poniedziałek, 24 grudnia 2012

piątek, 21 grudnia 2012

C.A. QUINTET

TRIP THRU HELL 1969

Pochodzący z Minneapolis zespół C.A. Quintet nagrał ten jeden album, na który złożyło się siedem piosenek spowitych mroczną, niepokojącą atmosferą. Wydany przez mikroskopijną wytwórnię Candy Floss tytuł obecnie należy do czołówki najbardziej poszukiwanych nieznanych rockowych płyt, w stanie idealnym oryginalne egzemplarze osiągają cenę TRZECH TYSIĘCY PIĘCIUSET dolarów.
Chociaż osobną kwestię może stanowić, czy jest to dokonanie warte takich pieniędzy, to jednak nie można odmówić 'Trip Thru Hell' pewnego uroku. Natomiast za sprawą mocno nawiedzonego nastroju muzyka, która wypełniła album może intrygować także dzisiaj, chociaż bez wątpienia wymaga kilku przesłuchań i pewnej dozy zainteresowania starym rockiem.

Głównym twórcą repertuaru składającego się na LP był Ken Erwin - wokalista i trębacz w jednej osobie, całość zaś opracowano z użyciem tradycyjnego wówczas instrumentarium.

Główny nacisk położono na partie organów Vox Continental, bez wątpienia wzorowane na dokonaniach grupy The Doors - charakterystyczny nieco falujący lub dla odmiany metaliczny, piskliwy dźwięk. Wyeksponowano także brzmienie gitary elektrycznej, przeważnie grającej delikatne melodie i wybijającej proste akordy, ale niekiedy prowokacyjnie wręcz jazgotliwej, najeżonej różnego rodzaju dysonansami, jak chociażby w długiej improwizacji w 'Underground Music', czy w jednym z motywów 'Trip Thru Hell (Part 1)' oraz w niesamowicie wręcz obłąkanym, pełnym niepokoju 'Cold Spider'.
Ważną funkcję pełniła wysunięta na pierwszy plan pierwszy gitara basowa, nie tyle będąca instrumentem rytmu, co raczej instrumentem odpowiedzialnym za prowadzenie melodii.





1. Trip Thru Hell (Part 1)
2. Colorado Mourning
3. Cold Spider
4. Underground Music
5. Sleepy Hollow Lane
6. Smooth As Silk
7. Trip Thru Hell (Part 2)


Aranżację wzbogacono poprzez wprowadzenie do niektórych utworów trąbki.
Aby powiązać piosenki w całość i nadać im bardziej przemyślany, spójny charakter, pomiędzy nagraniami umieszczono - nadającą całości aurę niesamowitości - krótką kobiecą wokalizę wziętą z głównego tematu kompozycji tytułowej, która to z kolei została podzielona na dwie części rozpoczynając i wieńcząc 'Trip Thru Hell'.

Wielowątkowy utwór tytułowy był dla grupy okazją do wykorzystania różnych środków wyrazu - quasi awangardowych, na przykład w przetworzonym solo perkusji w pierwszej części kompozycji. Z kolei finalna część 'Trip Thru Hell (Part 2)' posiadała cechy kontrolowanego chaosu - wrzaskom wokalisty towarzyszyła kakofonia dźwięków, chociażby uderzenia dzwonu wieńczące płytę.
Także w drugiej części przewijały się różne krótkie, kontrastowe tematy - marszowy rytm z fanfarowymi trąbkami przechodził w odrealniony temat wokalny, aby za moment powrócić do kobiecej wokalizy z pierwszej części nagrania.

Właściwie wszystkie utwory zasługują na wyróżnienie.
Przed wszystkim, rozpoczynający się od krótkiego dźwięku gongu, 'Smooth As Silk'. Piosenka przykuwała uwagę niemal mistyczną aurą, nawiązującą do muzyki orientalnej partią organów i chwytliwym, narastającym refrenem, a także zdecydowanie rockową dynamiką wykonania. Piosenkę ozdobiono - dodającą latynoskiego kolorytu - partią trąbki.

Równie znakomity był posępny 'Colorado Mourning' - oparty na rytmicznie wybijanych akordach gitary elektrycznej i zagrany w szybkim tempie, czarował zaś tajemniczą, senną, narkotyczną atmosferą uzyskaną dzięki rozpływającym się dźwiękom organów oraz niepokojącym zagrywkom trąbki. Trudno to opisać, mimo że to prosta muzyka.

We wspomnianym 'Cold Spider' wyprany z emocji głos wokalisty bardziej przypominał monolog niż śpiew, w dodatku każdą zwrotkę wieńczył konwulsyjny krzyk. Cała środkowa, instrumentalna część należała zaś do gitarzysty, który, na tle jednostajnego podkładu, wydobywał ze swojego instrumentu przeróżne ostro przesterowane, zgrzytliwe dźwięki.

Przy pierwszym przesłuchaniu można odnieść wrażenie wielkiego bezładu zawartego tutaj repertuaru, ale zapewne taki był też zamysł twórców, aby ukazać wszelkie ludzkie lęki i fobie, żeby za pomocą muzyki zilustrować piekło, które jest w nas samych. W jakimś stopniu zapewne się powiodło, chociaż trudno też uznać, by efekt końcowy był w pełni satysfakcjonujący.
Mimo to, dla mnie jest to kawałek znakomitej, dawno zapomnianej muzyki z amerykańskiego muzycznego undergroundu.

Do kompaktowej edycji firmy Sundazed Music dołączono aż dwanaście nagrań dodatkowych, z których kilka było do tej pory niepublikowanych i spokojnie mogłyby stanowić materiał na kolejny LP. Jak chociażby świetny 'Fortune Teller's Lie' w stylu ówczesnych poczynań The Who, czy 'Sadie Lavone', ale też zagrany z akompaniamentem gitary akustycznej i bongosów 'Bury Me In A Marijuana Field'. Jaka szkoda, że nie wydano tego jako osobnego materiału.

MURPHY BLEND

FIRST LOSS 1970

poniedziałek, 17 grudnia 2012

KONIEC ROKU

Hollenderska wytwórnia Pseudonym wydała niedawno zestaw klasycznych rockowych płyt grup z Niderlandów. Tak więc ukazały się -  dla przykładu - dwie płyty Q65, jedyne dokonanie Cargo, ostatni album zespołu After Tea 'Joint House Blues', debiut Outsiders oraz kilka innych tytułów należących do kanonu muzyki rockowej.
Niestety, takie jest przynajmniej moje zdanie, większość z tych wydawnictw jest mocno przedobrzona.

Pierwszy z brzegu przykład - Cargo, album wydano jako podwójny CD z całą masą nagrań dodatkowych - przy czym na początku umieszczono wczesne nagrania demo jeszcze pod szyldem September, natomiast na sam koniec cztery długie kompozycje z katalogowej płyty. Nie od dzisiaj wiadomo, że jestem wrogiem tego typu pomysłów. Wytwórnie chcą uszczęśliwiać fanów na siłę i w rezultacie podstawowy album zostaje zepchnięty na margines, to co w tym zestawie powinno być najbardziej istotne, zostaje sprowadzone do roli podrzędnej. Przypomina to kompilację, mimo, że przecież okładka zgadza się z tą znaną z płyty długogrającej.

W podobny sposób potraktowano album grupy Cosmic Dealer oraz kilka innych tytułów.

Jak dla mnie to ogromna wada. Wolałbym - chociaż może jestem w tych pragnieniach odosobniony - aby Pseudonym wydał wszystkie te wspaniałe i jakże ważne płyty w takiej formie, w jakiej ukazały się pierwotnie, ewentualnie z trzema lub czterema nagraniami dodatkowymi. Nie cierpię tego upychania muzyki po same brzegi, po to tylko, aby pomieścić jak najwięcej na jednym wydawnictwie. Jeśli aż tak bardzo zależy wytwórni na zaprezentowaniu tych interesujących rarytasów, być może powinni opublikować te utwory jako osobne wydawnictwo. Niezbyt to dogodne pod względem ekonomicznym i finansowym, ale na pewno bardziej przemyślane, estetyczne. Mam na tym punkcie lekką szajbę.
Dziwi mnie to podejście, bo przecież w tych wytwórniach pracują ludzie, którzy chyba oddychają starym rockiem, więc powinni mieć wyrobiony pogląd, jaką formę posiada dawny album, w czym tkwi uroda klasycznych analogowych płyt.

Ktoś powie, że biadolę. Być może, ale - dla przykładu - niemiecka wytwórnia Repertoire Records kilka lat temu wydała obie płyty grupy Cressida na pojedynczych kompaktach bez bonusów, a nie tak dawno brytyjskie wydawnictwo Esoteric Recordings opublikowało na osobnym CD pod tytułem 'Trapped In Time - The Lost Tapes' wersje demo kompozycji znanych z płyt studyjnych tego zapomnianego kwintetu, czyli jednak można. Według mnie jest to świetne uzupełnienie dla podstawowej dyskografii. Dlatego pozostaje mi liczyć na to, że może i wspomniane powyżej formacje doczekają się należytych edycji swoich dokonań.

Żeby jednak wyłącznie nie narzekać, muszę dodać, że w temacie starego rocka ciągle dzieje się wiele interesujących rzeczy.
Na pojedynczych kompaktach ukazały się dwie płyty Gnidrolog oraz oba albumy Ache. Skromne to dyskografie, ale sam fakt, że niestrudzony Esoteric Recordings wznawia te tytuły, cieszy niezmiernie. Ta sama firma uraczyła nas także długo niewznawianym, piątym albumem Chicken Shack 'Imagination Lady'.

Ponad to z całkiem już świeżych wydawnictw należy wymienić sensacyjny wręcz album z niepublikowanym materiałem grupy T2 z lat 1971-1972. Taka niespodzianka na koniec roku. Czego chcieć więcej?

Natomiast właściciel Sunbeam Records - Richard Morton Jack w tym roku rozpoczął publikowanie nowego pisma FLASHBACK, rzecz jasna dotyczącego tylko klasycznego i w znacznej mierze zapomnianego rocka. Również świetnie radzi sobie rodzimy magazyn Lizard. Tak więc nic, tylko przyklasnąć.

środa, 12 grudnia 2012

FREEDOM

NERO SU BIANCO (BLACK ON WHITE) 1969

czwartek, 15 listopada 2012

LOS BRINCOS

MUNDO DEMONIO CARNE (1970)

Nie znam zbyt wielu płyt z Hiszpanii, ale z tych, które miałem możliwość usłyszeć, ten album uważam za swój ulubiony. Była to ostatnia pozycja w niedużej dyskografii Los Brincos i stanowiła wspaniałe podsumowanie muzyki rockowej mijającej dekady, ukazując wszystko to, co wtedy było najciekawsze w muzyce popularnej, a co już wkrótce miało zniknąć nieodwracalnie.

Propozycję zespołu stanowił mariaż ambitnych popowych melodii z przebrzmiałym rockiem psychodelicznym, co mniej więcej oznacza, że na całości można było dostrzec odciśnięte wyraźne piętno typowe dla nowego rocka progresywnego.

Muzyka na ten longplay została zarejestrowana w londyńskim Wessex Sound Studios.
'Mundo Demonio Carne' ukazał się w Hiszpanii wydany przez wytwórnię Novola oraz w Niemczech, opublikowany staraniem firmy Vogue Schallplatten, gdzie nosił tytuł 'World Devil Body' i posiadał inny zestaw nagrań.
W 1997 roku płyta została wznowiona przez wydawnictwo Arcade w oryginalnej, ocenzurowanej okładce pierwotnie zaproponowanej przez zespół, jednak zawierała odmienny - od dwóch wyżej wymienionych wersji - repertuar. W dodatku tylko w tej kompaktowej edycji piosenki składające się na kompozycję tytułową posiadały odrębne tytuły.
Mój opis będzie opierał się na wersji hiszpańskiej.

Clou programu stanowił tutaj rozbudowany utwór tytułowy 'Mundo Demonio Carne' składający się z czterech krótkich piosenek tworzących całość. Grupie udało się uzyskać spójny, frapujący klimat wszystkich, pozornie nie przystających do siebie fragmentów.

Pierwszy motyw to rytmiczna, marszowa piosenka oparta na wyrazistych akordach gitary obudowanych zagrywkami organów Hammonda posiadającymi nieco jazzowy koloryt. Tekst utworu ukazywał naszą szarą codzienność, co dodatkowo wzmocniono poprzez wprowadzenie naturalistycznych efektów dźwiękowych.

Jako rodzaj interludium wpleciono krótką instrumentalną stylizację na muzykę Wschodu, ten niesamowity, złowieszczy motyw w pełnej krasie - pod tytułem 'Kama Sutra' - zamieszczono na końcu płyty.

Jako następny objawił się liryczny temat grany przez łkającą gitarę elektryczną na tle delikatnej gitary klasycznej, obrazu całości dopełniał pełen smutku temat wokalny zaśpiewany z niemal operowym zacięciem.
Bardzo szybko ten motyw przerywała ściana spreparowanych w studiu ponurych dźwięków zwiastujących kolejną część - ta natomiast została zbudowana wokół wybijającej quasi obrzędowy rytm perkusji wspieranej przez niepokojące, ostre gitarowe riffy oraz niemal histeryczny śpiew wokalisty. Aby wytworzyć wrażenie niesamowitości, jako kontrapunkt wprowadzono tutaj grupowe partie wokalne śpiewane głębokim, demonicznym tonem.

Kompozycję zamykała piosenka, w której zmysłowe, śpiewające w harmonii głosy opisywały części ludzkiego ciała. Ten leniwie płynący, rozmarzony, jednocześnie przesiąknięty tajemniczą aurą fragment wieńczyła melancholijna improwizacja fletu poprzecznego.





LP Hiszpania

1. Mundo Demonio Carne
2. Vive La Realidad
3. Hermano Ismael
4. Esa Mujer
5. Jenny La Genio
6. Emancipacion
7. Carmen
8. Butterfly
9. Kama Sutra


LP Niemcy

1. World Evil And Body
2. Emancipation
3. Where Is My Love
4. Jenny Miss Genius
5. Keep On Loving Me
6. Misery And Pain
7. Too Cheap Cheap
8. I Don't Know What To Do


CD (1997)

1. Crazy World
2. Angel Felt
3. Hell´s Door
4. Body And Soul
5. Promises And Dreams
6. Emancipation
7. Body Money Love
8. Misery And Pain
9. Where Is My Love
10. If I Were You


Tak więc każdy człon tytułu utworu miał swój odpowiednik w poszczególnych piosenkach. W wersji hiszpańskiej LP był to jedyny utwór zaśpiewany po angielsku. Reszta materiału opatrzona została słowami  napisanymi w języku ojczystym.

Kompozycja na dobrą sprawę zakreślała muzyczny krąg zaproponowany na płycie.
Ten krąg stanowiły romantyczne, w dużej mierze akustyczne ballady, takie jak ozdobiona delikatnymi zagrywkami melotronu oraz pogwizdywaniem 'Carmen' czy przepiękny 'Esa Mujer' (Where Is My Love), w którym grająca w stylu flamenco gitara obudowane zostały rzewnymi tonami skrzypiec - w finale zaś następował dramatyczny, zespołowy, podniosły temat z sekcją smyczkową w roli głównej.

Ale były to także nagrania stricte rockowe z doskonałym 'Emancipacion' na czele - tutaj klasę pokazał grający na organach Hammonda Oscar Lasprilla. Te jego pełne jazzowych naleciałości frazy były siłą napędzającą ten utwór - aż do instrumentalnej, narastającej kulminacji. Kolorytu dodawała zaś gitara elektryczna przetworzona z pomocą efektu Wah-Wah.

Nawet tak pogodne i bezpretensjonalne piosenki jak 'Vive La Realidad' (Keep On Loving Me) i 'Jenny La Genio' (Jenny Miss Genius) posiadały niezaprzeczalny urok. Pierwszy z wymienionych tytułów w mojej ocenie powstał pod wpływem piosenki 'Ob-La-Di Ob-La-Da' The Beatles, tylko tutaj w miejsce pianina mieliśmy skoczne akordy gitary akustycznej i rytmiczne klaskanie. 'Jenny La Genio' nasuwa mi z kolei skojarzenia z łagodniejszym obliczem dokonań Status Quo.

Hiszpańską wersję LP zamykała wspomniana fenomenalna, złowróżbna 'Kama Sutra'.
Ta instrumentalna kompozycja - imitująca indyjską mantrę - zagrana została z użyciem tabli, dudniącej w tle gitary basowej oraz hipnotycznej gitary elektrycznej, której pełne ruchliwości, improwizowane frazy nawiązywały do muzyki hinduskiej. Apokaliptycznego nastroju dodawały brzmienia melotronu.

Nad wyraz absorbujące dokonanie. Jest to jeden z najczęściej przeze mnie słuchanych tytułów, chociaż początkowo nic nie zwiastowało, by tak mnie miał zauroczyć. Po zakupie przesłuchałem kompakt bodajże dwa razy i chyba dopiero przy trzecim odsłuchu nastąpiła fascynacja.

Uważam, że było to jeszcze jedno epitafium dla ówczesnej muzyki rockowej.
Dodać też muszę, że wiele płyt nasuwa mi skojarzenia z porami rocku, choćby z tego względu, że odkrywałem je w danym momencie życia. Los Brincos 'Mundo Demonio Carne' kojarzy mi się z jesienią.

niedziela, 7 października 2012

FAMILY

FAMILY ENTERTAINMENT (1969)

LOCOMOTIVE

WE ARE EVERYTHING YOU SEE 1970 (1968)

piątek, 14 września 2012

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

J.D. BLACKFOOT

THE ULTIMATE PROPHECY (1970)





wtorek, 14 sierpnia 2012

wtorek, 17 lipca 2012

poniedziałek, 2 lipca 2012

FIELDS (1971)

TRUBROT (1969)




1. Sama Er Mér
2. Hlustaðu Á Regnið
3. Þú Skalt Mig Fá
4. Við
5. Frelsi Andans
6. Konuþjófurinn
7. Byrjenda Boogie
8. Elskaðu Náungann
9. Án Þín
10. Lít Ég Börn Að Leika Sér
11. Afgangar





1. I Don't Care
2. Rain
3. You Will Have Me
4. Us
5. Freedom Of The Spirit
6. The Woman Thief
7. Byrjenda Boogin
8. Love Your Fellow Man
9. Without You
10. As I Watch Children Play
11. Remainders

sobota, 23 czerwca 2012

LAMENT

Na kilometr widać, że mój blog nie istnieje, przestał funkcjonować. Niestety nie mam zbytnio czasu na pisanie, wciąż też nie wymyśliłem, jaki styl pisania przyjąć. To wszystko razem powoduje, że na opisanie czeka ponad połowa dodanych przeze mnie tytułów. Zgroza.

Ostatnio odkryłem bloga, na którym autor umieszcza wyłącznie okładki płyt (przede wszystkim ze starym rockiem) i ani jednego słowa na temat ich zawartości. Jest to świetny pomysł i mnie się bardzo to podoba, zwłaszcza, że jestem wzrokowcem, ale jednak nie chciałbym, żeby i w moim przypadku tak się sprawy potoczyły. W końcu to miał być hołd dla klasycznego, mniej znanego rocka.

Oczywiście ilustracje i zdjęcia na okładkach to też ważna część tamtej muzyki i temu również służy ten blog, aby pokazać, jak bardzo intrygujące były te dziwne i często niekomercyjne pomysły zamieszczane kopertach albumów. Jednak mam nadzieję, że w końcu się odblokuję i napiszę do każdej płyty przynajmniej po kilka zdań. Taki zresztą był mój zamiar, gdy uruchamiałem tego bloga. Ale potem chciałem być mądrzejszy i w rezultacie się nieco zapętliłem. Teraz muszę to wszystko odplątać.

piątek, 22 czerwca 2012

środa, 16 maja 2012

wtorek, 10 kwietnia 2012

BLUES CREATION - CARMEN MAKI

DEMON AND ELEVEN CHILDREN (1971)




CARMEN MAKI (1971)

poniedziałek, 26 marca 2012

THE END

INTROSPECTION (1969)


 

FOX

FOR FOX SAKE (1970)

Przepiękna muzyka.
Wyjątkowej urody epitafium dla psychodelicznego rocka i jednocześnie kolejna odsłona nowego rocka progresywnego. Być może zabrzmi to trywialnie, ale jest to zapomniany klejnot muzyki rockowej.

Zespół wcale nie starał się podążać za modami - nie ma tutaj ani taniej wirtuozerii, ani wyszukanej produkcji. Fox byli wierni dźwiękom, które powoli przechodziły do historii. Brzmienie jest przestrzenne i klarowne, pozbawione różnych sztuczek studyjnych, suche - dzięki temu całość momentami przywodzi atmosferę występu na żywo.

Kompozycje zdominowane przez partie organów Hammonda i gitary elektrycznej - chociaż znalazło się miejsce dla instrumentów akustycznych - czarują ulotnym wdziękiem. Zachwycają urodziwymi, chwytliwymi melodiami. Zaskakują tonem refleksji i zadumy.





1. Secondhand Love
2. Lovely Day
3. As She Walks Away
4. Glad I Could
5. Butterfly
6. Look In The Sky
7. Goodtime Music
8. Mr. Blank
9. Man In A Fast Car
10. Birthday Card
11. Madame Magical

Skład

Steve Brayne - Lead Guitar
Winston Weatherwill - Lead Guitar And Sitar
Alex Lane - Hammond Organ And Piano
David Windross - Bass Guitar And Piano
Tim Reeves - Drums





Wzorcowym przykładem jest ukochany przeze mnie, podzielony na dwie części, 'As She Walks Away'.
Długie instrumentalny preludium to delikatna impresja grana na gitarze elektrycznej, ozdobiona szelestem talerzy, na których perkusista grał miękko zakończonymi pałeczkami do kotłów. Jako kolejny głos dołączają po chwili wysokie tony organów. Kompozycja nabiera wigoru, dramaturgii. Następuje spiętrzenie dźwięków. Szybko jednak muzyka zwalnia i przychodzi ukojenie. Wówczas rozpoczyna się część druga - nieco rozmarzona piosenka.

Podobnym wydźwięk miały - podniosły 'Secondhand Love' i 'Look In The Sky'.
Co do piosenki 'Secondhand Love' to przywodzi mi na myśl 'With A Little Help From My Friends' w interpretacji Joe Cockera - tylko bez żeńskich chórków i w nieco szybszym tempie zagrana. Obok zagrywek gitary elektrycznej zdobiącej to nagranie, istotną rolę pełnił, schowany na drugim planie, fortepian.
W zaaranżowanym na dwie gitary akustyczne i zagranym bez perkusji 'Butterfly' dzięki wprowadzeniu w środkowej części sitaru całość pobrzmiewała elementami muzyki orientalnej.

Znalazło się miejsce dla pełnych werwy piosenek w rodzaju 'Mr. Blank' czy 'Man In A Fast Car'.
Pierwsza - zagrana w szybkim tempie - została oparta na marszowym rytmie i odznaczała się wyjątkową intensywnością, by nie rzec nerwowością. Warto tutaj zauważyć, że grany unisono główny motyw tego nagrania przypomina ten, na którym zbudowano nagraną w 1979 roku piosenkę 'London Calling' The Clash.

Najbardziej rozbudowany utwór 'Madame Magical' - we wstępie ozdobiony odgłosami wesołego miasteczka - to instrumentalna, jednostajna improwizacja. We wstępie wprowadzono zwykłą piosenkę, której refren  - powtórzony także na końcu - zagrany został w rytmie walca. Kompozycja jest wzorcowo nasycona psychodelicznym pierwiastkiem. Wbrew pewnej prostocie wykonawczej jest to autentycznie porywający fragment płyty.

Odmienny charakter posiadał 'Goodtime Music' z knajpianym pianinem w roli głównej. Ta żywiołowa piosenka miała w sobie coś z ducha klasycznego rock and rolla.

To jest płyta jak ze snu dla miłośników rocka z lat sześćdziesiątych. Nad każdym dźwiękiem unosi się ta przymglona, psychodeliczna aura uzyskiwana zwłaszcza dzięki świdrującym dźwiękom organów Hammonda. Najbliżej tej muzyce zaś do ówczesnego dorobku Procol Harum.

Oryginalny LP ukazał się w Wielkiej Brytanii dzięki staraniom wytwórni Fontana Records. Niestety nie był to najlepszy czas dla takiej muzyki i 'For Fox Sake' poniósł komercyjną porażkę. Obecnie egzemplarze tego wydania są bardzo rzadkie i na aukcjach internetowych osiągają kwotę blisko czterystu funtów.
Amerykańska wersja - wydana przez firmę Crewe - nie dość, że posiadała odmienną ilustrację, to jeszcze została wydana w nieporęcznej, rozkładanej okładce, którą można było przerobić na plakat. Zaletą jest fakt, że ta wersja jest łatwa do zdobycia i wciąż bardzo tania.

Jednym z inżynierów dźwięku był Roy Thomas Baker, już wkrótce światowej sławy producent współodpowiedzialny za sukces pierwszych płyt Queen. Być może to właśnie on wpadł na pomysł, aby w piosence 'Brighton Rock' pochodzącej z płyty 'Sheer Heart Attack' wykorzystać te same odgłosy wesołego miasteczka, które pojawiają się w 'Madame Magical'.

Przy okazji - czy tylko mnie końcówka ogona lisa kojarzy się z pewną częścią ciała?


niedziela, 5 lutego 2012

LOUDEST WHISPER

THE CHILDREN OF LIR (1974)

Rozpęd byka, strzał królika - jak głosi staropolskie powiedzenie. Tak mniej więcej prezentuje się mój blog. Najpierw wielkie chęci i pomysły, potem natomiast...jedna recenzja średnio raz na miesiąc.

Debiutancki album pochodzącego z Irlandii kwartetu nabyłem - jeśli mnie pamięć nie zawodzi - blisko dwa lata temu na fali fascynacji folkiem. Wówczas po jednorazowym przesłuchaniu płyta Loudest Whisper 'The Children Of Lir' wylądował na półce i od tamtej pory nie wracałem do tego tytułu.
Coś mnie jednak niedawno tknęło, więc postanowiłem sobie tę długo ignorowaną muzykę przypomnieć. Okazało się, że jest to dokonanie wyjątkowej urody, które bez chwili zastanowienia można postawić obok najwybitniejszych dokonań gatunku. Jak często w takich przypadkach bywa, teraz jest to płyta, która najczęściej gości w moim odtwarzaczu.

Z informacji zamieszczonej w atrakcyjnej książeczce do kompaktowego wznowienia wynika, że początkowo całe przedsięwzięcie miało charakter sceniczny, za libretto posłużyła zaś irlandzka legenda Króla Lira i dzieci zamienionych w łabędzie. Dopiero gdy musical zdobył pewien rozgłos, zespół zwrócił uwagę tamtejszego oddziału wytwórni Polydor Records, który wyraził chęć na podpisanie z Loudest Whisper kontraktu oraz na nagranie płyty długogrającej. Tak powstał album 'The Children Of Lir'.

Wszelkie informacje dotyczące grupy i samej płyty można bez problemu znaleźć w internecie, dlatego wolę skoncentrować się na muzyce. Ta rzeczywiście poraża swym ulotnym wdziękiem.




1. Overture
2. Lir's Lament
3. Good Day My Friend
4. Wedding Song
5. Children's Song
6. Mannanan I
7. Mannanan II
8. Children Of The Dawn
9. Dawning Of The Day
10. Septimus
11. Farewell Song
12. Cold Winds Blow
13. Sad Children


Podstawowy Skład


Brian O'Reilly – Guitar, Piano, Keyboards, Vocals
Brendan Neligan - Vocals
Paud O'Reilly – Drums, Vocals
John Aherne – Bass Guitar


LP rozpoczynał 'Overture'.
Początkowo jest to elegijny temat zaaranżowany na gitarę akustyczną oraz kwartet smyczkowy. W tle dyskretnie gra sekcja rytmiczna. Przepiękny fragment. Następnie utwór przekształca się w żywy, ludyczny temat, w którym pojawia się gitara elektryczna. Po chwili jednak następuje, zagrany w wolnym tempie, motyw oparty na prostych akordach fortepianu, w którym główny głos stanowi rodzaj chorału, nadającego całości niemal katedralny charakter. Gdy do akompaniamentu dołącza reszta zespołu, utwór nabiera tempa i otrzymuje zdecydowanie rockowy kształt. Przykuwa uwagę świetna gra gitary basowej.
Doprawdy wspaniały wstęp idealnie wprowadzający w klimat 'The Children Of Lir'.

O charakterze muzyki zawartej na płycie decydowały, proste pod względem aranżacyjnym, folkowe ballady wykonane z towarzyszeniem kwartetu smyczkowego oraz chóru, który w większości utworów pełnił rolę wiodącą. Czasem w muzyce kwartetu znać było wpływy amerykańskiej odmiany tego gatunku.
W większości były to kompozycje oparte na brzmieniu gitary akustycznej oraz sekcji rytmicznej, czasem wzbogacone partiami fortepianu oraz gitary elektrycznej. Piosenki posiadały na przemian żywy, bardziej rockowy charakter skontrastowany z nagraniami delikatnymi, przeważnie przepełnionymi dozą smutku. Każdy z tych fragmentów odznaczał się wysublimowaną melodyką oraz unoszącym nad całością refleksyjnym tonem.

Duże wrażenie robią te nagrania, w których wprowadzono chór dziecięcy. Dwuczęściowy 'Mannanan' to w części pierwszej folk-rockowa piosenka - głównym wokalistą był tutaj Brendan Neligan - w której chór pojawia się jedynie na wysokości refrenu. Druga część to już zdecydowanie rockowy utwór, z wyrazistym riffem gitary elektrycznej, w którym partia śpiewana należy wyłącznie do chóru.

Podniosły 'Dawning Of The Day' może nasuwać skojarzenia z muzyką gospel. Minorowa zwrotka wykonana jest przez chór jedynie z akompaniamentem fortepianu. Na wysokości refrenu następuje pełna emocji erupcja. Według mnie jest to najwspanialszy moment płyty. Ten refren powraca w wieńczącym album 'Sad Children' nastrojem i wykonaniem bardzo przypominającym 'Dawning Of The Day', jedynie zagranym w wolniejszym tempie.

A co z resztą nagrań?
'Cold Winds Blow' to z kolei tradycyjna folk-rockowa pieśń zaśpiewana przez wokalistę zespołu z towarzyszeniem gitary akustycznej i fortepianu oraz pojawiającego się w tle fletu poprzecznego. W środkowej części kompozycję okraszono zaciąganymi strunami gitary elektrycznej. Ponownie refren wzbogacono partiami chóru.

Wykonanie głównej partii wokalnej w 'Wedding Song' powierzono wokalistce Geraldine Dorgan. Również w opracowanych na głosy 'Children's Song' i 'Children Of The Dawn' można usłyszeć głos wspomnianej pani. Wszystkie te piosenki zachwycały cudownymi melodiami oraz pełnym ciepła opracowaniem, uzyskanym przy pomocy skromnego instrumentarium. Tak jak w przypadku wspomnianych wyżej kompozycji, także tutaj pojawiają się fortepian, gitara akustyczna oraz delikatna gra sekcji rytmicznej. 'Children's Song' i niezwykle dostojny 'Children Of The Dawn' wzbogacono partiami fletu poprzecznego.

Genialny i wprost bajeczny pod względem melodycznym jest kameralny 'Farewell Song'. Tylko głos wokalisty i gitara akustyczna. Nie ma słów, aby opisać taką muzykę.

Nie będę opisywał każdego nagrania, ponieważ w sposób nieunikniony prowadzi to do uproszczeń, poza tym wbrew pozorom nawet tak jednolitą i skromną muzykę bardzo trudno jest zrecenzować, zwłaszcza gdy się jest laikiem takim jak niżej podpisany.

W każdym razie każda zagrana tutaj nuta zasługuje na najwyższe uznanie. Być może trudno uwierzyć, aby skryty za tak niepozorną okładką album zawierał muzykę aż tak udaną, bez słabych momentów. Chociaż trzeba uczciwie przyznać, że płyta nie miała szans na sukces. Po pierwsze brzmiała jakby powstała dwa lata wcześniej, a w 1974 roku w świecie muzyki rockowej panowały już inne wartości. Bez wątpienia po latach to zapomniane dokonanie wiele zyskuje, chociażby dzięki prostej produkcji, która dodaje 'The Children Of Lir' pierwiastka tajemniczości i sprawia, że muzyka zawarta tutaj intryguje.
Druga i najważniejsza przyczyna porażki całego przedsięwzięcia to nakład tytułu wynoszący zawrotną liczbę PIĘCIUSET EGZEMPLARZY. Dlatego dzisiaj zalicza się ten album do grona najrzadszych rockowych płyt, co ma swoje odbicie w cenie dochodzącej do SIEDMIUSET FUNTÓW. Oczywiście osobną kwestią jest fakt, że jeszcze trudniej zdobyć egzemplarz idealny.

Muszę przyznać, że w tym przypadku nawet nagrania dodatkowe robią wielkie wrażenie. Jest ich aż sześć. Sam zespół w kolejnej dekadzie zarejestrował jeszcze dwie płyty.




Na okładce CD, wydanego przez zasłużone wydawnictwo Sunbeam Records, widnieje taka oto informacja -

"This 1974 psychedelic folk classic is a superb blend of catchy melodies, soaring harmonies and biting acid guitar".

Krótko i zwięźle...ale czy na temat? Niby trudno o bardziej zwięzłą recenzję, jednak po prawdzie, to tego typu sformułowania można znaleźć niemal wszędzie i mogą się one odnosić do co drugiej płyty, która powstała na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Ale i tak bez takich wytwórni jak Sunbeam Records trudno byłoby to stwierdzić.

SPRIGUNS

REVEL WEIRD AND WILD (1976)




MASTER'S APPRENTICES

NICKELODEON (1971)



1. Future Of Our Nation
2. Evil Woman
3. Because I Love You
4. Light A Fire Within Yourself
5. When I've Got Your Soul
6. Fresh Air By The Ton


Skład


Jim Keays - Vocals
Doug Ford - Guitar, Vocals
Glen Wheatley - Bass Guitar, Vocals
Colin Burgess - Drums


Cóż za wspaniały album. Jedno z najczęściej przeze mnie słuchanych wydawnictw koncertowych. Muszę tutaj nadmienić, że nigdy nie byłem entuzjastą płyt nagranych na żywo przed publicznością. Korektę w tej kwestii wprowadziła grupa The Who i ich wybitna koncertowa płyta 'Live At Leeds'. Dla niżej podpisanego jest to najważniejszy koncert wszech czasów.

Gdyby mnie ktoś zapytał o inne interesujące dokonania upamiętniające rockowe występy, bez chwili zastanowienia wskazałbym LP 'Nickelodeon' pochodzącego z Australii kwartetu Master's Apprentices.

Co tu dużo pisać. To jest dopiero granie na żywo.
Normą było wówczas, że zespoły występując przed audytorium dostawały jakiś niespotykany zastrzyk energii. Utwory stawały się dłuższe, bardziej żywiołowe niż w studiu. Jeśli były to kompozycje znane z płyt długogrających - podlegały przeważnie dość swobodnej interpretacji i często znacznie różniły się od swoich studyjnych pierwowzorów.
Natomiast integralną część koncertowego repertuaru stanowiły utwory, których próżno było szukać w oficjalnej dyskografii, czy to przygotowane na koncerty dzieła własne, czy też będące przeróbkami cudzych dokonań, dostosowane do własnych muzycznych wizji. Tak więc wielbicieli idących na koncert czekała wielka niewiadoma. Wydaje mi się, że to również sami słuchacze wymuszali na artystach takie podejście do grania.

Nie inaczej jest z występem Master's Apprentices, zarejestrowanym w 1970 roku w Perth w Nickelodeon Theatre. Grupa była wówczas u szczytu popularności w Australii i ów album miał stanowić dowód uznania dla sukcesów grupy. Trzeba też dodać, że wydawnictwo ukazało się wyłącznie w tym kraju.

Tylko sześć nagrań, ale za to jakich.
Zestaw składał się w przytłaczającej większości z kompozycji premierowych, wyjątkiem jest przebojowa piosenka 'Because I Love You' pochodząca z LP 'Choice Cuts'. Począwszy od 'Future Of Our Nation', na 'Fresh Air By The Ton' skończywszy mamy do czynienia z muzyką ciężką, mocarną. Kompozycje przeważnie wykonane są w wolnych tempach, co tylko uwypukla niemal mosiężny charakter nagrań. Nieodparcie cisną się porównania z debiutanckim albumem Black Sabbath.
Bez wątpienia clou programu stanowi bardzo rozciągnięta w czasie wersja 'Evil Woman'. Ten utwór - znany chociażby z drugiej płyty brytyjskiego kwintetu Spooky Tooth - najeżony jest po same brzegi świetnymi, głównie gitarowymi improwizacjami. Od dynamicznych, ostrych zagrywek, po wyciszone, natchnione impresje.
Dlatego też dominuje tutaj granie instrumentalne, wokalista Jim Keays mógł sobie trochę odpocząć.

Całość należy do pierwszej kategorii muzyki rockowej. Błyszczą wszyscy. Nie tylko wspomniany gitarzysta, ale także tętniąca życiem, potężna sekcja rytmiczna. Od strony wokalnej wiele fragmentów opracowanych jest na głosy, jednak charakterystyczny, wysoki głos Jima Keaysa wybija się na plan pierwszy.
Ktoś mógłby za wadę uznać, że prawie nie słychać reakcji publiczności, a zapowiedzi między nagraniami zredukowane są do minimum. Mnie to nie razi, takie obowiązywały wtedy standardy. Najważniejsza była sama muzyka, a nie reakcja rozentuzjazmowanego tłumu. W każdym razie, liczy się, że produkcja i jakość nagrań jest wręcz wzorcowa, co, biorąc pod uwagę brak studyjnych ingerencji, budzi mój podziw.

Wcale bym się nie zdziwił gdyby się okazało, że nie jest to pełen zapis występu. Dlatego wierzę - chociaż są to płonne nadzieje - że może ktoś kiedyś wyda 'Nickelodeon' w wersji zawierającej pełną wersję koncertu. Tak jak postąpiono z 'Live At Leeds' The Who' i 'Made In Japan' Deep Purple.

Według mnie, obok 'Choice Cuts' 'Nickelodeon' stanowi największe osiągnięcie tego jakże niedocenionego zespołu.

poniedziałek, 16 stycznia 2012

HOLLIES

BUTTERFLY (1967)