czwartek, 22 października 2009

ROOM

PRE-FLIGHT 1970




1. Preflight
2. Where Did I Go Wrong
3. No Warmth In My Life
4. Big John Blues
5. Andromeda
6. War
7. Cemetery Junction

Steve Edge - Lead And Rhythm Guitar
Chris Williams - Lead Guitars
Bob Jenkins - Drums, Congas And Percussion
Jane Kevern - Vocals And Tambourine
Roy Putt - Bass And Artistic Design


Kolejna bardzo dobra pozycja, która dotarła do mojej świadomości ze sporym opóźnieniem.
Nie będę pisał na temat grupy, bo w internecie jest świetny blog poświęcony zespołowi, prowadzony przez samego Steve Edge'a - gitarzystę zespołu. Tak więc skupię się raczej na moich odczuciach w stosunku do samej płyty i muzyce na niej zawartej. Po za tym mój zasób wiedzy na tematy historii opisywanych wykonawców jest raczej niewielki i nie ma się czym chwalić. W tym przypadku wolę chyba czyste rozważania na tematy muzyczne. Oczywiście i tutaj poruszam się po omacku i polegam na własnych gustach.
Dowcip polega na tym, aby uporządkować sobie pewne sprawy związane ze zbieraniem płyt.

Co do Room. Jedyna płyta kwintetu łączy ciężkiego rocka, jazz oraz blues, wzbogacone niekiedy instrumentami dętymi i smyczkowymi.

Zabrakło wprawdzie organów Hammonda, jednak w tym przypadku wcale to nie przeszkadza, muszę przyznać, że jest to jeden z nielicznych przypadków, gdy takie rozwiązanie aranżacyjne, które zaproponował Room, odpowiada mi. Zarówno sam zespół jak i towarzyszące im trąbki i smyczki doskonale ze sobą współgrają. Co istotne - aranżacje wcale nie sprawiają wrażenia przeładowanych. W moim odczuciu są bardzo oszczędne, subtelne.

Mocna, ostra gitara czasem przywodzi na myśl brzmienie zbliżone do debiutanckiej płyty Black Sabbath. Wystarczy posłuchać 'War'. Sekcja rytmiczna, dość typowa dla tamtego okresu, ma jazzowe inklinacje, chociaż momentami jest stosunkowo ciężka.
Najbardziej jazzowe wpływy słychać w 'No Warmth In My Life'. Natomiast w 'Where Did I Go Wrong' słychać bluesa. Z kolei 'Big John Blues' to, jak sugeruje tytuł, także blues, zagrany jednak ze swingiem i ozdobiony pełną żaru wokalizą Jane Kevern.
Ale nawet w takich kompozycjach zespół potrafił stworzyć odpowiedni nastrój, czarować pełną wewnętrznego niepokoju atmosferą, zwłaszcza za sprawą sugestywnego, głębokiego żeńskiego wokalu.

Wszystkie te cechy skupiał w sobie wielowątkowy utwór tytułowy. Poczynając od jazzowych improwizacji, poprzez zinstrumentowane z eterycznym orkiestrowym tłem impresje, a na klasycznym rockowym graniu skończywszy.

Podsumowaniem płyty jest utwór instrumentalny 'Cemetery Junction' - obok 'Preflight' najbardziej rozbudowana kompozycja na płycie - najpierw spokojny, z delikatną gitarą na pierwszym planie. Wreszcie dołączają instrumenty dęte, po czym następuje krótki dialog gitary i trąbki. Następnie muzyka przyśpiesza, wówczas otrzymujemy grające razem trzy frakcje - zespół, instrumenty dęte oraz smyczkowe. Nagle wszyscy się zatrzymują i słychać dobiegające z oddali uderzenia w dzwon. Wyłaniająca się podniosła, nostalgiczna partia trąbki, to chyba najbardziej przejmujący i poruszający moment 'Pre-Flight' - nasuwają się skojarzenia z filmowymi kompozycjami Ennio Morricone.
Za chwilę znowu następuje przyśpieszenie, następnie krótki muzyczny zgiełk i ponownie pojawiają się ponure dźwięki dzwonu.
Jako kodę grupa wprowadza riff niemal nawiązujący do tego z poprzedniej kompozycji 'War'.

Jak wspaniale, że wytwórnia Esoteric (Eclectic) wydaje te wszystkie stare tytuły. Niemal każdy wznowiony przez nich album to wydarzenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz