środa, 30 grudnia 2009
FOCUS (NETHERLANDS)
Tak się zabieram za opisywanie kolejnych płyt, częstokroć dawno już dodanych, że szkoda słów. W ostatnim miesiącu dodałem kilka tytułów, a przytłaczająca większość nie została nawet ruszona. Lenistwo, brak odpowiedniego nastroju. Teoretycznie powinienem coś napisać w chwili, gdy słucham danej płyty, ale tylko teoretycznie, bo kiedy słucham, to nie mogę się z kolei skoncentrować na pisaniu.
Z drugiej strony, pośpiechu chyba nie ma.
1. Focus (Instrumental)
2. Black Beauty
3. Sugar Island
4. Anonymus
5. House Of The King
6. Happy Nightmare (Mescaline)
7. Why Dream
8. Focus (Vocal)
Skład
Martijn Dresden – Bass Guitar
Hans Cleuver – Drums, Percussion
Jan Akkerman - Guitar
Thijs Van Leer - Organ, Piano, Electric Piano, Harpsichord, Vibraphone
Pierwszy rok mojej pisaniny zamknę płytą, którą bardzo lubię. Wiem, że debiutancki album Holendrów przez wielu fanów traktowany jest po macoszemu, dla wielu osób pierwszym prawdziwym dokonaniem Focus była kolejna płyta 'Moving Waves'. Również jestem zdania, że drugi LP jest wybitny, ale w takim samym stopniu co 'Moving Waves' preferuję 'In And Out Of Focus'.
Dlaczego tak jest? Nie mam pojęcia. Teoretycznie całość zdominowana jest przez krótkie niemal popowe piosenki. W dodatku płyta została nagrana przez kabaretowe trio i byłego gitarzystę grupy Brainbox.
Brzmi to wszystko mało zachęcająco, prawda jest jednak taka, że mamy do czynienia z profesjonalnym, dojrzałym kwartetem. Jak na ironię, muzyka zawarta tutaj jest melancholijna, refleksyjna.
Głównym punktem programu jest podzielona na dwie części kompozycja 'Focus'. Utrzymany w elegijnym, podniosłym nastroju 'Focus - Vocal', to czarująca pieśń ozdobiona natchnionym śpiewem. Natomiast repryza tego utworu, 'Focus - Instrumental', to już długa instrumentalna kompozycja, na początku mająca za podstawę główny temat z części pierwszej, później przeradza się w rozbudowaną improwizację.
Innym bardzo ważnym utworem jest 'Anonymus', chyba najbardziej dynamiczna i najbardziej rockowa kompozycja na debiucie. Ciężka sekcja rytmiczna, mocny riff gitary plus improwizacje na flet i gitarę. Także perkusista zaprezentował się od jak najlepszej strony.
Chyba tylko te trzy nagrania zwiastują późniejsze dokonania zespołu.
Resztę repertuaru stanowią krótkie piosenki oparte na wpadających w ucho melodiach, nawiązujące do piosenek The Beatles. Wszystkie zasługują na wyróżnienie i właściwie każda ma w sobie coś charakterystycznego.
Dla przykładu w 'Black Beauty' pojawia się urzekająca partia trąbki. Delikatny 'Happy Nightmare (Mescaline)' to lekko jazzująca ballada z wokalnymi chórkami i pojawiającym się w tle melotronem. Najpopularniejszym nagraniem okazał się 'House Of The King' - zagrana na flecie krótka introdukcja oraz podstawowa część kompozycji przywodzą na myśl muzykę dawną, dla odmiany w środku pojawia się zdecydowanie rockowa partia gitary, zmieniająca na moment charakter utworu. Ta przebojowa, oparta na prostym rytmie kompozycja pierwotnie została skomponowana przez Jana Akkermana ponoć do programu telewizyjnego.
Przy okazji nasuwa mi się takie spostrzeżenie - nie rozumiem dlaczego, gdy tylko w instrumentarium jakiejkolwiek rockowej grupy pojawią się dźwięki fletu, zrazu ludzie przyrównują taką muzykę do dokonań Jethro Tull. To tak jakby brzmienie trąbki automatycznie sugerowało inspirację dokonaniami Milesa Davisa.
Opis płyty oparłem na CD. Z debiutem jest sporo zamieszania. Na LP miał on kilka wersji. W zależności od kraju i od wydania miał on różnorakie tytuły i częstokroć inny układ nagrań. Oryginalne holenderskie tłoczenie nosiło tytuł 'Focus Plays Focus' i zawierało 'Sugar Island'. W kolejnej wersji pojawił się 'House Of The King'. Z kolei trzecia edycja pomijała 'Sugar Island'.
W Niemczech był chyba inny układ nagrań. To właśnie w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych album ukazał się jako 'In And Out Of Focus'.
Z tego, co się orientuję, każda wersja miała inną okładkę. Obawiam się, że moje informacje na ten temat są niepełne.
Rety...
Miało być krótko, a wyszło wypracowanie. Ale na koniec roku mogłem sobie trochę zaszaleć.
sobota, 26 grudnia 2009
ULTIMATE SPINACH 1968 (USA)
1. Ego Trip
2. Sacrifice Of The Moon (In Four Parts)
3. Plastic Raincoats/Hung Up Minds
4. (Ballad Of) The Hip Death Goddess
5. Your Head Is Reeling
6. Dove In Hawk's Clothing
7. Baroque #1
8. Funny Freak Parade
9. Pamela
Jedna z bardziej udanych, intrygujących płyt z Ameryki. Zespół zaproponował repertuar o niemal narkotycznym charakterze, posiadający awangardowy posmak.
Płyta ukazała się w 1968 roku i momentami może przywodzić na myśl dwie pierwsze płyty The Doors, a także wydany nieco wcześniej debiutancki LP Pink Floyd 'Piper At The Gates Of Dawn'.
Przykładem '(Ballad Of) The Hip Death Goddess' ozdobiony we wstępie i finale żeńskim nieco hipnotycznym, jakby nawiedzonym głosem. W środkowej części nagranie przeradza się w długą improwizację opartą na jednostajnym rytmie obudowanym różnego rodzaju dźwiękami i dysonansową partią gitary.
Album zachwyca swoją różnorodnością.
Nagranie 'Sacrifice Of The Moon (In Four Parts)' mimo, że bardzo krótkie składa się - co oczywiście sugeruje już tytuł - z czterech kontrastowych części. Pierwsza i ostatnia to typowe piosenki pop, dwie środkowe klimatem przywodzą na myśl folk, w pierwszym z tych fragmentów pojawia się nawet partia fujarki. Całość zaś zdradza wpływ osiągnięć wykonawców z Zachodniego Wybrzeża.
Warto zapoznać się z tym dokonaniem. Nie jest pozbawione pewnych naiwności, ale z drugiej strony, to także stanowi o uroku tej muzyki. Wszystkie nagrania są przebojowe. Produkcja jest naprawdę doskonała, muzyka brzmi klarownie, a przy tym oddaje klimat występu na żywo.
Życzyłbym sobie słuchać takich płyt jak najwięcej.
wtorek, 15 grudnia 2009
ARCADIUM
Udana i na swój sposób intrygująca płyta, chociaż, jak w przypadku kilku innych tytułów wydanych w tym czasie, muzyka sprawia wrażenie nieco chaotycznej, niedopracowanej, granej intuicyjnie, chociaż nie pozbawionej czaru i potencjału.
I'm On My Way
Poor Lady
Walk On The Bad Side
Woman Of A Thousand Years
Change Me
It Takes A Woman
Birth Life And Death
Sing My Song
Riding Alone
Grupa Arcadium nagrała tylko jedną płytę, na temat której napisano już całkiem sporo, można więc chyba uznać, że znalazła ona swoje miejsce wśród płyt rockowych, po które warto sięgnąć. Wydany w 1969 roku LP jest, obok jedynej płyty Writing On The Wall, najciekawszym tytułem z niewielkiego katalogu wytwórni Middle Earth.
Repertuar, który wypełnił to dokonanie, zarejestrowano w skromnych warunkach, tak też i brzmi, muzyka jest dość uboga i prosta od strony dźwiękowej, ale jednocześnie udało się kwintetowi uzyskać przestrzenne, chropowate, żywe brzmienie, co stanowi duży atut.
Nastrój desperacji i smutku przepełnia muzykę Arcadium. Przy pomocy oszczędnych, niewyszukanych środków wyrazu i standardowego instrumentarium, muzycy stworzyli płytę absorbującą, przykuwającą uwagę, posiadającą swój charakter, chociaż niewolną od rozwiązań schematycznych.
Zespół oparł aranżacje na potężnych tonach organów Hammonda oraz melancholijnym głosie wokalisty. Ważnym elementem stylu Arcadium była także dosyć ostro brzmiąca gitara.
Dygresja.
W pewnym popularnym piśmie, deklarującym się jako rockowe, pewien dziennikarzyna napisał, że na 'Breathe Awhile' gitara elektryczna brzmi archaicznie. Tak źle na szczęście nie jest. Po za tym, co to ma do rzeczy? Na płycie, na której wiodącym instrumentem są organy Hammonda, publicysta koncentruje się na drugoplanowym instrumencie. Równie dobrze można by napisać, że na ówczesnych płytach Boba Dylana czy jakiegokolwiek innego artysty folkowego gitary również brzmią archaicznie, w domyśle autora recenzji, chyba zbyt delikatnie.
Wracając do tematu. Muzyka Arcadium często przyrównywana jest do dokonań Pink Floyd. Czy ja wiem? W mojej ocenie kompozycje ciążyły raczej w stronę dokonań spod znaku Deep Purple, bliżej było grupie do zespołów takich jak Arzachel czy Writing On The Wall.
Zauważyłem, że cały czas odchodzę od głównego tematu. Trochę jednak musiałem wyrzucić z siebie różnych przemyśleń.
Nie ma sensu wymieniać i opisywać wszystkich kompozycji zawartych na płycie, są one bowiem dość jednorodne. Wszystkie zostały skomponowane przez przez lidera zespołu, Miguela Sergidesa i cechują się pewną nerwowością i dużą dynamiką wykonawczą, a także skłonnością instrumentalistów do długich improwizacji.
Najbardziej udane momenty płyty to 'Poor Lady' - niepokojąca piosenka zaaranżowana na głosy plus oczywiście uwydatnione dźwięki organów Hammonda. Znakomicie wypadły także bardziej rozbudowane nagrania takie jak 'I'm On My Way' czy 'Walk On The Bad Side'.
Najważniejszą kompozycją wydaje się jednak - składający się z dwóch części - zaczynający się od wycia syren 'Birth Life And Death'. Najpierw długa improwizacja, potem następuje spowolnienie toku narracji i pojawia się przejmujący głos wokalisty. Także tutaj muzycy położyli nacisk na aranżację grupowych partii wokalnych. Zwieńczeniem wielowątkowego utworu stanowi dramatyczna, narastająca bardzo powoli koda.
Do wydania CD dołączono dwa nagrania z singla 'Sing My Song - Riding Alone'. Obie te krótkie piosenki utrzymane są duchu muzyki z 'Breathe Awhile', stanowią rodzaj suplementu do LP.
poniedziałek, 14 grudnia 2009
ARZACHEL 1969
1. Garden Of Earthly Delights
2. Azathoth
3. Queen St. Gang
4. Leg
5. Clean Innocent Fun
6. Metempsychosis
Zorganizowana naprędce, trwająca kilka godzin sesja nagraniowa, podczas której czterech młodych muzyków pod nazwą Arzachel zarejestrowało swój jedyny album.
Płyta wprawdzie nie została dostrzeżona w chwili wydania, zapewne nie było innej możliwości, ponieważ wytwórnia Evolution była tworem krótkotrwałym o nikłym zasięgu. Po latach jednak to zapomniane dokonanie zyskało uznanie wśród wielbicieli starego rocka, dzięki temu w internecie można znaleźć informacje dotyczące genezy powstania płyty.
Skupię się zatem na opisaniu tego, co album zawiera.
Zespół zaproponował rozbudowane, w dużej mierze instrumentalne utwory. Potężna, żywa i nieco chropowata produkcja zdominowana została przez ciężkie tony organów Hammonda, momentami brzmiące jak organy kościelne. Ważną rolę odgrywała także ostra gitara elektryczna. Natomiast mocna sekcja rytmiczna doskonale zapełniała muzyczny plan. To wszystko najeżone zostało różnego rodzaju dysonansami i dygresjami.
Powstała muzyka intrygująca, przytłaczająca tajemniczą, złowróżbną atmosferą, przy jednoczesnym zachowaniu rockowego charakteru.
W nagraniach 'Azathoth' i najbardziej rozbudowanym 'Metempsychosis' do głosu doszły fascynacje twórczością H. P. Lovecrafta. W pierwszej z tych kompozycji - tytuł pochodził wprost z mitologii stworzonej przez popularnego autora powieści grozy - grupa wprowadziła intrygujący obrazek dźwiękowy. W środkowej części, na tle jazgotliwych tonów organów Hammonda pojawiają różnorakie krzyki i jęki, a także łacińskie recytacje.
Podobny fragment - tym razem jednak spokojniejszy - można usłyszeć w 'Metempsychosis', są to dobiegające z oddali lamentujące głosy i subtelniejsze tło organów Hammonda.
Gdybym mógł to dzieło przyrównać do dokonań innych grup, to na pewno do Pink Floyd i The Nice. Echa twórczości Procol Harum słychać zaś w instrumentalnym 'Queen St. Gang'.
Oryginalna winylowa edycja wydana została w kilku krajach przez różnorakie wytwórnie i w każdej wersji miała inny kolor tła. To były czasy. Jednak pomimo to, tytuł ten i tak jest rzadki i bardzo drogi - zwłaszcza tłoczenie brytyjskie.
Zaraz po nagraniu płyty z grupą rozstał się gitarzysta Steve Hillage. Pozostali trzej muzycy kontynuowali muzyczną karierę pod nazwą Egg.
WRITING ON THE WALL
Ponad rok zabierałem się do opisania płyty Writing On The Wall. Nie żebym przez ten czas doznał olśnienia i dojrzał coś, czego być może nikt wcześniej nie dostrzegł, ale jak pisać to od serca, nie na siłę.
Przede wszystkim jedno się rzuca w oczy słuchając 'The Power Of The Picts', zespół proponował rozwiązania, jakie dopiero kilka miesięcy później można było usłyszeć na płycie 'In Rock' grupy Deep Purple.
Przykład? Wystarczy posłuchać finału rozbudowanej kompozycji 'Aries' - spiętrzające się, agresywne, grane z dużą dynamiką dźwięki organów Hammonda i śpiew Linnie Patersona, zabrakło tylko charakterystycznego dla Iana Gillana krzyku i wypisz wymaluj mamy końcową część 'Child In Time' słynnego kwintetu. Nie jest to chyba bez znaczenia, bowiem 'In Rock', a w szczególności znajdujący się tam 'Child In Time' uważany jest za jeden z kamieni milowych muzyki rockowej.
Niczego też nie zamierzam odbierać płycie Deep Purple, gdyż sam bardzo cenię ten tytuł, ale przykład ten pokazuje, że wiele ciekawych idei rodziło się wówczas na muzycznym poboczu, na muzycznych obrzeżach.
Co do zawartości płyty Writing On The Wall - zespół zaproponował swój wariant ciężkiego rocka, dokładając cegiełkę do, wówczas rodzącego się, gatunku. Pierwszy na CD utwór 'Bogeyman' rozpoczyna się w sposób zaskakujący - od ludowej przyśpiewki z akompaniamentem akordeonu. Ten sielski nastrój zostaje nagle zaburzony przez wejście zespołu, mocny rytm wspomagany jest przez klawinet, natomiast kulminacją każdej zwrotki jest krzyk wokalisty.
Druga kompozycja we wstępie cytuje 'Mars' Gustava Holsta z suity 'The Planets', ale potem następuje zwolnienie toku narracji i kwintet proponuje własną kompozycję z niepokojącą deklamacją wokalisty z tłem muzycznym, które zaburzane jest dynamicznymi wejściami zespołu.
Mógłbym długo pisać takie truizmy, ale nie ma to najmniejszego sensu, dlatego postaram się podać tylko esencję.
W niezbyt złożonych kompozycjach dominują brzmienia organów Hammonda, ostre i na swój sposób finezyjne partie gitary elektrycznej oraz ciężka i dość ruchliwa sekcja rytmiczna. Utalentowani muzycy czynią proste pod względem konstrukcji utwory interesującymi, dzięki czemu nawet przez chwilę nie nużą, za to zachwycają i intrygują posępną atmosferą, a także dużą intensywnością wykonania.
Osobną kwestię stanowi głos Linnie Patersona, bez wątpienia zainspirowanego przez Arthura Browna. Nawet w spokojniejszych fragmentach jego interpretacje wokalne są pełne pasji, a Linnie Paterson nie oszczędza gardła. Bardzo lubię jego pełne grozy wrzaski i pokrzykiwania.
1. Bogeyman
2. Shadow Of Man
3. Taskers Successor
4. Hill Of Dreams
5. Virginia Water
6. It Came On A Sunday
7. Mrs. Coopers Pie
8. Ladybird
9. Aries
Skład
Linnie Paterson - Vocals
Willy Finlayson - Guitar
Jake Scott - Bass Guitar
Jimmy Hush - Drums
Bill Scott - Hammond Organ, Piano, Clavinet
Gdybym miał wskazać swoje ulubione nagrania z tej równej i spójnej płyty wskazałbym porywający 'It Came On A Sunday' - świetny utwór z prostą i melodyjną linią basu obudowaną partiami gitary i wypełniającymi tło organami Hammonda. Zwraca uwagę instrumentalne interludium, w którym wspomniane dwa instrumenty prowadzą ze sobą rodzaj dialogu.
Natomiast najciekawsze nagranie stanowi wspomniany już 'Aries' będące interpretacją nagrania amerykańskiej grupy The Zodiac z płyty 'Cosmic Sounds'. W wersji Writing On The Wall piosenka została nie tylko rozbudowana względem oryginału, ale także zyskała bardziej nerwowy, niepokojący charakter.
Grupie udało się osiągnąć taki efekt dzięki melorecytacjom wokalisty oraz instrumentalnym tematom, z potężnymi tonami organów Hammonda w roli głównej, stanowiącymi rodzaj spoiwa dla poszczególnych wątków. Grający na organach Bill Scott dodawał muzyce niespotykanej wręcz ekspresji. Dla odmiany w środkowej części na plan pierwszy wysuwa się gitara elektryczna proponując swobodną improwizację na tle równie stonowanej sekcji rytmicznej, było to preludium do ekstatycznego finału z zatrwożonym, bliskim krzyku głosem wokalisty oraz ponownie dominującymi nad całością dźwiękami organów Hammonda.
Wiem, że to wszystko wygląda banalnie na monitorze, ale jest to jeden z ciekawszych utworów, z jakimi miałem możliwość zetknąć się, robiącym duże wrażenie.
Album, który powstał w nie najlepszym studiu i zapewne bez wielkiego budżetu, mimo pewnych niedociągnięć realizatorskich, charakterystycznych dla produkcji z rockowego podziemia tamtych czasów, ma w sobie coś fascynującego, porywającego, ekscytującego.
"The Power Of The Picts' tak jak album grupy Arcadium 'Breathe Awhile' ukazał w się w listopadzie 1969 wydany przez tę samą wytwórnię, czyli Middle Earth.
Na moim wydaniu wytwórni Repertoire Records nie wiedzieć czemu przestawiono kolejność nagrań. Tak więc cztery pierwsze nagrania wylądowały na końcu, zaś pięć kolejnych z drugiej strony oryginalnego LP przesunięto na początek. Muszę nawet przyznać, że ma to sens. Trochę dziwi bowiem oryginalny układ tych kompozycji, gdzie pierwszą stronę LP wieńczy 'Aries', natomiast na drugiej stronie nie ma już TAK mocnego punktu kulminacyjnego.
Dzięki zabiegowi niemieckiej wytwórni album zyskał na dramaturgii ponieważ CD otwiera idealny wręcz na początek 'Bogeyman', a potem napięcie rośnie.
Rzecz jasna, to tylko moje odczucia, zapewne wynikłe z przyzwyczajenia do edycji kompaktowej tego dokonania.
Aha. Jeszcze tradycyjnie na koniec dodam, że do wydania kompaktowego dorzucono dwa nagrania pochodzące z singla 'Child On A Crossing - Lucifer Corpus'. Intrygująca jest szczególnie druga z tych kompozycji. Bez wątpienia jednak, tak jak w przypadku singla grupy Arcadium, tak i w tym przypadku, te dwie piosenki mogłyby śmiało znaleźć się na płycie długogrającej, są doskonałym dopełnieniem 'The Power Of The Picts'.
sobota, 12 grudnia 2009
AFTER ALL 1969 (USA)
1. Intangible She
2. Blue Satin
3. Nothing Left To Do
4. And I Will Follow
5. Let It Fly
6. Now What Are You Looking For
7. A Face That Doesn't Matter
8. Waiting
Skład
Bill Moon - Bass Guitar And Vocals
Mark Ellerbee - Drums And Vocals
Alan Gold - Organ
Charles Short - Guitar
O tej grupie wiem niewiele. Tylko tyle, że czterech muzyków połączyło siły po to, aby w ciągu kilku dni pod szyldem After All nagrać jedyną płytę dla wytwórni Athena.
Okładkę zdobi jedna z najbardziej lubianych przeze mnie ilustracji. Znakomity pomysł.
Natomiast sama muzyka utrzymana jest w żałobnym tonie. Zmęczony, zachrypnięty głos wokalisty przywodzi na myśl śpiew Gary Brookera. After All może nie proponował jakichś świeżych, odkrywczych pomysłów, mimo to te wyciszone i pełne rezygnacji nastroje bardzo do mnie przemawiają, trafiają do mojego jestestwa.
Muszę też nadmienić, że pomimo tak poważnego podejścia do tematu ze strony grupy, mamy do czynienia ze zdecydowanie rockowym dziełem. Czasem trudno uwierzyć, że ten album nagrali Amerykanie, całość bowiem nosi europejski charakter nawiązujący do stylu Procol Harum czy Rare Bird.
Co by tu napisać, żeby nie przynudzać, a jednocześnie zawrzeć esencję tego, co płyta zawiera?
Prym wiodą brzmienia organów Hammonda oraz klasyczne - momentami quasi nokturnowe - dźwięki fortepianu. Muzyka sama w sobie nie jest może szczególnie zróżnicowana, zaś poszczególne nagrania wydają się być do siebie podobne, zagrane są w gruncie rzeczy w tym samym tempie i oczywiście wszystkie bez wyjątku wprowadzają słuchacza w świat pełen goryczy i cierpienia.
Nie jest to jednak zarzut, trudno jest się nudzić przy takiej muzyce. Doskonałe kompozycje wykonane zostały oszczędnie, z uczuciem, ale i z dostojeństwem, chociaż nie brak im lekkości, dzięki czemu nawet przez moment całość nie staje się pretensjonalna czy nużąca.
Warto zwrócić uwagę, że w nagraniu 'Nothing Left To Do' pojawia się motyw przywodzący na myśl finalną część 'Skip Softly (My Moonbeans)' Procol Harum, która z kolei bez wątpienia zainspirowana została przez 'Sabre Dance' Arama Chaczaturiana.
Recenzja skromna, ale zapewniam że warto zapoznać się z dokonaniem After All. Jest to godny odkrycia doskonały album.
BABY GRANDMOTHERS 1968 (SWEDISH)
1. Somebody Keeps Calling My Name
2. Being Is More Than Life
3. Bergakungen
4. Being Is More Than Life 2
5. St. George's Dragon
6. St. George's Dragon 2
7. Raw Diamond
Kenny Håkansson - Guitar
Bella Fehrlin (Bengt Linnarsson) - Bass
Pelle Ekman - Drums
Właściwie to nawet nie jest to płyta. Wydany na CD i LP 'Baby Grandmothers' to zbiór nagrań szwedzkiego zespołu z lat 1967-1968. Mamy więc tutaj jedyny singiel 'Somebody Keeps Calling My Name - Being Is More Than Life' oraz nagrania pochodzące z dwóch koncertów w 1967 i 1968 roku.
Piszę o tym wszystkim niby tak od niechcenia, ale prawda jest taka, że gdy to usłyszałem, to muzyka tutaj zawarta mnie zachwyciła. Ten zespół to zapomniana ciekawostka. Singlowe nagrania, zwłaszcza pierwsza strona, nawet po latach robią duże wrażenie.
Zaczyna się powoli, leniwie, z snującą się, intrygującą wokalizą. Od początku wyczuwalne jest pewne narastające napięcie. Utwór przyśpiesza stopniowo, aż do wyjątkowo intensywnej, hałaśliwej kulminacji, o jakiej prawdopodobnie nikt w 1968 roku nie śnił.
Druga strona singla jest już spokojniejsza, utrzymana w wolnym tempie. Baby Grandmothers w jeszcze większym stopniu kładą tutaj nacisk na budowanie klimatu.
Natomiast koncertowe nagrania miały bardziej swobodną formę. W trzech pierwszych utworach Baby Grandmothers zaproponowali długie, mocno improwizowane kompozycje. Biorąc pod uwagę rok oraz w jakich warunkach całość została zarejestrowana, trudno uwierzyć jak doskonale to wszystko brzmi, dzięki czemu słuchanie tego to wielka przyjemność. Jest tu i tajemniczy, zmienny nastrój, i zmiany tempa, i ciężkie gitarowe granie kontrastujące z delikatniejszymi motywami.
Słowem, jest tutaj wszystko to, co miłośnicy mocnej gitarowej odmiany rocka potrzebują do szczęścia. Baby Grandmothers zdecydowanie tkwili już w innej epoce.
środa, 9 grudnia 2009
sobota, 5 grudnia 2009
HIGH TIDE
HIGH TIDE 1970
Połączenie folku, heavy rocka i wczesnych progresywnych ambicji zrodziło dwie wspaniałe płyty grupy High Tide.
Być może dostrzegam tam folk-rockowe wpływy ze względu na obecność skrzypiec. Natomiast bez wątpienia mamy do czynienia z muzyką miażdżącą swoim brzmieniem. Chyba można przyjąć, że jest to apogeum ostrego, ciężkiego grania lat 60. I jest to granie mimo wszystko czarujące, momentami wręcz (zwłaszcza na drugiej płycie) natchnione.
Grupę utworzył Tony Hill. W 1966 roku gitarzysta związany był z amerykańskim zespołem The Misunderstood - sprowadzonym do Anglii przez Johna Peela - z którym nagrał sześć epokowych, autentycznie powalających piosenek. Tylko dwie z nich ukazały się na singlu w tym samym rocku ('I Can Take You To The Sun - Who Do You Love'). Natomiast kolejne dwie dopiero w 1969 roku ('Children Of The Sun - I Unseen'), kiedy już dawno było po sprawie.
C.D.N.
wtorek, 1 grudnia 2009
IT'S ALL MEAT 1970 (CANADA)
1. You Don't Notice The Time You Waste
2. Make Some Use Of Your Friends
3. Crying Into The Deep Lake
4. Roll My Own
5. Self Confessed Lover
6. If Only
7. You Brought Me Back To My Senses
8. Sunday Love
Skład
Wayne Roworth - Guitar
Norm White - Guitar
Rick Aston - Bass
Jed MacKay - Organ, Piano
Rick McKim - Drums
Nagrania takie jak rozciągnięty w czasie odrealniony 'Crying Into The Deep Lake' podsuwają mi wiele obrazów, działają na moją wyobraźnię. Dobrze, gdy muzyka kojarzy się z wieloma rzeczami. Dla mnie to zawsze ogromna zaleta, przy czym nie mam bynajmniej na myśli muzyki z tak zwanym przesłaniem, muzyka, to przede wszystkim dźwięk, a nie słowo.
Gdy słyszę coś na temat przesłania w muzyce, to od razu wiem, że albo ludzie coś wymyślają kompletnie od rzeczy albo wykonawca będzie przynudzał.
Wracając do tematu. Bardzo trudno stworzyć utwór oparty na prostej melodii, oparty na prostym powtarzającym się motywie, tak by nie nużył. Tak by kompozycja nie stała się banalna. Kanadyjska grupa It's All Meat wyszła z tego zadania obronną ręką.
'Crying Into The Deep Lake' to synteza stylów The Doors i Pink Floyd - zwłaszcza w finale słychać nawiązanie do końcowej części 'A Saucerful Of Secrets' - podana w niezwykle onirycznej otoczce. Utwór zbudowany jest wokół powtarzanego w kółko organowego motywu. Zagrana w powolnym tempie kompozycja ma w sobie coś hipnotyzującego, tajemniczego.
Drugi tak rozbudowany, jednocześnie skrajnie odmienny utwór na płycie to 'Sunday Love'. Główny temat to subtelna, romantyczna ballada zaśpiewana delikatnym, rozmarzonym głosem. Ten piękny temat niespodziewanie zostaje przerwany ostrą, zadziorną melodią, która po krótkiej chwili milknie, zaś w jej miejsce pojawia się motyw pobrzmiewający orientalnymi wpływami - grany najpierw powoli i cicho, stopniowo nabiera jednak wigoru aż do hałaśliwej kulminacji.
Pozostałe nagrania, to już muzyka z nieco innej bajki i posiadały odmienny charakter.
W krótszych utworach słychać wpływ The Rolling Stones i The Doors. Rytm, prowadzenie melodii, ale też artykulacja wokalna - to wszystko przywodzi na myśl brytyjski kwintet. Natomiast brzmienie organów, to już dziedzictwo The Doors. Już w pierwszym nagraniu 'You Don't Notice The Time You Waste' mamy charakterystyczną dla Micka Jaggera wokalną manierę.
W kolejnym utworze, gdzie dominuje ostra gitara, słychać echa piosenek w rodzaju 'Get Off Of My Cloud' czy '19th Nervous Breakdown' plus ten nieco mistyczny nastrój typowy dla wczesnych płyt The Doors.
Ale czy to wada? Zdecydowanie nie w tym przypadku, bo It's All Meat mieli zmysł do doskonałych, wpadających w ucho melodii, w dodatku wszystko potrafili ubrać we własne szaty. Mamy tutaj więc ostre, dzikie brzmienia zdominowane przez dźwięki organów i niesamowicie, że się tak wyrażę, tnącą gitarę. Wokalista w gruncie rzeczy śpiewa bez chwili wytchnienia, jak choćby w 'Roll My Own' czy 'You Brought Me Back To My Senses'. Wszystko to, czego nie zdołali nagrać na swoich płytach The Rolling Stones i The Doors znajdziemy właśnie tutaj.
Nawiązywanie, czy powielanie to jedno, a twórcze naśladownictwo to drugie. Jak się okazuje, może to dawać świetne rezultaty. W mojej ocenie muzyka zawarta na tej fenomenalnej płycie to wzorzec rocka psychodelicznego i można żałować, że grupa nagrała tylko jeden album.
Z tego co się orientuję płytę wydano wyłącznie w Kanadzie na klasycznej czerwonej nalepce Columbia 360 i obecnie jest potwornie rzadka, co rzecz jasna ma swoje odbicie w cenie oscylującej w granicach 1000 dolarów. Dlaczego zawsze tak się dzieje, że świetne płyty muszą w oryginalnych tłoczeniach kosztować taki majątek?
Obiecałem sobie, że nie będę się rozpisywał tylko streszczał. Natomiast notki biograficzne i ciekawostki związane z opisywanymi przeze mnie zespołami na pewno można znaleźć gdzieś w internecie.
poniedziałek, 2 listopada 2009
środa, 28 października 2009
STEAMHAMMER
Zacznę od ciekawostki, która przez długi czas nie dawała mi spokoju.
Otóż zachodziłem w głowę cóż oznacza napis REFLECTION na okładce płyty Steamhammer. Z pomocą przyszedł mi David Lewis, dawniej muzyk Andwella's Dream. Dlaczego akurat ten muzyk i dlaczego ten zespół? Ponieważ także na płycie Andwella's Dream 'Love And Poetry' można dostrzec ów napis REFLECTION. W dodatku napisany tą samą czcionką, co automatycznie wyklucza, że jest to tytuł pierwszego dokonania Steamhammer.
Z wywiadu zamieszczonego na nadzwyczajnej stronie Marmalade Skies można się dowiedzieć, że REFLECTION to po prostu nazwa wydawnictwa płytowego - Reflection Records.
W przypadku niemieckiej edycji płyty grupy Steamhammer tamtejsza wytwórnia płytowa chyba najzwyczajniej w świecie nie zdawała sobie sprawy z tego drobnego faktu i niepozorny napis REFLECTION uznała za tytuł, przez co album do dzisiaj funkcjonuje na rynku jako 'Reflection'.
1. Water (Part One)
2. Junior's Wailing
3. Lost You Too
4. She Is The Fire
5. You'll Never Know
6. Even The Clock
7. Down The Highway
8. On Your Road
9. Twenty-Four Hours
10. When All Your Friends Are Gone
11. Water (Part Two)
Skład
Kieran White - Vocals, Harmonica
Martin Pugh - Lead Guitar
Martin Quittenton - Guitar
Steve Davy - Bass Guitar
Michael Rushton - Drums
Co do samej płyty, to zawiera ona dawkę znakomitej muzyki.
Debiutancki album Steamhammer zachwyca bogactwem kolorystycznym rzadko spotykanym wówczas w muzyce bluesowej. Według mnie ta płyta dorównuje, a może nawet przewyższa wydany w tym samym czasie pierwszy LP Led Zeppelin.
Trzeba pamiętać, że Led Zeppelin w połowie był współtworzony przez dwóch dobrze już doświadczonych muzyków, podczas gdy Steamhammer tworzyli nowicjusze. Tak więc biorąc to pod uwagę, jestem zdania że ich płyta dojrzałością przewyższa nieco jednowymiarowy debiut Led Zeppelin.
Przestrzenna, potężna produkcja sprawia, że muzyka brzmi bardzo żywo i naturalnie. Niemal jakby całość została zarejestrowana podczas koncertu. Czasem odnoszę wrażenie jakbym tam wtedy był i słyszał wszystkie szumy głośników, pulsowanie wzmacniaczy reagujących na zbyt głośne dźwięki.
Punktem wyjścia jest zawsze blues w jego najrozmaitszych odsłonach.
Są tu nagrania tak zróżnicowane jak przebojowy, ciężki 'Junior's Wailing'. Atmosferyczny 'Lost You Too'. Prosty, akustyczny 'On Your Road', zawierający w środkowej części zupełnie kontrastową, krótką partię przesterowanej gitary elektrycznej. Tradycyjny, ozdobiony partią harmonijki ustnej i najbardziej na płycie rozbudowany powolny blues 'Twenty-Four Hours' autorstwa Eddie Boyda.
We wstępie kompozycji 'She Is The Fire' jako rodzaj ornamentu wprowadzono dynamiczną zagrywkę trąbki. Dalej zaś gitarzysta Martin Pugh czaruje słuchaczy partiami gitary przetworzonej przy pomocy efektu wah-wah.
Chociaż błyszczy cały zespół, to jednak gitarowe popisy Martina Pugha bezwzględnie wybijają się tutaj na plan pierwszy i robią duże wrażenie. Gitarzysta gra z typową dla bluesa swobodną i pasją, nasyconą jednak wyrazistym rockowym pierwiastkiem. Dzięki jego finezyjnej grze atmosfera nagrań zmienia się jak w kalejdoskopie. Wielkie wrażenie robi też mocna gra perkusisty Michaela Rushtona oraz oryginalna, ekspresyjna barwa głosu Kierana White'a, momentami przywodząca na myśl śpiew Iana Andersona.
Koniec dygresji.
Skomponowany przez B.B. Kinga 'You'll Never Know' zagrany został z udziałem pianina oraz zwracał uwagę ostrym brzmieniem gitary elektrycznej. Dwa nagrania - 'Down The Highway' oraz 'Even The Clock' wzbogacono partią fletu poprzecznego. Druga z tych kompozycji zdradzała ambicje wyjścia poza estetykę bluesa na bardziej wyrafinowane rejony, co formacja wyraziście rozwinie na dwóch kolejnych płytach.
Album zaś rozpoczynała i kończyła przepiękna, krótka impresja zagrana na dwie przenikające się gitary elektryczne, wzbogacona odgłosami szumu fal morskich.
Wiem, ten opis jest wybitnie nieporadny i zapewne nieraz w przypływie natchnienia będzie ulegał modyfikacji. Tak ciężko coś sensownego napisać na temat takiej muzyki, a jestem zdania, że jest to muzyka wielopoziomowa, wymagająca od słuchacza odrobiny skupienia i uwagi, pomimo że na początku może sprawiać wrażenie stosunkowo prostej, w tym jednak tkwi tajemnica tej płyty, nic nie jest tak oczywiste jakby się mogło wydawać.
Jeszcze na sam koniec muszę nadmienić, że po odejściu z kwintetu, drugi gitarzysta i obok Kierana White'a główny twórca repertuaru, Martin Quittenton wspomagał twórczo Roda Stewarta na najwcześniejszych solowych płytach wokalisty i był współtwórcą chyba największego przeboju artysty 'Maggie May'.
czwartek, 22 października 2009
ROOM
1. Preflight
2. Where Did I Go Wrong
3. No Warmth In My Life
4. Big John Blues
5. Andromeda
6. War
7. Cemetery Junction
Steve Edge - Lead And Rhythm Guitar
Chris Williams - Lead Guitars
Bob Jenkins - Drums, Congas And Percussion
Jane Kevern - Vocals And Tambourine
Roy Putt - Bass And Artistic Design
Kolejna bardzo dobra pozycja, która dotarła do mojej świadomości ze sporym opóźnieniem.
Nie będę pisał na temat grupy, bo w internecie jest świetny blog poświęcony zespołowi, prowadzony przez samego Steve Edge'a - gitarzystę zespołu. Tak więc skupię się raczej na moich odczuciach w stosunku do samej płyty i muzyce na niej zawartej. Po za tym mój zasób wiedzy na tematy historii opisywanych wykonawców jest raczej niewielki i nie ma się czym chwalić. W tym przypadku wolę chyba czyste rozważania na tematy muzyczne. Oczywiście i tutaj poruszam się po omacku i polegam na własnych gustach.
Dowcip polega na tym, aby uporządkować sobie pewne sprawy związane ze zbieraniem płyt.
Co do Room. Jedyna płyta kwintetu łączy ciężkiego rocka, jazz oraz blues, wzbogacone niekiedy instrumentami dętymi i smyczkowymi.
Zabrakło wprawdzie organów Hammonda, jednak w tym przypadku wcale to nie przeszkadza, muszę przyznać, że jest to jeden z nielicznych przypadków, gdy takie rozwiązanie aranżacyjne, które zaproponował Room, odpowiada mi. Zarówno sam zespół jak i towarzyszące im trąbki i smyczki doskonale ze sobą współgrają. Co istotne - aranżacje wcale nie sprawiają wrażenia przeładowanych. W moim odczuciu są bardzo oszczędne, subtelne.
Mocna, ostra gitara czasem przywodzi na myśl brzmienie zbliżone do debiutanckiej płyty Black Sabbath. Wystarczy posłuchać 'War'. Sekcja rytmiczna, dość typowa dla tamtego okresu, ma jazzowe inklinacje, chociaż momentami jest stosunkowo ciężka.
Najbardziej jazzowe wpływy słychać w 'No Warmth In My Life'. Natomiast w 'Where Did I Go Wrong' słychać bluesa. Z kolei 'Big John Blues' to, jak sugeruje tytuł, także blues, zagrany jednak ze swingiem i ozdobiony pełną żaru wokalizą Jane Kevern.
Ale nawet w takich kompozycjach zespół potrafił stworzyć odpowiedni nastrój, czarować pełną wewnętrznego niepokoju atmosferą, zwłaszcza za sprawą sugestywnego, głębokiego żeńskiego wokalu.
Wszystkie te cechy skupiał w sobie wielowątkowy utwór tytułowy. Poczynając od jazzowych improwizacji, poprzez zinstrumentowane z eterycznym orkiestrowym tłem impresje, a na klasycznym rockowym graniu skończywszy.
Podsumowaniem płyty jest utwór instrumentalny 'Cemetery Junction' - obok 'Preflight' najbardziej rozbudowana kompozycja na płycie - najpierw spokojny, z delikatną gitarą na pierwszym planie. Wreszcie dołączają instrumenty dęte, po czym następuje krótki dialog gitary i trąbki. Następnie muzyka przyśpiesza, wówczas otrzymujemy grające razem trzy frakcje - zespół, instrumenty dęte oraz smyczkowe. Nagle wszyscy się zatrzymują i słychać dobiegające z oddali uderzenia w dzwon. Wyłaniająca się podniosła, nostalgiczna partia trąbki, to chyba najbardziej przejmujący i poruszający moment 'Pre-Flight' - nasuwają się skojarzenia z filmowymi kompozycjami Ennio Morricone.
Za chwilę znowu następuje przyśpieszenie, następnie krótki muzyczny zgiełk i ponownie pojawiają się ponure dźwięki dzwonu.
Jako kodę grupa wprowadza riff niemal nawiązujący do tego z poprzedniej kompozycji 'War'.
Jak wspaniale, że wytwórnia Esoteric (Eclectic) wydaje te wszystkie stare tytuły. Niemal każdy wznowiony przez nich album to wydarzenie.
piątek, 16 października 2009
czwartek, 15 października 2009
SWEET SLAG
Jedna z najbardziej intrygujących i specyficznych, i jednocześnie niemal całkowicie zapomnianych, płyt lat siedemdziesiątych.
Jeśli ktoś szuka mocno kombinowanych instrumentalnych i bardzo mrocznych partii, to 'Tracking With Close-Ups' jest płytą marzeniem. Tutaj znajduje się to wszystko za co lubię starą nieszablonową
muzykę.
1. Specific
2. Milk Train
3. Rain Again
4. Patience
5. Twisted Trip Woman
6. World Of Ice
7. Babyi Ar
Muzyka jest posępna, mroczna.
Na początku specyficzne brzmienie może sprawiać wrażenie przybrudzonego, odstręczającego, czy wręcz prymitywnego, tak jakby całość nagrano za jednym podejściem, w obskurnych warunkach. Nic bardziej mylnego. Z każdym kolejnym przesłuchaniem mam wrażenie, że kompozycje i ich struktura są przemyślane, ale nie pozbawione elementu szaleństwa i twórczej swobody.
Żywe brzmienie, to tylko wielka zaleta płyty.
Zawartość to przede wszystkim dość ciężkie jazz-rockowe improwizacje podane w prowokacyjnie zbrutalizowanej otoczce. Słowem - wczesny progresywny rock, tyle że nagrany dość późno, bo w 1971 roku, szalenie nastrojowy, klimatyczny.
Jedyne do czego mogę się przyczepić, to głos wokalisty. Trochę zbyt warczący, nachalny. Chociaż w 'Rain Again' śpiewa dla odmiany naprawdę delikatnie i nastrojowo.
Gdy zespół chce gra z ogromną desperacją i wściekłością, wręcz heavy-rockowo jak w 'Babyi Ar'. Innym razem bez problemu potrafi uwieść nastrojowymi, spokojniejszymi dźwiękami jak w 'World Of Ice', w którym odpowiednią atmosferę pomagają budować kotły perkusji oraz pojawiająca się w środkowej części partia trąbki.
Dodam jeszcze, że okładka, jaką posiada 'Tracking With Close-Ups' jest jedną z najpiękniejszych, jakie widziałem. Cóż za urzekający układ śmieci rozrzuconych pod ścianą jakiegoś zaułka. Jak te wszystkie odpadki wspaniale się komponują. Cudowne wysypisko. Nigdy nie mogę się napatrzeć na to dzieło.
niedziela, 27 września 2009
GANDALF 1969 (1967)
1. Golden Earrings
2. Hang On To A Dream
3. Never Too Far
4. Scarlet Ribbons
5. You Upset The Grace Of Living
6. Can You Travel In The Dark Alone
7. Nature Boy
8. Tiffany Rings
9. Me About You
10. I Watch The Moon
Skład
Peter Sando - Guitar
Bob Muller - Bass
Frank Hubach - Keyboards
Dave Bauer - Drums
Jedyne dokonanie amerykańskiej grupy Gandalf posiada jeden z najpiękniejszych finałów w historii fonografii. Mam na myśli 'I Watch The Moon'. Zarówna podstawowa część utworu z cudowną melodią, jak i instrumentalna kulminacja z hałaśliwą partią organów to prawdziwy majstersztyk.
Piosenki, które znalazły się na płycie są krótkie i raczej nieskomplikowane. Nie jest to zarzut, wszak urok tego albumu opiera się na ich wykonaniu. Grupa w obrębie tych wszystkich krótkich form tworzy autentycznie oniryczny nastrój, którym osnute są wszystkie zamieszczone tu piosenki.
Wystarczy posłuchać dwóch pierwszych piosenek 'Golden Earrings' oraz 'Hang On To A Dream'. Tajemnicza aura, delikatne wykonanie, odrobina pogłosu, całość jak ze snu. To daje naprawdę świetne efekty. Po za tym nawet w dynamicznych fragmentach piosenki 'Hang On To A Dream' czy w wyjątkowo energetycznym 'Never Too Far' muzyka nawet na moment nie traci nic z nastroju całości.
Zachwyca wyczucie aranżacyjne kwartetu, czarujące pastelowym kolorytem. Na przykład w 'Scarlet Ribbons' pojawia się klawesyn, w 'Golden Earrings' smyczki. Natomiast w klaustrofobicznym i pobrzmiewającym orientalną nutą 'Can You Travel In The Dark Alone' - chyba najlepsza obok 'I Watch The Moon' kompozycja na płycie - wibrafon. Bez wątpienia pomogło to wzbogacić piosenki.
Całość zaś została zaśpiewana, bez zbędnej brawury, eterycznym, przejmującym głosem. Ponadto w każdym nagraniu zwracają uwagę świetne partie organów Hammonda. We wspomnianym już 'I Watch The Moon' przesterowane dźwięki tego instrumentu to klasa sama w sobie.
Na albumie dominują przeróbki, często bardzo zaskakujące są źródła, z których zespół czerpał. Dla przykładu pierwotna wersja 'Golden Earrings' pochodzi z filmu z 1947 roku. Aż trzy nagrania - 'Hang On To A Dream', 'Never Too Far' i 'You Upset The Grace Of Living' - to kompozycje Tima Hardina. Inny przykład to 'Nature Boy', piosenka wykonywana chyba przez wszystkich - by wymienić Nat King Cola, Franka Sinatre, Bobby Darina, Johna Coltrane'a, Davida Bowie oraz Celine Dion - niezła zbieranina. Nie będzie chyba jednak zbyt dużym zaskoczeniem, jeśli stwierdzę, że preferuję wersję Gandalf. W dodatku tutaj pojawia się, chyba jedyne na płycie, solo gitary.
Podsumowując - ta płyta to arcydzieło. Perła w koronie muzyki rockowej. Niby zahaczająca o pop, ale jest to pop w najlepszym wydaniu. Przez wielbicieli tytuł ten zaliczany jest do nurty rocka psychodelicznego. Nawet jeśli tak jest, jest to psychodeliczny rock noszący nieco inny charakter.
Psychodeliczna muzyka czy nie, ja album grupy Gandalf bardzo lubię.
czwartek, 10 września 2009
FAIRPORT CONVENTION
Gdyby ktoś mnie spytał o jedną z ulubionych płyt 1969 roku, wskazałbym 'What We Did On Our Holidays'.
Począwszy od pierwszych dźwięków gitary akustycznej w 'Fotheringay', a na ostatnich sekundach 'End Of A Holiday' skończywszy, ten album czaruje i elektryzuje ulotnym wdziękiem, nie popadając w banał. Przy tak delikatnej muzyce bardzo łatwo przekroczyć pewną niemal niedostrzegalną granicę między ambitnym zamysłem a trywialnością, jednak grupie Fairport Convention udawało się tego unikać.
Był to pierwszy album nagrany z Sandy Denny. Była to jednocześnie pierwsza próba odejścia od amerykańskich wpływów obecnych na debiucie. Grupa zaczęła tworzyć swój własny styl opierający się na łączeniu rocka z folklorem Wysp Brytyjskich i w mniejszym stopniu z bluesem. Na 'What We Did On Our Holidays' te próby nie są jeszcze tak wyraźne jak na kolejnej płycie, a swój ostateczny, zamknięty kształt osiągną na 'Liege And Lief'.
1. Fotheringay
2. Mr Lacey
3. Book Song
4. The Lord Is In This Place...How Dreadful Is This Place
5. No Man's Land
6. I'll Keep It With Mine
7. Eastern Rain
8. Nottamun Town
9. Tale In Hard Time
10. She Moves Through The Fair
11. Meet On The Ledge
12. End Of A Holiday
Skład
Sandy Denny - Vocals, Acoustic And 12-String Acoustic Guitars, Organ, Piano, Harpsichord
Ian Matthews - Vocals, Congas
Richard Thompson - Electric, Acoustic And 12-String Acoustic Guitars, Piano Accordion, Vocals
Ashley Hutchings - Bass, Backing Vocals
Simon Nicol - Electric And Acoustic Guitars, Electric Autoharp, Electric Dulcimer, Backing Vocals
Martin Lamble - Drums, Percussion, Violin, Tabla And Footsteps
with
Bruce Lacey And His Robots On "Mr Lacey"
Claire Lowther - Cello On "Book Song"
Kingsley Abbott - Coins On "The Lord Is In This Place...How Dreadful Is This Place" Backing Vocals On "Meet On The Ledge"
Paul Ghosh, Andrew Horvitch And Marc Ellington - Backing Vocals On "Meet On The Ledge"
Zwiastunem nowego podejścia do muzyki był 'Fotheringay', słychać tu wpływ muzyki średniowiecznej - zarówno w warstwie opracowania partii gitar akustycznych, jak i pojawiającego się chóru, być może inspirowanego chorałami gregoriańskimi. Dostrzec można również elementy muzyki celtyckiej.
Dla odmiany 'Mr Lacey' to standardowy blues, w środkowej części wzbogacony efektami dźwiękowymi.
Kolejne nagranie to melancholijny 'Book Song', który dzięki skrzypcom ma w sobie coś z muzyki country, jednak za sprawą zharmonizowanych głosów Sandy Denny i Iana Matthewsa, oraz wprowadzeniu w formie ornamentu sitaru, całość nabiera mistycznego charakteru.
Oszczędny, ponownie wywodzący się z bluesa 'The Lord Is In This Place...How Dreadful Is This Place?' to tylko przygrywająca gitara akustyczna i pomrukująca wokalistka. Pogodny, biesiadny 'No Man's Land' ozdobiony został porywającą partią akordeonu oraz rytmicznym klaskaniem. Jest to wyborny przykład, jak przy pomocy subtelnej i prostej aranżacji osiągnąć niebanalny efekt.
Nad wyraz udana okazała się dramatyczna interpretacja piosenki Boba Dylana 'I'll Keep It With Mine' zaśpiewana mocnym, pełnym zadumy głosem przez Sandy Denny, w refrenie wspomagana przez Iana Matthewsa. Zachwyca subtelny wstęp zagrany na gitarach przez Richarda Thompsona i Simona Nicola.
Na drugiej stronie LP grupa zaproponowała senny folkowy 'Eastern Rain' ponownie urzekający głosami obydwojga wokalistów.
'Nottamun Town' to kolejny dowód nowych fascynacji. Akustyczny, przesiąknięty pierwotną naturą utwór nosił cechy obrzędu, w środkowej części pojawił się zaś dialog transowej akustycznej gitary oraz skrzypiec w stylu orientalnym.
Prosty, przebojowy 'Tale In Hard Time' to przede wszystkim głęboki głos Iana Matthewsa. 'She Moves Through The Fair' to kolejna tradycyjna pieśń, tym razem z Sandy Danny w roli głównej. Potem następowała chyba najważniejsza piosenka w dorobku zespołu, czyli 'Meet On The Ledge'. Na przemian zaśpiewana przez Iana Matthewsa i Sandy Denny. Chóralny refren został odśpiewany przez cały zespół.
Jako finał otrzymujemy przepełniony smutkiem 'End Of A Holiday', zagrana na gitarze akustycznej przez Simona Nicola instrumentalna miniatura. Muszę dodać, że jej główny temat autor zaczerpnął prawdopodobnie z piosenki Jefferson Airplane 'Comin' Back To Me'.
Nieważne.
Ten znaczący album wywarł duży wpływ na innych wykonawców. 'What We Did On Our Holidays' został nagrany przez najciekawszy skład, jaki ukonstytuował się w długiej historii zespołu. Szkoda, że tak krótko Fairport Convention wytrwali w tej konfiguracji, gdyż zaraz po nagraniu płyty grupę opuścił Ian Matthews. Pozostaje zatem cieszyć się tym, co po sobie pozostawili.
Płyta miała ogromny wpływ na rozwój rocka w Wielkiej Brytanii. Podejrzewam, że gdyby nie Fairport Convention, muzyka King Crimson na ich debiutanckim LP 'In The Court Of The Crimson King' nie przyjęłaby tego samego kształtu, który wszyscy znamy. Bez Fairport Convention grupa Jethro Tull zapewne nie poszłaby w rejony ukazane na 'Aqualung'.
Przykłady można by mnożyć.
1969 roku bez dwóch zdań należał do Fairport Convention.
wtorek, 8 września 2009
FAIRPORT CONVENTION
Jedna z najlepszych płyt 1969 roku. Trzeba tutaj nadmienić, że 1969 to był rok płyt wybitnych i wyjątkowych, prawdopodobnie najbardziej twórczy i najwspanialszy rocznik w historii całej muzyki popularnej, tak więc konkurencja była ogromna.
'Unhalfbricking' był trzecią płytą w dorobku Fairport Convention i stanowi syntezę wszystkiego, co w muzyce rockowej - nie tylko folkowej - najlepsze. Inteligentne kompozycje, przejmujące melodie, doskonałe partie gitar, melancholijny klimat, przepiękny głos wokalistki oraz doskonała produkcja całości.
Biorąc pod uwagę tempo, w jakim zespół pracował, budzi niekłamany podziw, że udało grupie się stworzyć dzieło wybitne.
1. Genesis Hall (Richard Thompson)
2. Si Tu Dois Partir (Bob Dylan)
3. Autopsy (Sandy Denny)
4. A Sailor's Life (Traditional - Arranged By Sandy Denny, Richard Thompson, Simon Nicol, Ashley Hutchings, Martin Lamble)
1. Cajun Woman (Richard Thompson)
2. Who Knows Where the Time Goes? (Sandy Denny)
3. Percy's Song (Bob Dylan)
4. Million Dollar Bash (Bob Dylan)
Skład
Sandy Denny - Vocals, Harpsichord
Richard Thompson - Electric & Acoustic Guitars, Electric Dulcimer, Piano Accordion, Organ, Backing Vocals
Ashley Hutchings - Bass, Backing Vocals
Simon Nicol - Electric & Acoustic Guitars, Electric Dulcimer, Backing Vocals
Martin Lamble - Drums
with
Ian Matthews - Backing Vocals On "Percy's Song"
Dave Swarbrick - Fiddle On "Si Tu Dois Partir", "A Sailor’s Life" And "Cajun Woman" And Mandolin On "Million Dollar Bash"
Trevor Lucas - Triangle On "Si Tu Dois Partir"
Marc Ellington - Vocals On "Million Dollar Bash"
Na płycie znajduje się osiem nagrań. Pięć utworów koncypowanych jest całkiem poważnie, trzy pozostałe stanowią pogodny kontrapunkt dla piosenek takich jak 'Genesis Hall', 'Autopsy', 'Who Knows Where The Time Goes' czy rozbudowany 'Percy's Song'.
Osobny temat stanowi kompozycja 'A Sailor's Life'. Na początku jest to spowity tajemniczą aurą szant. W drugiej połowie nagranie przeistacza się w niemal transowe granie na dwie gitary i skrzypce plus grającą dynamicznie sekcję rytmiczną.
To samo tyczy się wspomnianego 'Percy's Song'. Ten skomponowany przez Boba Dylana utwór wprost zachwyca swoistym liryzmem. Powoli narastająca melodia, dochodzące kolejno instrumenty, śpiewany chóralnie refren, oszczędne wykonanie i przejmujący finał z jakby oddalającą się partią cymbałów (dulcimer).
Płyta ukazała się w momencie dla grupy dramatycznym. Zanim LP pojawił się na rynku, zespół spotkała tragedia. W drodze z koncertu samochód, którym podróżowali muzycy, uległ wypadkowi, w wyniku którego życie stracił perkusista Martin Lamble oraz przyjaciółka Richarda Thompsona - Jeannie Franklyn (Jack Bruce zadedykował jej swoją pierwszą solową płytę 'Song For A Tailor').
poniedziałek, 24 sierpnia 2009
TWINK
1. The Coming Of The One
2. Ten Thousand Words In A Cardboard Box
3. Dawn Of Majic
4. Tiptoe On The Highest Hill
5. Fluid
6. Mexican Grass War
7. Rock And Roll The Join
8. Suicide
9. Three Little Piggies
10. The Sparrow Is A Sign
Skład
Twink – Drums, Vocals
Paul Rudolph – Guitar, Bass, Vocals
John Wood – Bass
Wally Allen – Piano
John Povey – Sitar, Mellotron
Steve Peregrin Took – Guitar, Percussion, Vocals
Viv Prince – Drums (Mexican Grass War)
Mick Farren – Producer
Solowa płyta perkusisty Tomorrow, Pretty Things oraz Pink Fairies nagrana została z plejadą muzyków ówczesnego rockowego podziemia. Na 'Think Pink' Johnowi Alderowi - prawdziwe personalia Twinka - towarzyszyli członkowie grup The Pretty Things i Deviants (Pink Fairies) oraz były muzyk Tyrannosaurus Rex - Steve Peregrin Took. Produkcją całości zajął się zaś Mick Farren.
Perkusista nadał repertuarowi, który zamieścił na płycie, cechy kolażu dźwiękowego, utrzymanego w poetyce narkotycznego snu. Kompozycje zdominowały powolne rytmy oraz pojawiający się w kilku fragmentach sitar, dodający muzyce mistycznej aury, nie tracąc przy tym rockowego charakteru. W swych nagraniach autorowi udało się wytworzyć mroczny, tajemniczy klimat, nie wykazując się przy tym oryginalnością aranżacyjną czy formalną - piosenki mają w sobie coś enigmatycznego, są świetnie zagrane, ale muzycznego prochu nie wynaleziono, nie wytyczono nowych horyzontów.
Co więc tu mamy?
Na kakofoniczną introdukcję 'The Coming Of The One' złożyły się krzyki, recytacja, wrzaski i przeróżne jęki. Intrygujący wstęp określający charakter całego albumu.
W 'Mexican Grass War' ciekawie zestawiono z sobą marszowy rytm z czymś, co kojarzy się z plemiennymi obrzędami.
W 'Suicide' instrumentem wiodącym jest gitara akustyczna wsparta rytmicznym klaskaniem. Pojawiają się również refleksyjne, odrealnione przerywniki nawiązujące do nagrań The Pretty Things z czasów 'S.F. Sorrow' okraszone delikatnymi dźwiękami melotronu i wibrafonu. Druga część utworu zarezerwowana została wyłącznie dla gitary akustycznej.
Natomiast warto zwrócić szczególną uwagę na atmosferyczny, zaśpiewany natchnionym głosem 'Tiptoe On The Highest Hill', w którym słychać echa dokonań Jimi Hendrixa oraz Pink Floyd. Ta nagrana z pogłosem kompozycja bliska była estetyce ówcześnie pojmowanego ciężkiego rocka.
Najbardziej przebojową piosenką na płycie jest bez wątpienia 'Ten Thousand Words In A Cardboard Box'. Skomponowana przez Twinka jeszcze w czasach Aquarian Age, tutaj zaproponowana w zupełnie innej aranżacji. Pierwsza część - rozpoczynająca się od nastrojowego, prostego gitarowego motywu - to przetworzony głos śpiewający niczym przez megafon na tle oszczędnego podkładu. W finale zaś utwór przeradza się w dosyć długą gitarową improwizację.
Nic dodać, nic ująć.
Ciekawostką związaną z 'Think Pink' jest to, że pomimo iż jest to solowy album perkusisty, to jednak nawet przez moment perkusja nie wysuwa się na plan pierwszy. Jest instrumentem równorzędnym z pozostałymi. Nie ma nawet modnego wówczas sola perkusji. Każdy muzyk ma możliwość zabłysnąć. Jest to po prostu typowe zespołowe granie.
JEFFERSON AIRPLANE
Streetmasse
1. The Ballad Of You & Me & Pooneil
2. A Small Package Of Value Will Come To You, Shortly
3. Young Girl Sunday Blues
The War Is Over
4. Martha
5. Wild Tyme (H)
Hymn To An Older Generation
6. The Last Wall Of The Castle
7. Rejoyce
How Suite It Is
1. Watch Her Ride
2. Spare Chaynge
Schizoforest Love Suite
3. Two Heads
4. Won't You Try / Saturday Afternoon
Skład
Grace Slick – Piano, Organ, Recorder, Vocals
Marty Balin – Rhythm Guitar, Vocals
Paul Kantner – Rhythm Guitar, Vocals
Jorma Kaukonen – Lead Guitar, Sitar, Vocals
Jack Casady – Bass
Spencer Dryden – Drums, Percussion, Horn Arrangement
Pierwszy mój kontakt z płytą 'After Bathing At Baxter's' to był fragment piosenki 'Watch Her Ride', którą usłyszałem bodajże w połowie lat dziewięćdziesiątych. Wówczas wiedziałem jaki zespół ją wykonuje, ale nie znałem tytułu nagrania. Próbowałem dowiedzieć się, z której płyty pochodzi, ale moje wysiłki spełzły na niczym. Sprawa została uznana za niebyłą. Aż do teraz. Nie tak dawno bowiem zacząłem kolekcjonować dorobek Jefferson Airplane na CD i nagle ta niezapomniana przez tyle lat melodia uderzyła mnie we wspaniały sposób po uszach.
Ten album, to moim zdaniem, esencja sceny z Zachodniego Wybrzeża. Jest tu wszystko co sprawiło, że wokół młodych grup z San Francisco zrobiło się głośno.
Szaleństwo, anarchia, nieprzewidywalna, improwizowana gra zespołu - by wskazać dla przykładu gitarowy 'Spare Chaynge'. Przesycony narkotyczną atmosferą kontrowersyjny kolaż dźwiękowy 'A Small Package Of Value Will Come To You, Shortly' - oraz jakaś dziwna szlachetność i swoisty liryzm. W kilku fragmentach - jak choćby w 'The Last Wall Of The Castle' - do głosu doszło zafascynowanie zespołu cięższym stylem spod znaku The Jimi Hendrix Experience.
Płyta idealnie oddaje atmosferę roku 1967 na rockowej scenie. 'After Bathing At Baxter's' to także chyba najlepszy LP Jefferson Airplane.
Muszę przyznać, że słuchając tej płyty przekonałem się także do śpiewu Marty Balina. Ten jego wibrujący, nieco płaczliwy głos zawsze wydawał mi się nijaki. Tym bardziej dziwiło mnie powierzanie mu głównych partii wokalnych w wielu nagraniach. Teraz już wiem, jak bardzo się myliłem. Może brak mu zadziorności charakterystycznej dla Grace Slick, ale właśnie przecież na tym polega urok tego duetu - na kontraście. Głos Marty Balina jest stworzony do łagodniejszych tematów, podczas gdy Grace Slick zdecydowanie urodziła się by śpiewać ostrzej.
Chociaż...Akurat wspomniany na początku wspaniały, przebojowy 'Watch Her Ride' jest tego zaprzeczeniem.
Zamieszczona przeze mnie okładka pochodzi z bardzo rzadkiej japońskiej edycji oryginalnego LP. Dlaczego wybrałem tę wersję zamiast właściwej amerykańskiej? Nie wiem. To pewno przez moje zauroczenie twórczością pop-art i wszystkim, co z tym nurtem związane - od muzyki poprzez stronę wizualną, a na ubiorach skończywszy.
wtorek, 18 sierpnia 2009
EARTH AND FIRE 1970
1. Wild And Exciting
2. Twilight Dreamer
3. Ruby Is The One
4. You Know The Way
5. Vivid Shady Land
6. 21th Century Show
7. Seasons
8. Love Quiver
9. What's Your Name
Skład
Jerney Kaagman - Lead Vocals
Chris Koerts - Guitar
Gerard Koerts - Guitar, Keyboards
Hans Ziech - Bass Guitar
Cees Kalis - Drums
Holenderski zespół Earth And Fire na przestrzeni 12 lat nagrał osiem płyt, ale tak na prawdę dla rockowego ucha liczą się tylko dwa-trzy pierwsze, mające większe ambicje, tytuły.
Debiut to majestatyczne, nieco pretensjonalne dokonanie o lekko baśniowym zabarwieniu, dominującymi instrumentami były organy Hammonda i gitara. Grupa posiadała łatwość w komponowaniu chwytliwych, ale niegłupich melodii, zaś blasku dodawał im kobiecy głos Jerney Kaagman. Muszę przyznać, że czasem owe kobiece wokale okazywały się ciekawsze i bardziej na miejscu niż męskie. Okazuje się, że na przełomie tamtych lat bardzo dużo pań brało na siebie obowiązki wokalne, że ten okres w muzyce nie należał wyłącznie do mężczyzn.
Przy okazji - czym różni się art-rock od rocka progresywnego? Jedni uważają, że niczym, że oba terminy odnoszą się do tego samego rodzaju muzyki. Inni natomiast twierdzą, że różnice są i to dość wyraźne.
Muszę przyznać, że sam nie bardzo wiem o co w tym wszystkim chodzi. Mogę jedynie zgadywać.
Progresywny rock jest chyba w większym stopniu syntezą różnych odmian muzyki, nieco bardziej opiera się na psychodelicznym dziedzictwie. Natomiast art rock jest chyba delikatniejszy, spowity baśniową aurą.
Oczywiście to tylko moje domysły. Lecz jeśli tak jest, to płyta Earth And Fire doskonale spaja oba nurty.
Muzyki wypełniającej ten album słucha mi się naprawdę wybornie. Z jednej strony potężne brzmienie, z drugiej zaś trochę uśmiechu, wyraźnej radości z wspólnego, młodzieńczego grania.
Mam uczucie - być może mylne - że obecnie grupom grającym taką muzykę trochę brakuje dystansu, ale przede wszystkim polotu wykonawczego. Wszyscy chcą być poważni na siłę, efekt natomiast jest raczej zabawny i nudny. Nie raz o tym wspominałem i za pewne jeszcze nie raz wspomnę.
Wracając do Earth And Fire. Ciekawym pomysłem jest grupowe odśpiewywanie refrenów, niemal skandowanie. Głos wokalistki przypomina barwą Mariske Veres z pochodzącej także z Holandii grupy Shocking Blue.
Przykuwającą uwagę, pomysłową okładkę brytyjskiej wersji LP zaprojektował Roger Dean. Dla odmiany holenderska edycja płyty posiadała kopertę zrobioną na wzór pudełka zapałek.
poniedziałek, 17 sierpnia 2009
niedziela, 26 lipca 2009
OCTOPUS
1. The River
2. I Was So Young
3. Summer
4. Council Plans
5. Restless Night
6. Orchard Bloom
7. Thief
8. Queen And The Pauper
9. I Say
10. Johns' Rock
11. Rainchild
12. Tide
Urocza płyta. Jedno z moich większych odkryć ostatnich miesięcy.
Utrzymane w stylistyce późnych The Beatles melodie wpadają w ucho przy pierwszym przesłuchaniu. Ktoś powie, że ten album robiłby większe wrażenie gdyby ukazał się dwa lata wcześniej, że to taka spóźniona płyta. Jak dla mnie nie ma to żadnego znaczenia, ponieważ na 'Restless Night' jest wszystko to, co lubię.
Momentami nieco tajemniczy, odrealniony nastrój - jak w niewydanym pierwotnie na LP, ale obecnym dopiero na kompaktowej reedycji wytwórni Rev-Ola, 'Orchard Bloom'. Piękne melancholijne tematy - w również wycofanym w ostatniej chwili z LP urzekającym 'I Was So Young' zaaranżowanym na gitarę akustyczną i fortepian oraz wzbogaconym dźwiękami melotronu, ale także romantycznym 'I Say'.
Bardziej dynamiczne, gitarowe oblicze zespół zaprezentował w 'The River' czy w nagraniu tytułowym - z przesterowaną gitarą elektryczną i zadziornym śpiewem - który przechodził we wspomniany 'Orchard Bloom' - swoją drogą, jak można było usunąć tak doskonały fragment? Ponad to zamykający całość dostojny - zwłaszcza w podniosłym finale - i w dużym stopniu instrumentalny 'Tide'.
Bardzo wyraźne wpływy słynnej czwórki z Liverpoolu dostrzegalne są chociażby w rytmicznym 'Queen And The Pauper', gdzie prym wiodą falujące partie organów Hammonda.
We wszystkich zaprezentowanych piosenkach kwartet duży nacisk położył na grupowe harmonie wokalne, co w 1970 roku powoli odchodziło do lamusa.
Moim zdaniem na płycie nie ma słabego momentu, nawet dodane do CD bonusy są wspaniałe. Zwłaszcza ulubiony przeze mnie 'Call Me A Fool'.
Jak już wspomniałem - Octopus opierali swoją muzykę głównie na dorobku The Beatles, ale gdzieś tam było słychać wpływ Pink Floyd - chociażby w 'Orchard Bloom', gdzie motyw grany na gitarze z efektem wah-wah przypomina nieco 'The Narrow Way Part Three' z albumu 'Ummagumma'.
Przede wszystkim zaś zespół zaproponował ambitne piosenki pop, starając się przy tym wyjść poza utarte schematy aranżacyjne, nie do końca wyszedł z tej próby zwycięsko, mimo to repertuar czaruje intymnym, ulotnym wdziękiem. Dlatego słucham tej płyty z dużą przyjemnością.
Oryginalny LP wydała wytwórnia Penny Farthing. Oczywiście, co wówczas było dość częstym zjawiskiem, płytę wytłoczono w tak nikłym nakładzie, że tylko nieliczne grono wielbicieli zdołało nabyć ten LP. Podobno ukazało się tylko pięćset egzemplarzy 'Restless Night', w dodatku, żeby nie było zbyt przyjemnie, wytwórnia narzuciła grupie niezbyt przekonującą okładkę.
To takie typowe dla tamtych czasów.
czwartek, 23 lipca 2009
JUNIOR'S EYES
1. Total War
2. Circus Days
3. Imagination
4. My Ship
5. Miss Lizzy
6. So Embarrassed
7. Freak In
8. Playtime
9. I’m Drowning
10. White Light
11. By The Tree
Kolejna świetna, zupełnie niedoceniona płyta pochodząca ze stajni Regal Zonophone (m.in. Procol Harum, The Move).
Junior's Eyes nagrali album będący kolejnym dowodem, że w 1969 roku muzyka rockowa podjęła próby wyjścia poza przyjęte granice i schematy.
Tytułowy schizofreniczny utwór to połączone ze sobą bardzo różnorodne piosenki, czyli coś, co powoli stawało się specjalnością nowej, ambitnej odsłony gatunku. Cenię 'Battersea Power Station', w którym szaleństwo przeplata się z liryzmem, jarmarczna atmosfera z poezją, a wszystko ma kształt przemyślany i spójny. Zróżnicowane pod względem melodycznym piosenki wpadają w ucho i nie nużą. Zespół wypruwa sobie flaki przez cały czas trwania tej wielobarwnej, bogatej w pomysły suity. Nie ma wprawdzie jakichś studyjnych atrakcji, ale za to jest niesamowita energia od samego początku ('Total War') aż do końca ('Freak In').
Pomiędzy tymi nagraniami można zaś usłyszeć mieszankę wszystkiego, co tylko miłośnik dobrej muzyki może zapragnąć.
Jest więc przebojowy 'Circus Day' z zacięciem zaśpiewany przez wokalistę, w finale pojawiają się instrumenty dęte. Cięższą, zróżnicowaną kompozycję grupa proponuje w znakomitym 'Imagination', gdzie w końcowej części pojawia się ostra gitarowa kanonada. W poetyckim i niemal akustycznym 'My Ship' dominuje melotron. Potem składający się z dwóch kontrastujących ze sobą motywów 'Miss Lizzy' - lekko wodewilowa melodia, zaaranżowana z użyciem drumli, gładko przechodzi tutaj w niepokojący monumentalny refren. Po tych wszystkich emocjach zespół zaproponował hard-rockowy 'So Embarrassed' wsparty brzmieniem organów Hammonda.
Na finał otrzymaliśmy hałaśliwym 'Freak In' ozdobiony skandowaniem.
Drugą stronę oryginalnego LP można uznać za swoiste nawiązanie do tytułowej suity, tyle że nagrania są bardziej zwięzłe, jednak nawet w krótszych formach grupa potrafiła różnicować nastroje i skutecznie wprowadzić tę nieco zwariowaną otoczkę.
Bez wątpienia wyróżniał się 'White Light'. Ponownie był to utwór, oparty na dwóch różniących się między sobą tematach. Powolny i tajemniczy - bazujący na atmosferycznej zagrywce gitary. Bardziej żywiołowa część utworu, to natomiast skandowany refren.
Ciekawy kontrast.
'I’m Drowning' to akustyczna, właściwie folkowa piosenka. 'Playtime' to powrót do bardziej ciężkich aranżacji.
W tym miejscu chciałbym podziękować grupie Junior's Eyes za wspaniałą płytę, mam jednak wrażenie, że wciąż niedocenioną, niezbyt znaną nawet wśród kolekcjonerów. Może się jednak mylę. Mam taką nadzieję, bo 'Battersea Power Station' to dzieło znakomite, tchnące świeżością.
Polecam Junior's Eyes 'Battersea Power Station' wszystkim fanom dobrej muzyki.
KILLING FLOOR
Co tu dużo pisać? Drugi i ostatni album w dorobku Killing Floor, to rockowy dynamit w najbardziej skomasowanej wersji, jaką można sobie wyobrazić, bezkompromisowy i pozbawiony słabych punktów.
Zespół od początku atakuje uszy słuchacza gitarową kanonadą, tak jak w przypadku intrygującego debiutu, wyrastającą z bluesa. O ile jednak pierwsza płyta to blues-rock z wyraźniejszym ukłonem w stronę bluesowej tradycji, to 'Out Of Uranus' jest już zdecydowanie rockową propozycją. Oczywiście odniesienia do bluesa nadal są bardzo wyraźne, ale jako całość płyta ma bardziej hard-rockowy charakter.
1. Out Of Uranus
2. Soon There Will Be Everything
3. Acid Bean
4. Where Nobody Ever Goes
5. Sun Keeps Shining
6. Call For The Politicians
7. Fido Castrol
8. Lost Alone
9. Son Of Wet
10. Milkman
Już utwór tytułowy to archetypowa rockowa piosenka, w której zespół prezentuje się od jak najlepszej strony. Proszę zwrócić uwagę na chropowate, wyjątkowo ostre partie gitary oraz na te wszystkie pauzy. Killing Floor jawi się tutaj niczym sprawnie działająca maszyna. Nie ulega wątpliwości, że grupie nie brakowało polotu i wyobraźni.
Dużo jest na 'Out Of Uranus' nawiązań do klasyki bluesa oraz do osiągnięć innych wykonawców działających w tym czasie.
Dla przykładu w 'Acid Bean' pojawia się zagrywka gitary niemal żywcem zaczerpnięta z 'Oh Well' grupy Fleetwood Mac. Natomiast sam utwór tytułowy oparty został na riffie gitary kojarzącym się z tym, na którym oparty był 'Born To Be Wild' zespołu Steppenwolf. Ale może mi się zdaje? Natomiast ewidentnie hołdem dla klasycznego bluesa jest dynamiczny 'Lost Alone', którego główny motyw jest parafrazą 'I'm A Man' autorstwa Bo Diddleya. 'Sun Keeps Shining' to uroczy pastisz przebojów doby rock and rolla w środkowej części okraszony zupełnie kontrastową improwizacją gitary i gitary basowej.
W nagraniu 'Soon There Will Be Everything' grupa w sposób frapujący wykorzystała brzmienie melotronu, dzięki czemu muzyka zabrzmiała posępnie i stanowiła próbą stworzenia czegoś bardziej wyrafinowanego.
Wiele nagrań wzbogacono dźwiękami harmonijki ustnej. Sekcja rytmiczna sprawiła zaś, że muzyka zyskała na dynamice, czego dowodem solo perkusji w 'Son Of Wet'. Swoją drogą, także na debiucie Bas Smith uraczył słuchaczy solową prezentacją swoich umiejętności, jednak na drugiej płycie zagrane zostało z większą intensywnością.
Osobna pochwała należy się wokaliście. Bill Thorndycraft śpiewa zadziornym, pełnym żaru głosem w sposób porywający i wyrazisty. Bardzo lubię jego głos znacznie bardziej niż na przykład koszmarne popiskiwania Roberta Planta.
Oryginalny LP wydany został przez wytwórnię Penny Farthing zarówno w Wielkiej Brytanii jak i w Niemczech, ponieważ jednak wówczas prawie nikt nie był zainteresowany tym świetnym dokonaniem, obecnie płyta jest dużym rarytasem poszukiwanym przez kolekcjonerów i osiąga bajońskie sumy. Muszę też przyznać, że już sama okłada, ozdobiona dość prowokacyjnymi ilustracjami sprawia, że również chciałbym posiadać ten album.
Reasumując - 'Out Of Uranus' jest płytą niemal idealną, kolejnym dokonaniem będącym głosem w sprawie kształtującego się wówczas hard-rocka.
BLOSSOM TOES
1. Look At Me I'm You
2. I'll Be Late For Tea
3. The Remarkable Saga Of The Frozen Dog
4. Telegram Tuesday
5. Love Is
6. What's It For
7. People Of The Royal Parks
8. What On Earth
9. Mrs Murphy's Budgerigar
10. I Will Bring You This And That
11. Mister Watchmaker
12. When The Alarm Clock Rings
13. The Intrepid Balloonist's Handbook - Volume One
14. You
15. Track For Speedy Freaks (Or Instant LP Digest)
Skład
Brian Belshaw - Bass, Vocals
Jim Cregan - Guitar, Vocals
Brian Godding - Guitar, Keyboards, Vocals
Kevin Westlake - Drums
Blossom Toes jest przykładem jak dziwnymi prawami rządzi się przemysł muzyczny i jak niesprawiedliwy bywa los. Zespół był czołowym przedstawicielem brytyjskiego rockowego undergroundu i niestety nigdy na powierzchnię nie zdołał się wydostać. Jak to możliwe? Nie mam pojęcia. Czy publiczność nie miała dostępu do płyt? Czy może nie wyraziła zainteresowania obydwoma wydanymi przez zespół albumami? Może to wytwórnia nie wytłoczyła wystarczającej ilości egzemplarzy i zawaliła promocję?
Takich pytań można by mnożyć więcej. Prawda być może leży gdzie indziej.
Nie zmieni to przykrego faktu, że Blossom Toes pozostał grupą niemal zapomnianą, mimo że odcisnęła swoje piętno na muzyce młodzieżowej drugiej połowy dekady.
Dominującymi osobowościami w grupie byli dwaj gitarzyści Brian Godding oraz Jim Cregan.
To właśnie pierwszy z nich odpowiedzialny był za lwią część repertuaru zamieszczonego na debiutanckiej płycie. Trzeba przyznać, że są to kompozycje dowodzące sporego talentu. Biorąc pod uwagę ogrom materiału - piętnaście piosenek - to nie ma właściwie ani jednego chybionego pomysłu, nie ma chwili nudy. Po za tym z jaką lekkością i wdziękiem zespół porusza się po różnych obszarach stylistycznych, nawet na moment nie pozbawiając swojej muzyki wdzięku. Album aż skrzy się od pomysłów i wspaniałych melodii.
Grupa na pewno miała swój własny styl, ale jako całość album nawiązuje do takich muzycznych dokonań jak 'Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band' The Beatles czy 'Face To Face' The Kinks, czyli odrobina angielskiego poczucia humoru - jak choćby w postrzelonym 'The Remarkable Saga Of The Frozen Dog' - momentami nieco wodewilowy charakter niektórych nagrań, cała gama barw i odcieni oraz rockowy wydźwięk. Nie mogło zabraknąć także różnego rodzaju efektów dźwiękowych, ponadto wiele nagrań wzbogacono czarującymi partiami instrumentów dętych.
Mnie te piosenki kojarzą się z próbą ukazania dnia codziennego i odsłonięcia jego magicznego wymiaru.
Wymienię tylko kilka piosenek, które należą do moich ulubionych.
Na otwarcie płyty 'Look At Me I'm You', porywająca piosenka z pojawiającymi się w tle efektami puszczanych od tyłu taśm. Kolejne nagranie to dynamiczny 'I'll Be Late For Tea' posiadający niezwykle refleksyjny - zwłaszcza w zwrotkach - charakter i wzbogacony brzmieniem trąbki.
Wiem, że się powtarzam w tych moich opisach, ale proszę mi wierzyć, że udana muzyka rockowa to nie jest tylko banalny łomot, ale przede wszystkim jakaś forma muzycznej poezji, próba oddziaływania na zmysły słuchacza poprzez inteligentnie rozplanowane dźwięki, subtelna próba zmuszenie słuchającego do przemyśleń.
Wiem, strasznie to pretensjonalne, co piszę.
Wracając do tematu. 'Love Is' to ze smakiem zaaranżowana - instrumenty smyczkowe, flet poprzeczny oraz delikatne dźwięki fortepianu - kameralna, osnuta tajemniczą aurą ballada. Cudowny fragment.
'Mister Watchmaker' to mój ulubiony moment płyty. Zagrana w rytmie walczyka, pełna ulotnego czaru, melancholijna kompozycja, ponownie urzekająca wysublimowanymi aranżacjami, tak nietypowymi dla rockowej estetyki. Wyborna muzyka do ostatniej sekundy.
Jako ostatni wymienię gitarowy 'You' z efektowanym pogłosem na wysokości refrenu. Na koniec albumu Blossom Toes zaproponowali kolaż dźwiękowy będący wiązanką tematów ze wszystkich piosenek na 'We Are Ever So Clean'.
Pomysłowa, kalejdoskopowa płyta, idealny przykład ambitnej muzyki pop, która stanowiła kolejny krok na drodze kształtowania się nowego gatunku - rocka.
MORGEN 1969
wtorek, 2 czerwca 2009
środa, 27 maja 2009
THE ZOMBIES
Można nie znać debiutu Soft Machine. Można nie znać 'Surrealistic Pillow' Jefferson Airplane. Można nie kojarzyć 'Their Satanic Majesties Request' The Rolling Stones. Nie znać 'Odessey And Oracle' to uchybienie, zwłaszcza, jeśli ktoś uważa się za miłośnika rockowej muzyki, nie tylko z lat sześćdziesiątych.
1. Care Of Cell 44
2. A Rose For Emily
3. Maybe After He's Gone
4. Beechwood Park
5. Brief Candles
6. Hung Up On A Dream
7. Changes
8. I Want Her She Wants Me
9. This Will Be Our Year
10. Butcher's Tale (Western Front 1914)
11. Friends Of Mine
12. Time Of The Season
Colin Blunstone – Vocals
Rod Argent – Organ, Piano, Mellotron, Vocals
Paul Atkinson – Guitar
Chris White – Bass, Vocals
Hugh Grundy – Drums
Drugi, ostatni album Zombies w momencie premiery przeszedł bez echa, rozgoryczeni muzycy rozwiązali zespół. Po latach okrzyknięty zostało arcydziełem. Czy tak jest faktycznie?
Grupa Zombies istniała około siedmiu lat. W tak krótkim czasie udało im się wydać dwie płyty. Pierwszą nagrali dla wytwórni Decca, zaś omawianą tutaj płytę nagrali dla CBS. Za wszystkie kompozycje, które wypełniły LP odpowiedzialnych było dwóch muzyków - Rod Argent i Chris White.
W nagraniach panuje bardzo kameralny, melancholijny nastrój. Za sprawą melotronu brzmienie staję się momentami bardzo potężne, jednak zespół nigdy nie uderza w patetyczny, pretensjonalny ton, melodie wykonuje z wdziękiem i dostojeństwem.
Kwintet zaproponował dwanaście wpadających w ucho, delikatnych piosenek łatwo wpadających w ucho. Oparty na optymistycznej melodii 'Care Of Cell 44' to doskonały początek płyty, zwracają uwagę zharmonizowane głosy - znak rozpoznawczy płyty, najpewniej inspiracją były dokonania grupy The Beach Boys.
W zwiewnym 'Brief Candles' zwraca uwagę końcowa partia fortepianu w stylu klasycznym i jego oddalające się dźwięki. Najwspanialszy wydaje się urzekający i piorunujący swym pięknem 'Hung Up On A Dream' z dominującym brzmieniem melotronu. Jest to muzyczne wydarzenie tej płyty.
Nad piosenką 'Beechwood Park' unosiła się tajemnicza, oniryczna aura. Dramatyczny 'Butcher's Tale (Western Front 1914)' zagrany został jedynie z akompaniamentem fisharmonii. Największą popularność zyskał zaś wieńczący płytę subtelny 'Time Of The Season' ozdobiony jazzową partią organów i charakterystycznym wzdychaniem wokalisty.
Reasumując - 'Odessey And Oracle' to dzieło, które zasługuje na swoje uznanie, którym można zachwycać bez końca. Dlatego, trzeba znać.
sobota, 16 maja 2009
MIGHTY BABY 1969
1. Egyptian Tomb
2. Friend You Know But Never See
3. I've Been Down So Long
4. Same Way From The Sun
5. House Without Windows
6. Trials Of A City
7. I'm From The Country
8. At A Point Between Fate And Destiny
Bonus (The Action 1968)
9. Only Dreaming
10. Dustbin Full Of Rubbish
11. Understanding Love
12. Favourite Days
13. Saying For Today
Cenię tę płytę nad wyraz.
Mighty Baby powstał po rozpadzie The Action.
Kwintet uważany jest za jeden z ważniejszych wykonawców muzyki pop połowy lat sześćdziesiątych, działających na Wyspach. Pomimo podpisania kontraktu z wytwórnią Parlophone i nagrania pięciu singli z Georgem Martinem jako producentem, nie udało się The Action zdobyć uznania szerszej publiczności. W 1967 roku do czterech muzyków formacji dołączyli - były gitarzysta Savoy Brown, Martin Stone oraz multiinstrumentalista, Ian Whiteman.
Wówczas zespół zarejestrował materiał na niewydany - odrzucony przez wytwórnię - album, który ukazał się dopiero w latach dziewięćdziesiątych, najpierw jako 'Brain', a następnie pod tytułem 'Rolled Gold'.
W 1968 rok muzycy zarejestrowali pięć nagrań, które ujrzały światło dzienne dopiero w 1985 roku. W składzie nie było już wokalisty Rega Kinga, zaś w tym momencie ukonstytuował się skład grupy Mighty Baby, która nagrała dwie płyty.
Debiut to dzieło zaskakujące. Grupa zaoferowała słuchaczom gitarową muzykę powstałą pod wpływem fascynacji dokonaniami wykonawców z Zachodniego Wybrzeża - zwłaszcza Grateful Dead i Quicksilver Messenger Service - co wyrażało się zamiłowaniem do improwizacji oraz nasycania kompozycji stylem country, ale także ciężkiego rocka i jazzu.
Płyta czaruje szlachetnym brzmieniem i finezyjnym, pełnym uczucia wykonaniem - przykuwają uwagę gitarowe partie Martina Stone'a oraz znakomita gra na instrumentach dętych Iana Whitemana. Plastyczna, mocna i dynamiczna sekcja rytmiczna plus z wyobraźnią wypełniająca tło, w niektórych kompozycjach, gra na instrumentach klawiszowych - fortepian lub organy Hammonda - dopełniały obrazu całości. Nie ma tutaj jednak ani krzty wirtuozerii czy efekciarskich popisów, mamy do czynienia z muzyką grupową, wykonywaną przez doskonale zgranych ze sobą muzyków, z których żaden nie stara się wychodzić przed szereg.
Najbardziej zapadającym w pamięć nagraniem jest bez wątpienia, otwierający płytę 'Egyptian Tomb'. Ten hipnotyzujący utwór zniewala wspaniałą melodią, transową partią saksofonu oraz unoszącą się nad całością orientalną aurą. Słychać również echa debiutu East Of Eden 'Mercator Projected'.
Materiał, który wypełnił LP był różnorodny.
Znalazło się miejsce chociażby dla żywiołowego boogie w 'Trials Of A City'.
Wieńcząca płytę 'At A Point Between Fate And Destiny' to wyciszona, melancholijna piosenka zagrana bez udziału perkusji - zaśpiewana na tle wysuniętych na plan pierwszy dźwięków organów Hammonda oraz wyrazistego pulsującego basu. Aranżację uzupełniała pogrywająca w tle gitara akustyczna. W finale natomiast pojawiała się eteryczna partia saksofonu.
Płytę wyprodukował Guy Stevens znany wówczas ze współpracy z Art (formacja potem przeobrażona w Spooky Tooth), Free oraz Mott The Hoople. W późniejszym czasie został zaś producentem albumu 'London Calling' grupy The Clash.
Osobną kwestię stanowi pięć dodatkowych nagrań. Jak wspomniałem we wstępie, piosenki pochodzą z sesji z 1968 roku, a na wydanie czekały aż do 1985, kiedy to ukazały się jako Mini LP 'Action Speak Louder Than'.
Były to krótkie, refleksyjne piosenki. Wpadające w ucho balladowe, zahaczające o muzykę pop melodie urzekają nastrojem zadumy oraz zdecydowanie rockowym opracowaniem.
Słychać jak doskonałym gitarzystą był niedoceniony Martin Stone. Zachwyca także szlachetne brzmienie organów Hammonda oraz misternie budowane zespołowe partie wokalne.
Nie mogę zrozumieć, jak można było nie wydać tego w epoce. Szkoda, że zespół nie zarejestrował wówczas więcej takich wspaniałości. Bez wątpienia powstałoby dzieło na miarę 'Odessey And Oracle' Zombies.
Aha. Jeszcze jedno. Dla odmiany producentem tych nagrań był Peter Jenner, były menadżer Pink Floyd.
Na zakończenie dodam, że początkowo myślałem, że pod groźnie wyglądającą okładką kryje się muzyka zdecydowanie ostrzejsza.
ANDWELLA'S DREAM
LOVE AND POETRY 1969
1. The Days Grew Longer For Love
2. Sunday
3. Lost A Number Found A King
4. Man Without A Name
5. Clockwork Man
6. Cocaine
7. Shades Of Grey
8. High On A Mountain
9. Andwella
10. Midday Sun
11. Take My Road
12. Felix
13. Goodbye
Skład
David Lewis: Vocals, Guitar, Keyboards
Nigel Smith: Bass, Vocals
Gordon Barton: Drums
Jedyny album Andwella's Dream doskonale odzwierciedla aspiracje muzyki rockowej końca dekady. Płyta jak w soczewce skupia wszystko to, co na brytyjskiej scenie dopiero zyskiwało nowy kształt oraz to, co powoli odchodziło do lamusa. Gdybym miał wskazać album najbardziej reprezentatywny dla ukazania przemian w muzyce popularnej tego okresu 'Love And Poetry' byłby bez wątpienia pozycją wiodącą.
Mimo, że w muzyce tria znać przeróżne wpływy, to jednak potrafili z nich stworzyć spójną, przemyślaną całość. Od psychodelicznego rocka i ambitnego popu, poprzez folk, na heavy rockowym terytorium kończąc. Poruszając się w obrębie tych wszystkich nurtów Andwella's Dream potrafiła odcisnąć na nich swoje własne piętno. To już właściwie był rock progresywny w jego najlepszej postaci, jednak tutaj nie ma rozbudowanych kompozycji, tylko krótkie piosenki zaaranżowane w sposób charakterystyczny dla nowego gatunku.
Czegóż tutaj nie ma.
Uroczy akustyczny wstęp stanowi wprowadzenie nie tylko dla całej płyty, ale przede wszystkim dla najlepszego na płycie utworu 'The Days Grew Longer For Love'. Zagrany na dwie gitary niemal zwiastował epokę takich grup jak Wishbone Ash. Muszę przyznać, że przepiękne partie gitar zawsze sprawiają, że mam gęsią skórkę. Coś niesamowitego jak doskonale to zostało pomyślane. Gitary uzupełniają się w cudowny wręcz sposób. Muszę tutaj nadmienić, że jest to efekt pracy studyjnej, gdyż obie partie bez wątpienia wykonał David Lewis.
Zaraz...Momencik...Napisałem, że 'The Days Grew Longer For Love' jest najlepszy na płycie? Zupełnie zapomniałem o niemniej fantastycznym 'Felix'. Obok wymienionego wcześniej nagrania jest to centralny punkt tej bogatej w pomysły, zróżnicowanej płyty. Zainspirowany dokonaniami Procol Harum i Traffic utwór zagrano w mocno psychodelicznej otoczce spotęgowanej przez pomysłowe wprowadzenie kompresji. Trudno sobie wyobrazić bardziej przebojową i nieszablonową piosenkę. Takich właśnie piosenek mogę słuchać do upadłego.
Heavy-rockowy charakter posiadał bezkompromisowy 'Sunday', oparty na wyrazistym riffie gitary i mocnej sekcji rytmicznej, zaśpiewany w agresywny sposób, niemal na granicy krzyku. Piosenka zaskakuje tym bardziej, że specjalnością tria były kompozycje nieco łagodniejsze. Nagranie nie tworzy jednak dysonansu z resztą materiału.
Wskażę jeszcze tylko tajemniczy 'Lost A Number Found A King' poprzedzony introdukcją wykorzystującą brzmienie gongu i różnych instrumentów perkusyjnych. Na pierwszym planie zaś wzbogacony partią fletu poprzecznego w stylu orientalnym. Jestem zwolennikiem takich niekonwencjonalnych pomysłów. Szkoda, że to tylko połowa nagrania.
'Take My Road' wzbogacono natomiast brzmieniem skrzypiec i - jak kilka innych fragmentów płyty - piosenka ta posiada folk rockowy charakter.
Obiecałem sobie, że tym razem nie będzie rozpisywania się, błądzenie po zakamarkach danej płyty. Dodam jeszcze, że materiał zamieszczony na wydanej przez CBS płycie długogrającej jest oryginalny i zawiera wyłącznie kompozycje autorstwa lidera grupy Davida Lewisa.
Aha. Napisałem we wstępie, że 'Love And Poetry' był jedynym dziełem Andwella's Dream. Otóż nie do końca, ponieważ grupa po skróceniu nazwy do Andwella nagrała jeszcze dwie płyty w zmienionym składzie, ale uważam, że należy tę późniejszą działalność oddzielić grubą kreską od dokonań pierwotnej wersji formacji. Tak przy okazji - niemal normę w tamtych czasach stanowiło, że gdy grupa nie mogła się przebić do świadomości słuchaczy, zmianom ulegała nazwa. Po co? Moim zdaniem był to poważny błąd.
P.S. W szeregach Andwella pojawił się muzyczny wagabunda - perkusista Jack McCullough, brat gitarzysty Jimmy McCullougha znanego ze Stone The Crows oraz przede wszystkim Wings Paula McCartneya. Natomiast sam Jack McCullough grał także w takich legendarnych formacjach jak - One In A Million, Thunderclap Newman, Magic Mixture czy Andromeda.
KONIEC.