wtorek, 6 kwietnia 2010

MONKS

BLACK MONK TIME (1966)



1. Monk Time
2. Shut Up
3. Boys Are Boys And Girls Are Choice
4. Higgle-Dy-Piggle-Dy
5. I Hate You
6. Oh, How To Do Now
7. Complication
8. We Do Wie Du
9. Drunken Maria
10. Love Came Tumblin' Down
11. Blast Off
12. That's My Girl


Skład


Gary Burger – Vocals, Guitar
Larry Clark – Organ
Roger Johnston – Drums
Eddie Shaw – Bass Guitar
Dave Day – Banjo


Tym razem napiszę o grupie Monks. Nie dlatego, że jestem zagorzałym wielbicielem ich muzyki, ale dlatego, że było to zjawisko wyjątkowo kuriozalne.
Grupę tworzyło czterech Marines, stacjonujących w Niemczech. Chcąc wyróżniać się pośród setek innych zespołów, wymyślili dla siebie nietypowy wizerunek. Otóż wygolili włosy na samym czubku głowy na wzór Mnichów, czyli tonsury, natomiast u szyi zawiesili sobie liny imitujące sznur od szubienicy. Dziwne.
Wydaje mi się, że nawet przy dzisiejszych standardach, taki pomysł jest zdecydowanie nietypowy.

Co do muzyki.
Nazwa zespołu w połączeniu z czarną okładką mogłaby sugerować jakieś wyjątkowo posępne nastroje. Tymczasem mamy do czynienia z klasycznym garagem. W dodatku, jak na mój gust, nieco już staromodnym. Faktem jest natomiast, że w warstwie literackiej Monks proponowali dosyć ostry atak na ówczesną sytuację społeczno-polityczną, ale to akurat ma najmniejsze znacznie.

Płyta, jak i sam zespół, ma liczne grono wielbicieli. Sam LP - oryginalnie wydany wyłącznie w Niemczech - jest popularny przede wszystkim ze względu na jego ogromną cenę. W stanie idealnym 'Black Monk Time' osiąga cenę około 1000 Euro.

Dlaczego ponownie postanowiłem trochę skrytykować ulubioną muzykę?
Ponieważ uważam, że czasem tak wypada. To nieprofesjonalne ciągle wyłącznie zachwalać. Tak całkiem poważnie - w drugiej połowie lat sześćdziesiątych w Stanach Zjednoczonych powstawało mnóstwo zespołów, w tym natłoku wykonawców niektórzy, moim zdaniem, nie prezentowali jakiegoś szczególnie wyjątkowego poziomu. Na dodatek w tym okresie spora część grup brzmiała po prostu strasznie prymitywnie. Dlatego nie bardzo rozumiem te wszystkie bezkrytyczne zachwyty wobec wielu zapomnianych artystów.

W porównaniu do zamieszczonego poniżej The Misunderstood - Monks sprawiają wrażenie jakby zostali wygrzebani z odkrywkowej kopalni węgla brunatnego. Trudno się potem dziwić, że wielu ludzi słysząc coś takiego, krytykuje klasycznego rocka. Też bym raczej nie wpadł w euforię.
Proszę mi jednak wierzyć - to nie jest granie reprezentatywne dla tego okresu.

Nie wszystko złoto, co się świeci. W przypadku Monks - czarnym blaskiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz