TAPESTRY (1971)
Na koniec roku będzie coś z zupełnie innej beczki.
Z okładką 'Tapestry' po raz pierwszy zetknąłem się ponad dwadzieścia lat temu, gdy w prezencie od ojca otrzymałem album z reprodukcjami okładek płyt pod tytułem 'The Face Of Rock And Roll - Images Of A Generation'. Jak się miało okazać, kilka z zamieszczonych w tym albumie ilustracji po wielu latach znalazło się na mojej półce, ale już w formie CD.
Płyta jest inna niż wszystkie do tej pory przeze mnie opisane ponieważ zawiera muzykę łagodną, kameralną i z tradycyjnie pojmowanym rockowym graniem jako takim teoretycznie niewiele ma wspólnego. Sama Carole King, zasłużona dla muzyki popularnej i wówczas już niezwykle ceniona, w latach sześćdziesiątych była współautorką, wraz z ówczesnym mężem Gerry Goffinem, takich wielkich przebojów jak 'Will You Love Me Tomorrow' czy 'Loco-Motion'. Gdy więc nagrywała swój drugi solowy album, cieszyła się już dużą estymą.
Jednocześnie trudno odmówić płycie odrobiny rockowej zadziorności czy wręcz poetyki, stąd też nie jest to z mojej strony aż tak rażące odejście od tematyki bloga. Poza tym życzyłbym sobie, żeby dzisiejsze zespoły rockowe nagrywały muzykę tak krystalicznie piękną jak to uczyniła Carole King na 'Tapestry'. Czy się to komuś bowiem podoba czy nie, emocje i uczucia ważniejsze są w muzyce rockowej w stopniu większym niż szarpanie strun i wrzeszczenie lub jęczenie do mikrofonu.
Omawiany tytuł jest chyba pierwszym na tym blogu albumem, który zyskał ogromną sławę i w rezultacie osiągnął nakład blisko trzydziestu milionów egzemplarzy. Bez wątpienia jest to jeden z największych bestsellerów w historii muzyki popularnej.
Podziwu godny jest także fakt, że za stworzenie całego materiału odpowiedzialna jest bohaterka tego wpisu, która nie tylko zaśpiewała wszystkie umieszczone na płycie piosenki, ale również zagrała na fortepianie, tworząc w ten sposób swego rodzaju archetyp dla późniejszych śpiewających pianistek, które już niebawem miały wręcz zasypać rynek muzyczny swoimi - nie zawsze najwyższych lotów - dokonaniami.
1. I Feel The Earth Move
2. So Far Away
3. It's Too Late
4. Home Again
5. Beautiful
6. Way Over Yonder
7. You've Got A Friend
8. Where You Lead
9. Will You Love Me Tomorrow
10. Smackwater Jack
11. Tapestry
12. (You Make Me Feel Like) A Natural Woman
Wciąż jednak mam wrażenie, że w Polsce niewiele osób zdaje sobie sprawę z istnienia 'Tapestry'. Natomiast w Stanach Zjednoczonych jest to bezapelacyjna potęga.
Trzeba sobie jasno powiedzieć - pomimo sławy jaką album zyskał, mamy do czynienia z kompozycjami odznaczającymi się skromnymi środkami wyrazu. Nie ma tu także żadnych produkcyjnych ekstrawagancji. Utwory oparte są na prostych melodiach i aranżacjach. Z perspektywy lat może zaskakiwać jak 'Tapestry' udało się narobić tyle zamieszania w muzycznym świecie. Nie od dzisiaj wszak wiadomo, że siła tkwi w prostocie.
Carole King zaproponowała sentymentalne, pełne ciepła, romantyczne utwory przy wykonaniu których akompaniowała sobie na fortepianie. Z towarzyszeniem wyłącznie tego instrumentu kompozytorka zaśpiewała przepiękny utwór tytułowy oraz '(You Make Me Feel Like) A Natural Woman'.
W pozostałych nagraniach wsparła autorkę niewielka grupa zaproszonych do studia muzyków. Znalazło się miejsce dla piosenek dynamicznych takich jak 'I Feel The Earth Move' czy 'It's Too Late' zagranych z udziałem tradycyjnego rockowego instrumentarium. Drugą z tych kompozycji wzbogacono brzmieniem saksofonu sopranowego.
Przytłaczająca większość utworów opracowana została z użyciem minimalnego zestawu instrumentów, na który składały się - fortepian, gitara akustyczna, gitara basowa lub kontrabas oraz perkusja. W kilku kompozycjach pojawiają się żeńskie chórki.
Właśnie w takiej ascetycznej wersji autorka przypomniała wspomniany wcześniej 'Will You Love Me Tomorrow'. Interpretacja dopasowana została do koncepcji całej płyty, przez co utwór niemal pozbawiony został przebojowego charakteru jaki nosiła oryginalna wersja wylansowana przez trio wokalne The Shirelles w 1961 roku. Trudno się jednak dziwić tej zmianie - na przestrzeni dziesięciu lat muzyka uległa ogromnej metamorfozie.
Słuchając tej płyty dostrzegam jedną istotną cechę. Mimo, że całość ukazała się pod koniec 1971 roku, w wielu fragmentach słychać, że to już są lata siedemdziesiąte w pełnej krasie. Momentami delikatnie zalatuje parkietem. Reminiscencje z poprzedniej dekady są nieliczne i ledwie dostrzegalne - jak choćby pojawiająca się na końcu 'So Far Away' nastrojowa partia fletu poprzecznego, mająca w sobie w coś z folkowych dokonań z lat sześćdziesiątych.
Ale może sukces albumu polegał na tym, że brzmiał tak świeżo, nie obarczony nad to ciężarem minionego dziesięciolecia.
Trudno jest opisać zawartość płyty, gdyż jest ona dosyć jednorodna. Większość piosenek spokojnie mogłaby pretendować do miana przebojów. Mnie najbardziej urzeka 'So Far Away', rzeczywiście ponadprzeciętny fragment będący esencją tej płyty. Już sam fortepianowy wstęp powoduje, że serce człowiekowi szybciej bije. Natomiast do słabszych momentów zaliczyłbym dość nijaki, hałaśliwy i psujący konfesyjny - tak dobrze zilustrowany przez okładkę LP - charakter całości 'Smackwater Jack'.
Uważam, że mimo wszystko jest to płyta, która zasługuję na swój status. Carole King objawiła się tutaj jako inteligentna kompozytorka i doskonała, pełna wyczucia instrumentalistka. Podejrzewam, że album wywołał wówczas spory rezonans i stał się drogowskazem dla wielu innych artystów.
Muszę przyznać, że sam się sobie dziwię, że mnie się to tak bardzo podoba. Przeważnie te milionowe tytuły są zdecydowanie przereklamowane i nie do słuchania. Z 'Tapestry' na szczęście jest inaczej. Szkoda tylko, że dzisiejsze śpiewające panie nie biorą sobie do serca tego, jak taka muzyka powinna się prezentować.
Żeby tradycji stało się za dość - na koniec muszę dodać, że producentem płyty był zasłużony Lou Adler znany ze współpracy z The Mamas And The Papas oraz cenionym przez miłośników klasycznego rocka Spirit. Natomiast wszystkie partie gitary akustycznej wykonał James Taylor, w Stanach Zjednoczonych prawdziwa muzyczna ikona.
piątek, 30 grudnia 2011
środa, 21 grudnia 2011
FIRE
THE MAGIC SHOEMAKER (1970)
Kolejny album z katalogu wytwórni wytwórni Pye Records, który oczywiście w chwili premiery przepadł niezauważony. Poniekąd słusznie. Nie było to dokonanie klasy Blonde On Blonde 'Contrasts' czy Pesky Gee 'Exclamation Mark' nagranych dla Pye Records mniej więcej w tym samym czasie.
Piękna okładka 'Magic Shoemaker' może sugerować, że będziemy mieli do czynienia z płytą zawierającą muzykę tradycyjną. Otóż nic bardziej mylącego. Jedyny album tria Fire to zbiór dosyć monotonnych, jednorodnych piosenek, tak samo niewyszukanych jak nazwa grupy. Całość sprawia wrażenie dość przypadkowej zbieraniny.
Na repertuar płyty składały się proste, hałaśliwe utwory rockowe w rodzaju 'Flies Like A Bird' z uwypukloną partią przesterowanej gitary. W nagraniu tym znać było reminiscencje psychodelicznego rocka oraz freakbeatu.
Natomiast nawiązujący do bluesa 'Like To Help You If I Can' urozmaicony został nagłymi przyśpieszeniami granymi w stylu boogie. 'I Can See The Sky' ponownie sięgał do bluesa, ale tym razem w bardziej rockowym stylu. Przykuwały uwagę mocno zaciągane struny gitary elektrycznej. Całość wzbogacono brzmieniem harmonijki ustnej.
Największe wrażenie wśród tego typu utworów zawartych na płycie robił 'Tell You A Story' - powolny, utrzymany w jednostajnym rytmie, niemal transowy utwór zagrany na dwie gitary, z których jedna grała melodię, natomiast druga wybiła ostre akordy. Może nie jest to zbyt wyrafinowane pod względem melodycznym i rytmicznym, ale przynajmniej posiada swoistą dramaturgię, a pod koniec nad całością zniekształcone efekty dźwiękowe. Podobne rozwiązania wprowadzono jako kodę w 'Reason For Everything'. Jedyne co mi przeszkadza w 'Tell You A Story' to krzykliwa, wręcz płaczliwa maniera wokalna Davida Lamberta.
1. Children Of Immagination
2. Tell You A Story
3. Magic Shoes
4. Reason For Everything
5. Only A Dream
6. Flies Like A Bird
7. Like To Help You If I Can
8. I Can See The Sky
9. Shoemaker
10. Happy Man Am I
11. Children Of Imagination
Skład
David Lambert - Piano, Organ, Guitar And Vocals
Dick Dufall - Bass Guitar And Vocals
Bob Voice - Drums And Vocals
Na drugim biegunie muzyki wykonywanej przez Fire leżały ballady pokroju 'Magic Shoes'. Ta pogodna, lecz nijaka piosenka, posiadała folkowy koloryt i rzeczywiście udane, oszczędne solo gitary elektrycznej. Dobre wrażenie zostało popsute przez natarczywe, jednostajne postukiwanie, atakujące uszy słuchacza przez cały czas trwania nagrania. Nawet nie jestem w stanie napisać, cóż to za instrument tak puka w tle.
Następnie pobrzmiewający echem muzyki gospel - zwłaszcza na wysokości refrenu - 'Only A Dream' zagrany z towarzyszeniem gitary akustycznej i fortepianu. Całkiem przyjemny fragment. Niestety, jak wszystkie nagrania na płycie, wykonany trochę bez pomysłu, w sposób bałaganiarski i toporny.
Dlatego aż trudno mi uwierzyć, że na sam koniec otrzymujemy coś tak wspaniałego jak niemal elegijny 'Shoemaker'. Zaśpiewana pełnym cierpienia głosem z towarzyszeniem fortepianu kompozycja akcentowana była potężnymi akordami tegoż instrumentu. W środkowej części pojawiała się, nie przystająca do całości, dość nieskładna zagrywka na gitarze klasycznej.
Program albumu uzupełniała błaha stylizacja na muzykę country zatytułowana 'Happy Man Am I'. Ten, trwający na szczęście niespełna minutę, wypełniacz zaśpiewany - lub raczej wykrzyczany - został z akompaniamentem bandżo.
Najważniejsze.
Pomysł przeplatania nagrań opowieściami Davida Lamberta uważam za bardzo poważną wadę wydawnictwa. Zespół wykoncypował bowiem sobie, że zawartość albumu będzie stanowić historię tytułowego Magicznego Szewca, i owe monologi lidera zespołu, opowiadającego szepczącym coś dzieciom, stanowiły komentarz do treści poszczególnych piosenek. Tylko, że to nie pasuje. Nie tworzy spójnej, przemyślanej formy. Całość brzmi jakby została zarejestrowana na zwykłym magnetofonie, co powoduje irytujący dysonans z przyzwoicie wyprodukowanymi kompozycjami. Ponad to do snującego opowieści głosu mężczyzny i ekscytujących się dzieci dołożono jakiś denerwujący szum. Być może w domyśle miał to być odgłos ruchu ulicznego, nie mam pojęcia.
W dodatku niektóre nagrania nagle się urywają, żeby ustąpić miejsca temu bajdurzeniu. Coś strasznego.
Reasumując.
Płyta okazuje się jednak sporym rozczarowaniem. Uważam, że same kompozycje nie są złe. Po prostu nie udało się uwypuklić ich zalet. Aranżacje rażą bylejakością. Wykonanie jest chaotyczne. Jest to kolejny przykład dokonania zdecydowanie przecenianego.
Popularność 'Magic Shoemaker' wynika zapewne z faktu, że w oryginalnym wydaniu jest to biały kruk osiągający kwotę ponad SIEDMIUSET FUNTÓW. Cóż, w tym przypadku płaci się raczej za egzemplarz, nie za muzykę, która nie należy do osiągnięć.
Dlaczego więc postanowiłem napisać to hasło? W dużym stopniu ze względu na okładkę. Jest to fragment obrazu 'A Village Scene With A Cobbler' namalowanego przez holenderskiego malarza Jana Victorsa około 1650 roku. Ponad to - jak już nieraz wspominałem - trzeba czasem dla odmiany coś skrytykować, to nieprofesjonalne w kółko tylko zachwalać.
Na sam koniec muszę wspomnieć, że dwa lata wcześniej trio nagrało świetny i rzeczywiście porywający singel 'Father's Name Is Dad - Treacle Toffee World'. Wzorowany na 'Paperback Writer' The Beatles 'Father's Name Is Dad' to tętniąca świeżością oraz młodzieńczą energią, wybitnie przebojowa piosenka, która pojawia się chyba na wszystkich kompilacjach dotyczących mniej znanego oblicza muzyki rockowej lat sześćdziesiątych. W pełnie zasłużenie.
Kolejny album z katalogu wytwórni wytwórni Pye Records, który oczywiście w chwili premiery przepadł niezauważony. Poniekąd słusznie. Nie było to dokonanie klasy Blonde On Blonde 'Contrasts' czy Pesky Gee 'Exclamation Mark' nagranych dla Pye Records mniej więcej w tym samym czasie.
Piękna okładka 'Magic Shoemaker' może sugerować, że będziemy mieli do czynienia z płytą zawierającą muzykę tradycyjną. Otóż nic bardziej mylącego. Jedyny album tria Fire to zbiór dosyć monotonnych, jednorodnych piosenek, tak samo niewyszukanych jak nazwa grupy. Całość sprawia wrażenie dość przypadkowej zbieraniny.
Na repertuar płyty składały się proste, hałaśliwe utwory rockowe w rodzaju 'Flies Like A Bird' z uwypukloną partią przesterowanej gitary. W nagraniu tym znać było reminiscencje psychodelicznego rocka oraz freakbeatu.
Natomiast nawiązujący do bluesa 'Like To Help You If I Can' urozmaicony został nagłymi przyśpieszeniami granymi w stylu boogie. 'I Can See The Sky' ponownie sięgał do bluesa, ale tym razem w bardziej rockowym stylu. Przykuwały uwagę mocno zaciągane struny gitary elektrycznej. Całość wzbogacono brzmieniem harmonijki ustnej.
Największe wrażenie wśród tego typu utworów zawartych na płycie robił 'Tell You A Story' - powolny, utrzymany w jednostajnym rytmie, niemal transowy utwór zagrany na dwie gitary, z których jedna grała melodię, natomiast druga wybiła ostre akordy. Może nie jest to zbyt wyrafinowane pod względem melodycznym i rytmicznym, ale przynajmniej posiada swoistą dramaturgię, a pod koniec nad całością zniekształcone efekty dźwiękowe. Podobne rozwiązania wprowadzono jako kodę w 'Reason For Everything'. Jedyne co mi przeszkadza w 'Tell You A Story' to krzykliwa, wręcz płaczliwa maniera wokalna Davida Lamberta.
1. Children Of Immagination
2. Tell You A Story
3. Magic Shoes
4. Reason For Everything
5. Only A Dream
6. Flies Like A Bird
7. Like To Help You If I Can
8. I Can See The Sky
9. Shoemaker
10. Happy Man Am I
11. Children Of Imagination
Skład
David Lambert - Piano, Organ, Guitar And Vocals
Dick Dufall - Bass Guitar And Vocals
Bob Voice - Drums And Vocals
Na drugim biegunie muzyki wykonywanej przez Fire leżały ballady pokroju 'Magic Shoes'. Ta pogodna, lecz nijaka piosenka, posiadała folkowy koloryt i rzeczywiście udane, oszczędne solo gitary elektrycznej. Dobre wrażenie zostało popsute przez natarczywe, jednostajne postukiwanie, atakujące uszy słuchacza przez cały czas trwania nagrania. Nawet nie jestem w stanie napisać, cóż to za instrument tak puka w tle.
Następnie pobrzmiewający echem muzyki gospel - zwłaszcza na wysokości refrenu - 'Only A Dream' zagrany z towarzyszeniem gitary akustycznej i fortepianu. Całkiem przyjemny fragment. Niestety, jak wszystkie nagrania na płycie, wykonany trochę bez pomysłu, w sposób bałaganiarski i toporny.
Dlatego aż trudno mi uwierzyć, że na sam koniec otrzymujemy coś tak wspaniałego jak niemal elegijny 'Shoemaker'. Zaśpiewana pełnym cierpienia głosem z towarzyszeniem fortepianu kompozycja akcentowana była potężnymi akordami tegoż instrumentu. W środkowej części pojawiała się, nie przystająca do całości, dość nieskładna zagrywka na gitarze klasycznej.
Program albumu uzupełniała błaha stylizacja na muzykę country zatytułowana 'Happy Man Am I'. Ten, trwający na szczęście niespełna minutę, wypełniacz zaśpiewany - lub raczej wykrzyczany - został z akompaniamentem bandżo.
Najważniejsze.
Pomysł przeplatania nagrań opowieściami Davida Lamberta uważam za bardzo poważną wadę wydawnictwa. Zespół wykoncypował bowiem sobie, że zawartość albumu będzie stanowić historię tytułowego Magicznego Szewca, i owe monologi lidera zespołu, opowiadającego szepczącym coś dzieciom, stanowiły komentarz do treści poszczególnych piosenek. Tylko, że to nie pasuje. Nie tworzy spójnej, przemyślanej formy. Całość brzmi jakby została zarejestrowana na zwykłym magnetofonie, co powoduje irytujący dysonans z przyzwoicie wyprodukowanymi kompozycjami. Ponad to do snującego opowieści głosu mężczyzny i ekscytujących się dzieci dołożono jakiś denerwujący szum. Być może w domyśle miał to być odgłos ruchu ulicznego, nie mam pojęcia.
W dodatku niektóre nagrania nagle się urywają, żeby ustąpić miejsca temu bajdurzeniu. Coś strasznego.
Reasumując.
Płyta okazuje się jednak sporym rozczarowaniem. Uważam, że same kompozycje nie są złe. Po prostu nie udało się uwypuklić ich zalet. Aranżacje rażą bylejakością. Wykonanie jest chaotyczne. Jest to kolejny przykład dokonania zdecydowanie przecenianego.
Popularność 'Magic Shoemaker' wynika zapewne z faktu, że w oryginalnym wydaniu jest to biały kruk osiągający kwotę ponad SIEDMIUSET FUNTÓW. Cóż, w tym przypadku płaci się raczej za egzemplarz, nie za muzykę, która nie należy do osiągnięć.
Dlaczego więc postanowiłem napisać to hasło? W dużym stopniu ze względu na okładkę. Jest to fragment obrazu 'A Village Scene With A Cobbler' namalowanego przez holenderskiego malarza Jana Victorsa około 1650 roku. Ponad to - jak już nieraz wspominałem - trzeba czasem dla odmiany coś skrytykować, to nieprofesjonalne w kółko tylko zachwalać.
Na sam koniec muszę wspomnieć, że dwa lata wcześniej trio nagrało świetny i rzeczywiście porywający singel 'Father's Name Is Dad - Treacle Toffee World'. Wzorowany na 'Paperback Writer' The Beatles 'Father's Name Is Dad' to tętniąca świeżością oraz młodzieńczą energią, wybitnie przebojowa piosenka, która pojawia się chyba na wszystkich kompilacjach dotyczących mniej znanego oblicza muzyki rockowej lat sześćdziesiątych. W pełnie zasłużenie.
Etykiety:
1970,
Fire,
Freakbeat,
prog-rock,
progresywny rock,
psych-prog-rock
czwartek, 15 grudnia 2011
KEVIN AYERS
JOY OF A TOY (1969)
Na temat tej płyty powinienem był napisać dawno temu.
Debiutancki album byłego basisty Soft Machine jest w historii muzyki rockowej dokonaniem wyjątkowym. Paradoks polega jednak na tym, że tak naprawdę z typową rockową muzyką 'Joy Of A Toy' ma niewiele wspólnego, natomiast posiada coś z klimatu bajek opracowanych z pewną dozą humoru - przy czym jest to humor czysto muzyczny, wynikający z pomysłowych aranżacji i interpretacji poszczególnych piosenek, a nie banalnych wygłupów, jakie zdarzały się autorowi w późniejszej karierze.
Pomimo tego repertuar jest zróżnicowany i przykuwa uwagę bogactwem pomysłów i dość niekonwencjonalnych rozwiązań.
1. Joy Of A Toy Continued
2. Town Feeling
3. The Clarietta Rag
4. Girl On A Swing
5. Song For Insane Times
6. Stop This Train (Again Doing It)
7. Eleanor's Cake (Which Ate Her)
8. The Lady Rachel
9. Oleh Oleh Bandu Bandong
10. All This Crazy Gift Of Time
Trudno zakwalifikować ten album - całość utrzymana jest w kameralnym nastroju, momentami muzyka ma w sobie coś z poezji śpiewanej połączonej z poetyką bajek - na przykład w piosence 'Town Feeling' opracowanej z użyciem oboju i wiolonczeli. Śpiewający barytonem Kevin Ayers wydaje się być narratorem snującym opowieści, a nie rockowym wokalistą. Jedyne co przypomina, że to jednak wciąż rockowa konwencja, to sekcja rytmiczna oraz pojawiające się dźwięki gitary elektrycznej.
Podobnie jest w nagraniu 'Girl On A Swing', w którym tło stanowi prosty podkład fortepianu ozdabiany wibrującymi zagrywkami skrzypiec. Całość wzbogacono brzmieniem klawesynu.
Przesiąknięty tajemniczą, złowróżbną aurą 'The Lady Rachel' opracowano między innym z pomocą melodyki (harmonijka klawiszowa) oraz gitary elektrycznej.
Innym razem można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z piosenką kabaretową w starym stylu, żeby wymienić skoczny 'The Clarietta Rag', w którym pojawiają się melotron, pianino oraz puzon, w środkowej części zaś jazgotliwa partia gitary elektrycznej.
'Eleanor's Cake (Which Ate Her)' to senna, leniwa piosenka zaśpiewana z towarzyszeniem gitary akustycznej oraz fortepianu i ozdobiona dźwiękami fletu piccolo oraz wiolonczeli.
Z kolei w kompozycjach takich jak 'Song For Insane Times' i 'Stop This Train (Again Doing It)' słychać wyraźne fascynacje jazzem nowoczesnym i muzyką awangardową.
Pierwsza z tych kompozycji nagrana z towarzyszeniem zespołu Soft Machine to eteryczna jazzowa ballada mająca w sobie coś ze stylu sceny Canterbury. Przepiękny fragment.
Technikami twórców awangardowych posłużono się natomiast w groteskowym 'Stop This Train (Again Doing It)' w celu uzyskania wrażenia pędzącego pociągu. Jednostajny puls gitary basowej obudowano wszelkiej maści przetworzonymi brzmieniami. Śpiew wokalisty - właściwie to recytacja - przypominał głos dobiegający ze słuchawki aparatu telefonicznego.
Otwierający płytę pogodny 'Joy Of A Toy Continue' wprowadzał jarmarczną atmosferę. Natomiast zamykający album, zagrany z towarzyszeniem gitary akustycznej 'All This Crazy Gift Of Time' nawiązywał do twórczości Boba Dylana i zawierał wprost wspaniałe melodie grane na harmonijce ustnej.
Jak wspomniałem na początku 'Joy Of A Toy' to płyta wyjątkowa. Właśnie w takim stylu powinien być utrzymany, nagrany dwa lata wcześniej, pierwszy album Davida Bowie. Nie jest to muzyka na wypełnione tysiącami ludzi sale koncertowe czy stadiony, to muzyka adresowana tylko do tego, kto jej słucha, najlepiej w ciszy i skupieniu.
Na temat tej płyty powinienem był napisać dawno temu.
Debiutancki album byłego basisty Soft Machine jest w historii muzyki rockowej dokonaniem wyjątkowym. Paradoks polega jednak na tym, że tak naprawdę z typową rockową muzyką 'Joy Of A Toy' ma niewiele wspólnego, natomiast posiada coś z klimatu bajek opracowanych z pewną dozą humoru - przy czym jest to humor czysto muzyczny, wynikający z pomysłowych aranżacji i interpretacji poszczególnych piosenek, a nie banalnych wygłupów, jakie zdarzały się autorowi w późniejszej karierze.
Pomimo tego repertuar jest zróżnicowany i przykuwa uwagę bogactwem pomysłów i dość niekonwencjonalnych rozwiązań.
1. Joy Of A Toy Continued
2. Town Feeling
3. The Clarietta Rag
4. Girl On A Swing
5. Song For Insane Times
6. Stop This Train (Again Doing It)
7. Eleanor's Cake (Which Ate Her)
8. The Lady Rachel
9. Oleh Oleh Bandu Bandong
10. All This Crazy Gift Of Time
Trudno zakwalifikować ten album - całość utrzymana jest w kameralnym nastroju, momentami muzyka ma w sobie coś z poezji śpiewanej połączonej z poetyką bajek - na przykład w piosence 'Town Feeling' opracowanej z użyciem oboju i wiolonczeli. Śpiewający barytonem Kevin Ayers wydaje się być narratorem snującym opowieści, a nie rockowym wokalistą. Jedyne co przypomina, że to jednak wciąż rockowa konwencja, to sekcja rytmiczna oraz pojawiające się dźwięki gitary elektrycznej.
Podobnie jest w nagraniu 'Girl On A Swing', w którym tło stanowi prosty podkład fortepianu ozdabiany wibrującymi zagrywkami skrzypiec. Całość wzbogacono brzmieniem klawesynu.
Przesiąknięty tajemniczą, złowróżbną aurą 'The Lady Rachel' opracowano między innym z pomocą melodyki (harmonijka klawiszowa) oraz gitary elektrycznej.
Innym razem można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z piosenką kabaretową w starym stylu, żeby wymienić skoczny 'The Clarietta Rag', w którym pojawiają się melotron, pianino oraz puzon, w środkowej części zaś jazgotliwa partia gitary elektrycznej.
'Eleanor's Cake (Which Ate Her)' to senna, leniwa piosenka zaśpiewana z towarzyszeniem gitary akustycznej oraz fortepianu i ozdobiona dźwiękami fletu piccolo oraz wiolonczeli.
Z kolei w kompozycjach takich jak 'Song For Insane Times' i 'Stop This Train (Again Doing It)' słychać wyraźne fascynacje jazzem nowoczesnym i muzyką awangardową.
Pierwsza z tych kompozycji nagrana z towarzyszeniem zespołu Soft Machine to eteryczna jazzowa ballada mająca w sobie coś ze stylu sceny Canterbury. Przepiękny fragment.
Technikami twórców awangardowych posłużono się natomiast w groteskowym 'Stop This Train (Again Doing It)' w celu uzyskania wrażenia pędzącego pociągu. Jednostajny puls gitary basowej obudowano wszelkiej maści przetworzonymi brzmieniami. Śpiew wokalisty - właściwie to recytacja - przypominał głos dobiegający ze słuchawki aparatu telefonicznego.
Otwierający płytę pogodny 'Joy Of A Toy Continue' wprowadzał jarmarczną atmosferę. Natomiast zamykający album, zagrany z towarzyszeniem gitary akustycznej 'All This Crazy Gift Of Time' nawiązywał do twórczości Boba Dylana i zawierał wprost wspaniałe melodie grane na harmonijce ustnej.
Jak wspomniałem na początku 'Joy Of A Toy' to płyta wyjątkowa. Właśnie w takim stylu powinien być utrzymany, nagrany dwa lata wcześniej, pierwszy album Davida Bowie. Nie jest to muzyka na wypełnione tysiącami ludzi sale koncertowe czy stadiony, to muzyka adresowana tylko do tego, kto jej słucha, najlepiej w ciszy i skupieniu.
Etykiety:
1969,
brytyjski rock,
Kevin Ayers,
rock,
Scena Canterbury,
Soft Machine
Subskrybuj:
Posty (Atom)