IN AND OUT OF FOCUS (1970)
Tak się zabieram za opisywanie kolejnych płyt, częstokroć dawno już dodanych, że szkoda słów. W ostatnim miesiącu dodałem kilka tytułów, a przytłaczająca większość nie została nawet ruszona. Lenistwo, brak odpowiedniego nastroju. Teoretycznie powinienem coś napisać w chwili, gdy słucham danej płyty, ale tylko teoretycznie, bo kiedy słucham, to nie mogę się z kolei skoncentrować na pisaniu.
Z drugiej strony, pośpiechu chyba nie ma.
1. Focus (Instrumental)
2. Black Beauty
3. Sugar Island
4. Anonymus
5. House Of The King
6. Happy Nightmare (Mescaline)
7. Why Dream
8. Focus (Vocal)
Skład
Martijn Dresden – Bass Guitar
Hans Cleuver – Drums, Percussion
Jan Akkerman - Guitar
Thijs Van Leer - Organ, Piano, Electric Piano, Harpsichord, Vibraphone
Pierwszy rok mojej pisaniny zamknę płytą, którą bardzo lubię. Wiem, że debiutancki album Holendrów przez wielu fanów traktowany jest po macoszemu, dla wielu osób pierwszym prawdziwym dokonaniem Focus była kolejna płyta 'Moving Waves'. Również jestem zdania, że drugi LP jest wybitny, ale w takim samym stopniu co 'Moving Waves' preferuję 'In And Out Of Focus'.
Dlaczego tak jest? Nie mam pojęcia. Teoretycznie całość zdominowana jest przez krótkie niemal popowe piosenki. W dodatku płyta została nagrana przez kabaretowe trio i byłego gitarzystę grupy Brainbox.
Brzmi to wszystko mało zachęcająco, prawda jest jednak taka, że mamy do czynienia z profesjonalnym, dojrzałym kwartetem. Jak na ironię, muzyka zawarta tutaj jest melancholijna, refleksyjna.
Głównym punktem programu jest podzielona na dwie części kompozycja 'Focus'. Utrzymany w elegijnym, podniosłym nastroju 'Focus - Vocal', to czarująca pieśń ozdobiona natchnionym śpiewem. Natomiast repryza tego utworu, 'Focus - Instrumental', to już długa instrumentalna kompozycja, na początku mająca za podstawę główny temat z części pierwszej, później przeradza się w rozbudowaną improwizację.
Innym bardzo ważnym utworem jest 'Anonymus', chyba najbardziej dynamiczna i najbardziej rockowa kompozycja na debiucie. Ciężka sekcja rytmiczna, mocny riff gitary plus improwizacje na flet i gitarę. Także perkusista zaprezentował się od jak najlepszej strony.
Chyba tylko te trzy nagrania zwiastują późniejsze dokonania zespołu.
Resztę repertuaru stanowią krótkie piosenki oparte na wpadających w ucho melodiach, nawiązujące do piosenek The Beatles. Wszystkie zasługują na wyróżnienie i właściwie każda ma w sobie coś charakterystycznego.
Dla przykładu w 'Black Beauty' pojawia się urzekająca partia trąbki. Delikatny 'Happy Nightmare (Mescaline)' to lekko jazzująca ballada z wokalnymi chórkami i pojawiającym się w tle melotronem. Najpopularniejszym nagraniem okazał się 'House Of The King' - zagrana na flecie krótka introdukcja oraz podstawowa część kompozycji przywodzą na myśl muzykę dawną, dla odmiany w środku pojawia się zdecydowanie rockowa partia gitary, zmieniająca na moment charakter utworu. Ta przebojowa, oparta na prostym rytmie kompozycja pierwotnie została skomponowana przez Jana Akkermana ponoć do programu telewizyjnego.
Przy okazji nasuwa mi się takie spostrzeżenie - nie rozumiem dlaczego, gdy tylko w instrumentarium jakiejkolwiek rockowej grupy pojawią się dźwięki fletu, zrazu ludzie przyrównują taką muzykę do dokonań Jethro Tull. To tak jakby brzmienie trąbki automatycznie sugerowało inspirację dokonaniami Milesa Davisa.
Opis płyty oparłem na CD. Z debiutem jest sporo zamieszania. Na LP miał on kilka wersji. W zależności od kraju i od wydania miał on różnorakie tytuły i częstokroć inny układ nagrań. Oryginalne holenderskie tłoczenie nosiło tytuł 'Focus Plays Focus' i zawierało 'Sugar Island'. W kolejnej wersji pojawił się 'House Of The King'. Z kolei trzecia edycja pomijała 'Sugar Island'.
W Niemczech był chyba inny układ nagrań. To właśnie w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych album ukazał się jako 'In And Out Of Focus'.
Z tego, co się orientuję, każda wersja miała inną okładkę. Obawiam się, że moje informacje na ten temat są niepełne.
Rety...
Miało być krótko, a wyszło wypracowanie. Ale na koniec roku mogłem sobie trochę zaszaleć.
środa, 30 grudnia 2009
sobota, 26 grudnia 2009
ULTIMATE SPINACH 1968 (USA)
1. Ego Trip
2. Sacrifice Of The Moon (In Four Parts)
3. Plastic Raincoats/Hung Up Minds
4. (Ballad Of) The Hip Death Goddess
5. Your Head Is Reeling
6. Dove In Hawk's Clothing
7. Baroque #1
8. Funny Freak Parade
9. Pamela
Jedna z bardziej udanych, intrygujących płyt z Ameryki. Zespół zaproponował repertuar o niemal narkotycznym charakterze, posiadający awangardowy posmak.
Płyta ukazała się w 1968 roku i momentami może przywodzić na myśl dwie pierwsze płyty The Doors, a także wydany nieco wcześniej debiutancki LP Pink Floyd 'Piper At The Gates Of Dawn'.
Przykładem '(Ballad Of) The Hip Death Goddess' ozdobiony we wstępie i finale żeńskim nieco hipnotycznym, jakby nawiedzonym głosem. W środkowej części nagranie przeradza się w długą improwizację opartą na jednostajnym rytmie obudowanym różnego rodzaju dźwiękami i dysonansową partią gitary.
Album zachwyca swoją różnorodnością.
Nagranie 'Sacrifice Of The Moon (In Four Parts)' mimo, że bardzo krótkie składa się - co oczywiście sugeruje już tytuł - z czterech kontrastowych części. Pierwsza i ostatnia to typowe piosenki pop, dwie środkowe klimatem przywodzą na myśl folk, w pierwszym z tych fragmentów pojawia się nawet partia fujarki. Całość zaś zdradza wpływ osiągnięć wykonawców z Zachodniego Wybrzeża.
Warto zapoznać się z tym dokonaniem. Nie jest pozbawione pewnych naiwności, ale z drugiej strony, to także stanowi o uroku tej muzyki. Wszystkie nagrania są przebojowe. Produkcja jest naprawdę doskonała, muzyka brzmi klarownie, a przy tym oddaje klimat występu na żywo.
Życzyłbym sobie słuchać takich płyt jak najwięcej.
Etykiety:
1968,
garage,
psychodelia,
rock psychodeliczny,
Ultimate Spinach
wtorek, 15 grudnia 2009
ARCADIUM
BREATHE AWHILE 1969
Udana i na swój sposób intrygująca płyta, chociaż, jak w przypadku kilku innych tytułów wydanych w tym czasie, muzyka sprawia wrażenie nieco chaotycznej, niedopracowanej, granej intuicyjnie, chociaż nie pozbawionej czaru i potencjału.
I'm On My Way
Poor Lady
Walk On The Bad Side
Woman Of A Thousand Years
Change Me
It Takes A Woman
Birth Life And Death
Sing My Song
Riding Alone
Grupa Arcadium nagrała tylko jedną płytę, na temat której napisano już całkiem sporo, można więc chyba uznać, że znalazła ona swoje miejsce wśród płyt rockowych, po które warto sięgnąć. Wydany w 1969 roku LP jest, obok jedynej płyty Writing On The Wall, najciekawszym tytułem z niewielkiego katalogu wytwórni Middle Earth.
Repertuar, który wypełnił to dokonanie, zarejestrowano w skromnych warunkach, tak też i brzmi, muzyka jest dość uboga i prosta od strony dźwiękowej, ale jednocześnie udało się kwintetowi uzyskać przestrzenne, chropowate, żywe brzmienie, co stanowi duży atut.
Nastrój desperacji i smutku przepełnia muzykę Arcadium. Przy pomocy oszczędnych, niewyszukanych środków wyrazu i standardowego instrumentarium, muzycy stworzyli płytę absorbującą, przykuwającą uwagę, posiadającą swój charakter, chociaż niewolną od rozwiązań schematycznych.
Zespół oparł aranżacje na potężnych tonach organów Hammonda oraz melancholijnym głosie wokalisty. Ważnym elementem stylu Arcadium była także dosyć ostro brzmiąca gitara.
Dygresja.
W pewnym popularnym piśmie, deklarującym się jako rockowe, pewien dziennikarzyna napisał, że na 'Breathe Awhile' gitara elektryczna brzmi archaicznie. Tak źle na szczęście nie jest. Po za tym, co to ma do rzeczy? Na płycie, na której wiodącym instrumentem są organy Hammonda, publicysta koncentruje się na drugoplanowym instrumencie. Równie dobrze można by napisać, że na ówczesnych płytach Boba Dylana czy jakiegokolwiek innego artysty folkowego gitary również brzmią archaicznie, w domyśle autora recenzji, chyba zbyt delikatnie.
Wracając do tematu. Muzyka Arcadium często przyrównywana jest do dokonań Pink Floyd. Czy ja wiem? W mojej ocenie kompozycje ciążyły raczej w stronę dokonań spod znaku Deep Purple, bliżej było grupie do zespołów takich jak Arzachel czy Writing On The Wall.
Zauważyłem, że cały czas odchodzę od głównego tematu. Trochę jednak musiałem wyrzucić z siebie różnych przemyśleń.
Nie ma sensu wymieniać i opisywać wszystkich kompozycji zawartych na płycie, są one bowiem dość jednorodne. Wszystkie zostały skomponowane przez przez lidera zespołu, Miguela Sergidesa i cechują się pewną nerwowością i dużą dynamiką wykonawczą, a także skłonnością instrumentalistów do długich improwizacji.
Najbardziej udane momenty płyty to 'Poor Lady' - niepokojąca piosenka zaaranżowana na głosy plus oczywiście uwydatnione dźwięki organów Hammonda. Znakomicie wypadły także bardziej rozbudowane nagrania takie jak 'I'm On My Way' czy 'Walk On The Bad Side'.
Najważniejszą kompozycją wydaje się jednak - składający się z dwóch części - zaczynający się od wycia syren 'Birth Life And Death'. Najpierw długa improwizacja, potem następuje spowolnienie toku narracji i pojawia się przejmujący głos wokalisty. Także tutaj muzycy położyli nacisk na aranżację grupowych partii wokalnych. Zwieńczeniem wielowątkowego utworu stanowi dramatyczna, narastająca bardzo powoli koda.
Do wydania CD dołączono dwa nagrania z singla 'Sing My Song - Riding Alone'. Obie te krótkie piosenki utrzymane są duchu muzyki z 'Breathe Awhile', stanowią rodzaj suplementu do LP.
Udana i na swój sposób intrygująca płyta, chociaż, jak w przypadku kilku innych tytułów wydanych w tym czasie, muzyka sprawia wrażenie nieco chaotycznej, niedopracowanej, granej intuicyjnie, chociaż nie pozbawionej czaru i potencjału.
I'm On My Way
Poor Lady
Walk On The Bad Side
Woman Of A Thousand Years
Change Me
It Takes A Woman
Birth Life And Death
Sing My Song
Riding Alone
Grupa Arcadium nagrała tylko jedną płytę, na temat której napisano już całkiem sporo, można więc chyba uznać, że znalazła ona swoje miejsce wśród płyt rockowych, po które warto sięgnąć. Wydany w 1969 roku LP jest, obok jedynej płyty Writing On The Wall, najciekawszym tytułem z niewielkiego katalogu wytwórni Middle Earth.
Repertuar, który wypełnił to dokonanie, zarejestrowano w skromnych warunkach, tak też i brzmi, muzyka jest dość uboga i prosta od strony dźwiękowej, ale jednocześnie udało się kwintetowi uzyskać przestrzenne, chropowate, żywe brzmienie, co stanowi duży atut.
Nastrój desperacji i smutku przepełnia muzykę Arcadium. Przy pomocy oszczędnych, niewyszukanych środków wyrazu i standardowego instrumentarium, muzycy stworzyli płytę absorbującą, przykuwającą uwagę, posiadającą swój charakter, chociaż niewolną od rozwiązań schematycznych.
Zespół oparł aranżacje na potężnych tonach organów Hammonda oraz melancholijnym głosie wokalisty. Ważnym elementem stylu Arcadium była także dosyć ostro brzmiąca gitara.
Dygresja.
W pewnym popularnym piśmie, deklarującym się jako rockowe, pewien dziennikarzyna napisał, że na 'Breathe Awhile' gitara elektryczna brzmi archaicznie. Tak źle na szczęście nie jest. Po za tym, co to ma do rzeczy? Na płycie, na której wiodącym instrumentem są organy Hammonda, publicysta koncentruje się na drugoplanowym instrumencie. Równie dobrze można by napisać, że na ówczesnych płytach Boba Dylana czy jakiegokolwiek innego artysty folkowego gitary również brzmią archaicznie, w domyśle autora recenzji, chyba zbyt delikatnie.
Wracając do tematu. Muzyka Arcadium często przyrównywana jest do dokonań Pink Floyd. Czy ja wiem? W mojej ocenie kompozycje ciążyły raczej w stronę dokonań spod znaku Deep Purple, bliżej było grupie do zespołów takich jak Arzachel czy Writing On The Wall.
Zauważyłem, że cały czas odchodzę od głównego tematu. Trochę jednak musiałem wyrzucić z siebie różnych przemyśleń.
Nie ma sensu wymieniać i opisywać wszystkich kompozycji zawartych na płycie, są one bowiem dość jednorodne. Wszystkie zostały skomponowane przez przez lidera zespołu, Miguela Sergidesa i cechują się pewną nerwowością i dużą dynamiką wykonawczą, a także skłonnością instrumentalistów do długich improwizacji.
Najbardziej udane momenty płyty to 'Poor Lady' - niepokojąca piosenka zaaranżowana na głosy plus oczywiście uwydatnione dźwięki organów Hammonda. Znakomicie wypadły także bardziej rozbudowane nagrania takie jak 'I'm On My Way' czy 'Walk On The Bad Side'.
Najważniejszą kompozycją wydaje się jednak - składający się z dwóch części - zaczynający się od wycia syren 'Birth Life And Death'. Najpierw długa improwizacja, potem następuje spowolnienie toku narracji i pojawia się przejmujący głos wokalisty. Także tutaj muzycy położyli nacisk na aranżację grupowych partii wokalnych. Zwieńczeniem wielowątkowego utworu stanowi dramatyczna, narastająca bardzo powoli koda.
Do wydania CD dołączono dwa nagrania z singla 'Sing My Song - Riding Alone'. Obie te krótkie piosenki utrzymane są duchu muzyki z 'Breathe Awhile', stanowią rodzaj suplementu do LP.
Etykiety:
1969,
Arcadium,
prog-rock,
progresywny rock,
psych-prog-rock,
psychodelia,
rock psychodeliczny,
underground
poniedziałek, 14 grudnia 2009
ARZACHEL 1969
1. Garden Of Earthly Delights
2. Azathoth
3. Queen St. Gang
4. Leg
5. Clean Innocent Fun
6. Metempsychosis
Zorganizowana naprędce, trwająca kilka godzin sesja nagraniowa, podczas której czterech młodych muzyków pod nazwą Arzachel zarejestrowało swój jedyny album.
Płyta wprawdzie nie została dostrzeżona w chwili wydania, zapewne nie było innej możliwości, ponieważ wytwórnia Evolution była tworem krótkotrwałym o nikłym zasięgu. Po latach jednak to zapomniane dokonanie zyskało uznanie wśród wielbicieli starego rocka, dzięki temu w internecie można znaleźć informacje dotyczące genezy powstania płyty.
Skupię się zatem na opisaniu tego, co album zawiera.
Zespół zaproponował rozbudowane, w dużej mierze instrumentalne utwory. Potężna, żywa i nieco chropowata produkcja zdominowana została przez ciężkie tony organów Hammonda, momentami brzmiące jak organy kościelne. Ważną rolę odgrywała także ostra gitara elektryczna. Natomiast mocna sekcja rytmiczna doskonale zapełniała muzyczny plan. To wszystko najeżone zostało różnego rodzaju dysonansami i dygresjami.
Powstała muzyka intrygująca, przytłaczająca tajemniczą, złowróżbną atmosferą, przy jednoczesnym zachowaniu rockowego charakteru.
W nagraniach 'Azathoth' i najbardziej rozbudowanym 'Metempsychosis' do głosu doszły fascynacje twórczością H. P. Lovecrafta. W pierwszej z tych kompozycji - tytuł pochodził wprost z mitologii stworzonej przez popularnego autora powieści grozy - grupa wprowadziła intrygujący obrazek dźwiękowy. W środkowej części, na tle jazgotliwych tonów organów Hammonda pojawiają różnorakie krzyki i jęki, a także łacińskie recytacje.
Podobny fragment - tym razem jednak spokojniejszy - można usłyszeć w 'Metempsychosis', są to dobiegające z oddali lamentujące głosy i subtelniejsze tło organów Hammonda.
Gdybym mógł to dzieło przyrównać do dokonań innych grup, to na pewno do Pink Floyd i The Nice. Echa twórczości Procol Harum słychać zaś w instrumentalnym 'Queen St. Gang'.
Oryginalna winylowa edycja wydana została w kilku krajach przez różnorakie wytwórnie i w każdej wersji miała inny kolor tła. To były czasy. Jednak pomimo to, tytuł ten i tak jest rzadki i bardzo drogi - zwłaszcza tłoczenie brytyjskie.
Zaraz po nagraniu płyty z grupą rozstał się gitarzysta Steve Hillage. Pozostali trzej muzycy kontynuowali muzyczną karierę pod nazwą Egg.
Etykiety:
1969,
Arzachel,
Egg,
prog-rock,
progresywny rock,
psych-prog-rock,
psychodelia,
rock psychodeliczny
WRITING ON THE WALL
THE POWER OF THE PICTS (1969)
Ponad rok zabierałem się do opisania płyty Writing On The Wall. Nie żebym przez ten czas doznał olśnienia i dojrzał coś, czego być może nikt wcześniej nie dostrzegł, ale jak pisać to od serca, nie na siłę.
Przede wszystkim jedno się rzuca w oczy słuchając 'The Power Of The Picts', zespół proponował rozwiązania, jakie dopiero kilka miesięcy później można było usłyszeć na płycie 'In Rock' grupy Deep Purple.
Przykład? Wystarczy posłuchać finału rozbudowanej kompozycji 'Aries' - spiętrzające się, agresywne, grane z dużą dynamiką dźwięki organów Hammonda i śpiew Linnie Patersona, zabrakło tylko charakterystycznego dla Iana Gillana krzyku i wypisz wymaluj mamy końcową część 'Child In Time' słynnego kwintetu. Nie jest to chyba bez znaczenia, bowiem 'In Rock', a w szczególności znajdujący się tam 'Child In Time' uważany jest za jeden z kamieni milowych muzyki rockowej.
Niczego też nie zamierzam odbierać płycie Deep Purple, gdyż sam bardzo cenię ten tytuł, ale przykład ten pokazuje, że wiele ciekawych idei rodziło się wówczas na muzycznym poboczu, na muzycznych obrzeżach.
Co do zawartości płyty Writing On The Wall - zespół zaproponował swój wariant ciężkiego rocka, dokładając cegiełkę do, wówczas rodzącego się, gatunku. Pierwszy na CD utwór 'Bogeyman' rozpoczyna się w sposób zaskakujący - od ludowej przyśpiewki z akompaniamentem akordeonu. Ten sielski nastrój zostaje nagle zaburzony przez wejście zespołu, mocny rytm wspomagany jest przez klawinet, natomiast kulminacją każdej zwrotki jest krzyk wokalisty.
Druga kompozycja we wstępie cytuje 'Mars' Gustava Holsta z suity 'The Planets', ale potem następuje zwolnienie toku narracji i kwintet proponuje własną kompozycję z niepokojącą deklamacją wokalisty z tłem muzycznym, które zaburzane jest dynamicznymi wejściami zespołu.
Mógłbym długo pisać takie truizmy, ale nie ma to najmniejszego sensu, dlatego postaram się podać tylko esencję.
W niezbyt złożonych kompozycjach dominują brzmienia organów Hammonda, ostre i na swój sposób finezyjne partie gitary elektrycznej oraz ciężka i dość ruchliwa sekcja rytmiczna. Utalentowani muzycy czynią proste pod względem konstrukcji utwory interesującymi, dzięki czemu nawet przez chwilę nie nużą, za to zachwycają i intrygują posępną atmosferą, a także dużą intensywnością wykonania.
Osobną kwestię stanowi głos Linnie Patersona, bez wątpienia zainspirowanego przez Arthura Browna. Nawet w spokojniejszych fragmentach jego interpretacje wokalne są pełne pasji, a Linnie Paterson nie oszczędza gardła. Bardzo lubię jego pełne grozy wrzaski i pokrzykiwania.
1. Bogeyman
2. Shadow Of Man
3. Taskers Successor
4. Hill Of Dreams
5. Virginia Water
6. It Came On A Sunday
7. Mrs. Coopers Pie
8. Ladybird
9. Aries
Skład
Linnie Paterson - Vocals
Willy Finlayson - Guitar
Jake Scott - Bass Guitar
Jimmy Hush - Drums
Bill Scott - Hammond Organ, Piano, Clavinet
Gdybym miał wskazać swoje ulubione nagrania z tej równej i spójnej płyty wskazałbym porywający 'It Came On A Sunday' - świetny utwór z prostą i melodyjną linią basu obudowaną partiami gitary i wypełniającymi tło organami Hammonda. Zwraca uwagę instrumentalne interludium, w którym wspomniane dwa instrumenty prowadzą ze sobą rodzaj dialogu.
Natomiast najciekawsze nagranie stanowi wspomniany już 'Aries' będące interpretacją nagrania amerykańskiej grupy The Zodiac z płyty 'Cosmic Sounds'. W wersji Writing On The Wall piosenka została nie tylko rozbudowana względem oryginału, ale także zyskała bardziej nerwowy, niepokojący charakter.
Grupie udało się osiągnąć taki efekt dzięki melorecytacjom wokalisty oraz instrumentalnym tematom, z potężnymi tonami organów Hammonda w roli głównej, stanowiącymi rodzaj spoiwa dla poszczególnych wątków. Grający na organach Bill Scott dodawał muzyce niespotykanej wręcz ekspresji. Dla odmiany w środkowej części na plan pierwszy wysuwa się gitara elektryczna proponując swobodną improwizację na tle równie stonowanej sekcji rytmicznej, było to preludium do ekstatycznego finału z zatrwożonym, bliskim krzyku głosem wokalisty oraz ponownie dominującymi nad całością dźwiękami organów Hammonda.
Wiem, że to wszystko wygląda banalnie na monitorze, ale jest to jeden z ciekawszych utworów, z jakimi miałem możliwość zetknąć się, robiącym duże wrażenie.
Album, który powstał w nie najlepszym studiu i zapewne bez wielkiego budżetu, mimo pewnych niedociągnięć realizatorskich, charakterystycznych dla produkcji z rockowego podziemia tamtych czasów, ma w sobie coś fascynującego, porywającego, ekscytującego.
"The Power Of The Picts' tak jak album grupy Arcadium 'Breathe Awhile' ukazał w się w listopadzie 1969 wydany przez tę samą wytwórnię, czyli Middle Earth.
Na moim wydaniu wytwórni Repertoire Records nie wiedzieć czemu przestawiono kolejność nagrań. Tak więc cztery pierwsze nagrania wylądowały na końcu, zaś pięć kolejnych z drugiej strony oryginalnego LP przesunięto na początek. Muszę nawet przyznać, że ma to sens. Trochę dziwi bowiem oryginalny układ tych kompozycji, gdzie pierwszą stronę LP wieńczy 'Aries', natomiast na drugiej stronie nie ma już TAK mocnego punktu kulminacyjnego.
Dzięki zabiegowi niemieckiej wytwórni album zyskał na dramaturgii ponieważ CD otwiera idealny wręcz na początek 'Bogeyman', a potem napięcie rośnie.
Rzecz jasna, to tylko moje odczucia, zapewne wynikłe z przyzwyczajenia do edycji kompaktowej tego dokonania.
Aha. Jeszcze tradycyjnie na koniec dodam, że do wydania kompaktowego dorzucono dwa nagrania pochodzące z singla 'Child On A Crossing - Lucifer Corpus'. Intrygująca jest szczególnie druga z tych kompozycji. Bez wątpienia jednak, tak jak w przypadku singla grupy Arcadium, tak i w tym przypadku, te dwie piosenki mogłyby śmiało znaleźć się na płycie długogrającej, są doskonałym dopełnieniem 'The Power Of The Picts'.
Ponad rok zabierałem się do opisania płyty Writing On The Wall. Nie żebym przez ten czas doznał olśnienia i dojrzał coś, czego być może nikt wcześniej nie dostrzegł, ale jak pisać to od serca, nie na siłę.
Przede wszystkim jedno się rzuca w oczy słuchając 'The Power Of The Picts', zespół proponował rozwiązania, jakie dopiero kilka miesięcy później można było usłyszeć na płycie 'In Rock' grupy Deep Purple.
Przykład? Wystarczy posłuchać finału rozbudowanej kompozycji 'Aries' - spiętrzające się, agresywne, grane z dużą dynamiką dźwięki organów Hammonda i śpiew Linnie Patersona, zabrakło tylko charakterystycznego dla Iana Gillana krzyku i wypisz wymaluj mamy końcową część 'Child In Time' słynnego kwintetu. Nie jest to chyba bez znaczenia, bowiem 'In Rock', a w szczególności znajdujący się tam 'Child In Time' uważany jest za jeden z kamieni milowych muzyki rockowej.
Niczego też nie zamierzam odbierać płycie Deep Purple, gdyż sam bardzo cenię ten tytuł, ale przykład ten pokazuje, że wiele ciekawych idei rodziło się wówczas na muzycznym poboczu, na muzycznych obrzeżach.
Co do zawartości płyty Writing On The Wall - zespół zaproponował swój wariant ciężkiego rocka, dokładając cegiełkę do, wówczas rodzącego się, gatunku. Pierwszy na CD utwór 'Bogeyman' rozpoczyna się w sposób zaskakujący - od ludowej przyśpiewki z akompaniamentem akordeonu. Ten sielski nastrój zostaje nagle zaburzony przez wejście zespołu, mocny rytm wspomagany jest przez klawinet, natomiast kulminacją każdej zwrotki jest krzyk wokalisty.
Druga kompozycja we wstępie cytuje 'Mars' Gustava Holsta z suity 'The Planets', ale potem następuje zwolnienie toku narracji i kwintet proponuje własną kompozycję z niepokojącą deklamacją wokalisty z tłem muzycznym, które zaburzane jest dynamicznymi wejściami zespołu.
Mógłbym długo pisać takie truizmy, ale nie ma to najmniejszego sensu, dlatego postaram się podać tylko esencję.
W niezbyt złożonych kompozycjach dominują brzmienia organów Hammonda, ostre i na swój sposób finezyjne partie gitary elektrycznej oraz ciężka i dość ruchliwa sekcja rytmiczna. Utalentowani muzycy czynią proste pod względem konstrukcji utwory interesującymi, dzięki czemu nawet przez chwilę nie nużą, za to zachwycają i intrygują posępną atmosferą, a także dużą intensywnością wykonania.
Osobną kwestię stanowi głos Linnie Patersona, bez wątpienia zainspirowanego przez Arthura Browna. Nawet w spokojniejszych fragmentach jego interpretacje wokalne są pełne pasji, a Linnie Paterson nie oszczędza gardła. Bardzo lubię jego pełne grozy wrzaski i pokrzykiwania.
1. Bogeyman
2. Shadow Of Man
3. Taskers Successor
4. Hill Of Dreams
5. Virginia Water
6. It Came On A Sunday
7. Mrs. Coopers Pie
8. Ladybird
9. Aries
Skład
Linnie Paterson - Vocals
Willy Finlayson - Guitar
Jake Scott - Bass Guitar
Jimmy Hush - Drums
Bill Scott - Hammond Organ, Piano, Clavinet
Gdybym miał wskazać swoje ulubione nagrania z tej równej i spójnej płyty wskazałbym porywający 'It Came On A Sunday' - świetny utwór z prostą i melodyjną linią basu obudowaną partiami gitary i wypełniającymi tło organami Hammonda. Zwraca uwagę instrumentalne interludium, w którym wspomniane dwa instrumenty prowadzą ze sobą rodzaj dialogu.
Natomiast najciekawsze nagranie stanowi wspomniany już 'Aries' będące interpretacją nagrania amerykańskiej grupy The Zodiac z płyty 'Cosmic Sounds'. W wersji Writing On The Wall piosenka została nie tylko rozbudowana względem oryginału, ale także zyskała bardziej nerwowy, niepokojący charakter.
Grupie udało się osiągnąć taki efekt dzięki melorecytacjom wokalisty oraz instrumentalnym tematom, z potężnymi tonami organów Hammonda w roli głównej, stanowiącymi rodzaj spoiwa dla poszczególnych wątków. Grający na organach Bill Scott dodawał muzyce niespotykanej wręcz ekspresji. Dla odmiany w środkowej części na plan pierwszy wysuwa się gitara elektryczna proponując swobodną improwizację na tle równie stonowanej sekcji rytmicznej, było to preludium do ekstatycznego finału z zatrwożonym, bliskim krzyku głosem wokalisty oraz ponownie dominującymi nad całością dźwiękami organów Hammonda.
Wiem, że to wszystko wygląda banalnie na monitorze, ale jest to jeden z ciekawszych utworów, z jakimi miałem możliwość zetknąć się, robiącym duże wrażenie.
Album, który powstał w nie najlepszym studiu i zapewne bez wielkiego budżetu, mimo pewnych niedociągnięć realizatorskich, charakterystycznych dla produkcji z rockowego podziemia tamtych czasów, ma w sobie coś fascynującego, porywającego, ekscytującego.
"The Power Of The Picts' tak jak album grupy Arcadium 'Breathe Awhile' ukazał w się w listopadzie 1969 wydany przez tę samą wytwórnię, czyli Middle Earth.
Na moim wydaniu wytwórni Repertoire Records nie wiedzieć czemu przestawiono kolejność nagrań. Tak więc cztery pierwsze nagrania wylądowały na końcu, zaś pięć kolejnych z drugiej strony oryginalnego LP przesunięto na początek. Muszę nawet przyznać, że ma to sens. Trochę dziwi bowiem oryginalny układ tych kompozycji, gdzie pierwszą stronę LP wieńczy 'Aries', natomiast na drugiej stronie nie ma już TAK mocnego punktu kulminacyjnego.
Dzięki zabiegowi niemieckiej wytwórni album zyskał na dramaturgii ponieważ CD otwiera idealny wręcz na początek 'Bogeyman', a potem napięcie rośnie.
Rzecz jasna, to tylko moje odczucia, zapewne wynikłe z przyzwyczajenia do edycji kompaktowej tego dokonania.
Aha. Jeszcze tradycyjnie na koniec dodam, że do wydania kompaktowego dorzucono dwa nagrania pochodzące z singla 'Child On A Crossing - Lucifer Corpus'. Intrygująca jest szczególnie druga z tych kompozycji. Bez wątpienia jednak, tak jak w przypadku singla grupy Arcadium, tak i w tym przypadku, te dwie piosenki mogłyby śmiało znaleźć się na płycie długogrającej, są doskonałym dopełnieniem 'The Power Of The Picts'.
sobota, 12 grudnia 2009
AFTER ALL 1969 (USA)
1. Intangible She
2. Blue Satin
3. Nothing Left To Do
4. And I Will Follow
5. Let It Fly
6. Now What Are You Looking For
7. A Face That Doesn't Matter
8. Waiting
Skład
Bill Moon - Bass Guitar And Vocals
Mark Ellerbee - Drums And Vocals
Alan Gold - Organ
Charles Short - Guitar
O tej grupie wiem niewiele. Tylko tyle, że czterech muzyków połączyło siły po to, aby w ciągu kilku dni pod szyldem After All nagrać jedyną płytę dla wytwórni Athena.
Okładkę zdobi jedna z najbardziej lubianych przeze mnie ilustracji. Znakomity pomysł.
Natomiast sama muzyka utrzymana jest w żałobnym tonie. Zmęczony, zachrypnięty głos wokalisty przywodzi na myśl śpiew Gary Brookera. After All może nie proponował jakichś świeżych, odkrywczych pomysłów, mimo to te wyciszone i pełne rezygnacji nastroje bardzo do mnie przemawiają, trafiają do mojego jestestwa.
Muszę też nadmienić, że pomimo tak poważnego podejścia do tematu ze strony grupy, mamy do czynienia ze zdecydowanie rockowym dziełem. Czasem trudno uwierzyć, że ten album nagrali Amerykanie, całość bowiem nosi europejski charakter nawiązujący do stylu Procol Harum czy Rare Bird.
Co by tu napisać, żeby nie przynudzać, a jednocześnie zawrzeć esencję tego, co płyta zawiera?
Prym wiodą brzmienia organów Hammonda oraz klasyczne - momentami quasi nokturnowe - dźwięki fortepianu. Muzyka sama w sobie nie jest może szczególnie zróżnicowana, zaś poszczególne nagrania wydają się być do siebie podobne, zagrane są w gruncie rzeczy w tym samym tempie i oczywiście wszystkie bez wyjątku wprowadzają słuchacza w świat pełen goryczy i cierpienia.
Nie jest to jednak zarzut, trudno jest się nudzić przy takiej muzyce. Doskonałe kompozycje wykonane zostały oszczędnie, z uczuciem, ale i z dostojeństwem, chociaż nie brak im lekkości, dzięki czemu nawet przez moment całość nie staje się pretensjonalna czy nużąca.
Warto zwrócić uwagę, że w nagraniu 'Nothing Left To Do' pojawia się motyw przywodzący na myśl finalną część 'Skip Softly (My Moonbeans)' Procol Harum, która z kolei bez wątpienia zainspirowana została przez 'Sabre Dance' Arama Chaczaturiana.
Recenzja skromna, ale zapewniam że warto zapoznać się z dokonaniem After All. Jest to godny odkrycia doskonały album.
Etykiety:
1969,
After All,
prog-rock,
progresywny rock,
psych-prog-rock
BABY GRANDMOTHERS 1968 (SWEDISH)
1. Somebody Keeps Calling My Name
2. Being Is More Than Life
3. Bergakungen
4. Being Is More Than Life 2
5. St. George's Dragon
6. St. George's Dragon 2
7. Raw Diamond
Kenny Håkansson - Guitar
Bella Fehrlin (Bengt Linnarsson) - Bass
Pelle Ekman - Drums
Właściwie to nawet nie jest to płyta. Wydany na CD i LP 'Baby Grandmothers' to zbiór nagrań szwedzkiego zespołu z lat 1967-1968. Mamy więc tutaj jedyny singiel 'Somebody Keeps Calling My Name - Being Is More Than Life' oraz nagrania pochodzące z dwóch koncertów w 1967 i 1968 roku.
Piszę o tym wszystkim niby tak od niechcenia, ale prawda jest taka, że gdy to usłyszałem, to muzyka tutaj zawarta mnie zachwyciła. Ten zespół to zapomniana ciekawostka. Singlowe nagrania, zwłaszcza pierwsza strona, nawet po latach robią duże wrażenie.
Zaczyna się powoli, leniwie, z snującą się, intrygującą wokalizą. Od początku wyczuwalne jest pewne narastające napięcie. Utwór przyśpiesza stopniowo, aż do wyjątkowo intensywnej, hałaśliwej kulminacji, o jakiej prawdopodobnie nikt w 1968 roku nie śnił.
Druga strona singla jest już spokojniejsza, utrzymana w wolnym tempie. Baby Grandmothers w jeszcze większym stopniu kładą tutaj nacisk na budowanie klimatu.
Natomiast koncertowe nagrania miały bardziej swobodną formę. W trzech pierwszych utworach Baby Grandmothers zaproponowali długie, mocno improwizowane kompozycje. Biorąc pod uwagę rok oraz w jakich warunkach całość została zarejestrowana, trudno uwierzyć jak doskonale to wszystko brzmi, dzięki czemu słuchanie tego to wielka przyjemność. Jest tu i tajemniczy, zmienny nastrój, i zmiany tempa, i ciężkie gitarowe granie kontrastujące z delikatniejszymi motywami.
Słowem, jest tutaj wszystko to, co miłośnicy mocnej gitarowej odmiany rocka potrzebują do szczęścia. Baby Grandmothers zdecydowanie tkwili już w innej epoce.
Etykiety:
1968,
Baby Grandmothers,
heavy-psych,
psychodelia,
rock psychodeliczny
środa, 9 grudnia 2009
sobota, 5 grudnia 2009
HIGH TIDE
SEA SHANTIES 1969
HIGH TIDE 1970
Połączenie folku, heavy rocka i wczesnych progresywnych ambicji zrodziło dwie wspaniałe płyty grupy High Tide.
Być może dostrzegam tam folk-rockowe wpływy ze względu na obecność skrzypiec. Natomiast bez wątpienia mamy do czynienia z muzyką miażdżącą swoim brzmieniem. Chyba można przyjąć, że jest to apogeum ostrego, ciężkiego grania lat 60. I jest to granie mimo wszystko czarujące, momentami wręcz (zwłaszcza na drugiej płycie) natchnione.
Grupę utworzył Tony Hill. W 1966 roku gitarzysta związany był z amerykańskim zespołem The Misunderstood - sprowadzonym do Anglii przez Johna Peela - z którym nagrał sześć epokowych, autentycznie powalających piosenek. Tylko dwie z nich ukazały się na singlu w tym samym rocku ('I Can Take You To The Sun - Who Do You Love'). Natomiast kolejne dwie dopiero w 1969 roku ('Children Of The Sun - I Unseen'), kiedy już dawno było po sprawie.
C.D.N.
HIGH TIDE 1970
Połączenie folku, heavy rocka i wczesnych progresywnych ambicji zrodziło dwie wspaniałe płyty grupy High Tide.
Być może dostrzegam tam folk-rockowe wpływy ze względu na obecność skrzypiec. Natomiast bez wątpienia mamy do czynienia z muzyką miażdżącą swoim brzmieniem. Chyba można przyjąć, że jest to apogeum ostrego, ciężkiego grania lat 60. I jest to granie mimo wszystko czarujące, momentami wręcz (zwłaszcza na drugiej płycie) natchnione.
Grupę utworzył Tony Hill. W 1966 roku gitarzysta związany był z amerykańskim zespołem The Misunderstood - sprowadzonym do Anglii przez Johna Peela - z którym nagrał sześć epokowych, autentycznie powalających piosenek. Tylko dwie z nich ukazały się na singlu w tym samym rocku ('I Can Take You To The Sun - Who Do You Love'). Natomiast kolejne dwie dopiero w 1969 roku ('Children Of The Sun - I Unseen'), kiedy już dawno było po sprawie.
C.D.N.
Etykiety:
1969,
1970,
folk-rock,
heavy-psych,
heavy-rock,
high tide,
prog-rock,
progresywny rock,
underground
wtorek, 1 grudnia 2009
IT'S ALL MEAT 1970 (CANADA)
1. You Don't Notice The Time You Waste
2. Make Some Use Of Your Friends
3. Crying Into The Deep Lake
4. Roll My Own
5. Self Confessed Lover
6. If Only
7. You Brought Me Back To My Senses
8. Sunday Love
Skład
Wayne Roworth - Guitar
Norm White - Guitar
Rick Aston - Bass
Jed MacKay - Organ, Piano
Rick McKim - Drums
Nagrania takie jak rozciągnięty w czasie odrealniony 'Crying Into The Deep Lake' podsuwają mi wiele obrazów, działają na moją wyobraźnię. Dobrze, gdy muzyka kojarzy się z wieloma rzeczami. Dla mnie to zawsze ogromna zaleta, przy czym nie mam bynajmniej na myśli muzyki z tak zwanym przesłaniem, muzyka, to przede wszystkim dźwięk, a nie słowo.
Gdy słyszę coś na temat przesłania w muzyce, to od razu wiem, że albo ludzie coś wymyślają kompletnie od rzeczy albo wykonawca będzie przynudzał.
Wracając do tematu. Bardzo trudno stworzyć utwór oparty na prostej melodii, oparty na prostym powtarzającym się motywie, tak by nie nużył. Tak by kompozycja nie stała się banalna. Kanadyjska grupa It's All Meat wyszła z tego zadania obronną ręką.
'Crying Into The Deep Lake' to synteza stylów The Doors i Pink Floyd - zwłaszcza w finale słychać nawiązanie do końcowej części 'A Saucerful Of Secrets' - podana w niezwykle onirycznej otoczce. Utwór zbudowany jest wokół powtarzanego w kółko organowego motywu. Zagrana w powolnym tempie kompozycja ma w sobie coś hipnotyzującego, tajemniczego.
Drugi tak rozbudowany, jednocześnie skrajnie odmienny utwór na płycie to 'Sunday Love'. Główny temat to subtelna, romantyczna ballada zaśpiewana delikatnym, rozmarzonym głosem. Ten piękny temat niespodziewanie zostaje przerwany ostrą, zadziorną melodią, która po krótkiej chwili milknie, zaś w jej miejsce pojawia się motyw pobrzmiewający orientalnymi wpływami - grany najpierw powoli i cicho, stopniowo nabiera jednak wigoru aż do hałaśliwej kulminacji.
Pozostałe nagrania, to już muzyka z nieco innej bajki i posiadały odmienny charakter.
W krótszych utworach słychać wpływ The Rolling Stones i The Doors. Rytm, prowadzenie melodii, ale też artykulacja wokalna - to wszystko przywodzi na myśl brytyjski kwintet. Natomiast brzmienie organów, to już dziedzictwo The Doors. Już w pierwszym nagraniu 'You Don't Notice The Time You Waste' mamy charakterystyczną dla Micka Jaggera wokalną manierę.
W kolejnym utworze, gdzie dominuje ostra gitara, słychać echa piosenek w rodzaju 'Get Off Of My Cloud' czy '19th Nervous Breakdown' plus ten nieco mistyczny nastrój typowy dla wczesnych płyt The Doors.
Ale czy to wada? Zdecydowanie nie w tym przypadku, bo It's All Meat mieli zmysł do doskonałych, wpadających w ucho melodii, w dodatku wszystko potrafili ubrać we własne szaty. Mamy tutaj więc ostre, dzikie brzmienia zdominowane przez dźwięki organów i niesamowicie, że się tak wyrażę, tnącą gitarę. Wokalista w gruncie rzeczy śpiewa bez chwili wytchnienia, jak choćby w 'Roll My Own' czy 'You Brought Me Back To My Senses'. Wszystko to, czego nie zdołali nagrać na swoich płytach The Rolling Stones i The Doors znajdziemy właśnie tutaj.
Nawiązywanie, czy powielanie to jedno, a twórcze naśladownictwo to drugie. Jak się okazuje, może to dawać świetne rezultaty. W mojej ocenie muzyka zawarta na tej fenomenalnej płycie to wzorzec rocka psychodelicznego i można żałować, że grupa nagrała tylko jeden album.
Z tego co się orientuję płytę wydano wyłącznie w Kanadzie na klasycznej czerwonej nalepce Columbia 360 i obecnie jest potwornie rzadka, co rzecz jasna ma swoje odbicie w cenie oscylującej w granicach 1000 dolarów. Dlaczego zawsze tak się dzieje, że świetne płyty muszą w oryginalnych tłoczeniach kosztować taki majątek?
Obiecałem sobie, że nie będę się rozpisywał tylko streszczał. Natomiast notki biograficzne i ciekawostki związane z opisywanymi przeze mnie zespołami na pewno można znaleźć gdzieś w internecie.
Etykiety:
1970,
garage,
heavy-psych,
It's All Meat,
psychodelia,
rock psychodeliczny
Subskrybuj:
Posty (Atom)