTo też ich cecha szczególna :) Skąd im się to brało?? Masz rację - z każdą kolejną płytą dźwięk był coraz lepszy. Chyba dopiero na "In For The Kill" i zwłaszcza na "Bandolier" uzyskali odpowiedni efekt. Debiut pod tym względem został kompletnie zmarnowany.
Usuń