niedziela, 5 lutego 2012

MASTER'S APPRENTICES

NICKELODEON (1971)



1. Future Of Our Nation
2. Evil Woman
3. Because I Love You
4. Light A Fire Within Yourself
5. When I've Got Your Soul
6. Fresh Air By The Ton


Skład


Jim Keays - Vocals
Doug Ford - Guitar, Vocals
Glen Wheatley - Bass Guitar, Vocals
Colin Burgess - Drums


Cóż za wspaniały album. Jedno z najczęściej przeze mnie słuchanych wydawnictw koncertowych. Muszę tutaj nadmienić, że nigdy nie byłem entuzjastą płyt nagranych na żywo przed publicznością. Korektę w tej kwestii wprowadziła grupa The Who i ich wybitna koncertowa płyta 'Live At Leeds'. Dla niżej podpisanego jest to najważniejszy koncert wszech czasów.

Gdyby mnie ktoś zapytał o inne interesujące dokonania upamiętniające rockowe występy, bez chwili zastanowienia wskazałbym LP 'Nickelodeon' pochodzącego z Australii kwartetu Master's Apprentices.

Co tu dużo pisać. To jest dopiero granie na żywo.
Normą było wówczas, że zespoły występując przed audytorium dostawały jakiś niespotykany zastrzyk energii. Utwory stawały się dłuższe, bardziej żywiołowe niż w studiu. Jeśli były to kompozycje znane z płyt długogrających - podlegały przeważnie dość swobodnej interpretacji i często znacznie różniły się od swoich studyjnych pierwowzorów.
Natomiast integralną część koncertowego repertuaru stanowiły utwory, których próżno było szukać w oficjalnej dyskografii, czy to przygotowane na koncerty dzieła własne, czy też będące przeróbkami cudzych dokonań, dostosowane do własnych muzycznych wizji. Tak więc wielbicieli idących na koncert czekała wielka niewiadoma. Wydaje mi się, że to również sami słuchacze wymuszali na artystach takie podejście do grania.

Nie inaczej jest z występem Master's Apprentices, zarejestrowanym w 1970 roku w Perth w Nickelodeon Theatre. Grupa była wówczas u szczytu popularności w Australii i ów album miał stanowić dowód uznania dla sukcesów grupy. Trzeba też dodać, że wydawnictwo ukazało się wyłącznie w tym kraju.

Tylko sześć nagrań, ale za to jakich.
Zestaw składał się w przytłaczającej większości z kompozycji premierowych, wyjątkiem jest przebojowa piosenka 'Because I Love You' pochodząca z LP 'Choice Cuts'. Począwszy od 'Future Of Our Nation', na 'Fresh Air By The Ton' skończywszy mamy do czynienia z muzyką ciężką, mocarną. Kompozycje przeważnie wykonane są w wolnych tempach, co tylko uwypukla niemal mosiężny charakter nagrań. Nieodparcie cisną się porównania z debiutanckim albumem Black Sabbath.
Bez wątpienia clou programu stanowi bardzo rozciągnięta w czasie wersja 'Evil Woman'. Ten utwór - znany chociażby z drugiej płyty brytyjskiego kwintetu Spooky Tooth - najeżony jest po same brzegi świetnymi, głównie gitarowymi improwizacjami. Od dynamicznych, ostrych zagrywek, po wyciszone, natchnione impresje.
Dlatego też dominuje tutaj granie instrumentalne, wokalista Jim Keays mógł sobie trochę odpocząć.

Całość należy do pierwszej kategorii muzyki rockowej. Błyszczą wszyscy. Nie tylko wspomniany gitarzysta, ale także tętniąca życiem, potężna sekcja rytmiczna. Od strony wokalnej wiele fragmentów opracowanych jest na głosy, jednak charakterystyczny, wysoki głos Jima Keaysa wybija się na plan pierwszy.
Ktoś mógłby za wadę uznać, że prawie nie słychać reakcji publiczności, a zapowiedzi między nagraniami zredukowane są do minimum. Mnie to nie razi, takie obowiązywały wtedy standardy. Najważniejsza była sama muzyka, a nie reakcja rozentuzjazmowanego tłumu. W każdym razie, liczy się, że produkcja i jakość nagrań jest wręcz wzorcowa, co, biorąc pod uwagę brak studyjnych ingerencji, budzi mój podziw.

Wcale bym się nie zdziwił gdyby się okazało, że nie jest to pełen zapis występu. Dlatego wierzę - chociaż są to płonne nadzieje - że może ktoś kiedyś wyda 'Nickelodeon' w wersji zawierającej pełną wersję koncertu. Tak jak postąpiono z 'Live At Leeds' The Who' i 'Made In Japan' Deep Purple.

Według mnie, obok 'Choice Cuts' 'Nickelodeon' stanowi największe osiągnięcie tego jakże niedocenionego zespołu.

2 komentarze:

  1. Płyty live lubię tylko niektóre. Po pierwsze, muszą być dobrze nagrane (nienawidzę bootlegów) i zagrane. Po drugie, dobrze gdy wykonawcy swó jmateriał odgrywają z pasją, zmieniają coś w stosunku do pierwowzorów studyjnych lub kombinują z aranżacjami. Dlatego bardzo lubię płyty koncertowe wykonawców hardrockowych, np. Purpli czy Rainbow. A, no i dobrze powinna być nagrana sama publika. Może jestem zbyt wymagający, ale skoro już mam kupić płytę live, to taka właśnie ma być ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja mogę tylko dodać - że zgadzam się z twoją opinią w całej rozciągłości :-) Dlatego obecnie mam już sporo dystansu do takich koncertów jak 'Live After Death', bo w gruncie rzeczy jest to odgrywanie numerów identycznie jak w studiu, bez żadnych zmian (jedyna zmiana to dialog Dickinsona z publicznością w 'Running Free'). Na dobrą sprawę można to traktować jak płytę studyjną z dogranymi oklaskami.
    Tak więc na koncertowej płycie ta muzyka musi żyć, żeby miała w sobie to coś i żebym mógł się nią podniecać ;-)

    OdpowiedzUsuń