poniedziałek, 18 kwietnia 2011

BABE RUTH

FIRST BASE 1972

Nazwa tego brytyjskiego zespołu wzięta została od pseudonimu sławnego amerykańskiego baseballisty, ale pomimo tego oraz okładki autorstwa Rogera Deana, muzyka ze sportem nie ma nic wspólnego. Jeśli już, prędzej z westernem w wydaniu włoskim, zwanym spaghetti westernem.

Właśnie pod wpływem tego typu filmów był kwintet tworząc swoją muzykę, a zwłaszcza pod wrażeniem dokonań Sergio Leone i kompozycji Ennio Morricone. 'First Base' to jednak przede wszystkim udane kompozycje o zdecydowanie hard-rockowym rodowodzie.
Dowodem zamiłowania do hard-rockowego zgiełku był chociażby otwierający płytę dynamiczny 'Wells Fargo'. Wyrazisty riff gitary oraz dość monotonny podkład sekcji rytmicznej stanowił tło dla krzykliwego śpiewu Janity Haan. Dla urozmaicenia faktury tego nagrania wprowadzono solo saksofonu.





1. Wells Fargo
2. The Runaways
3. King Kong
4. Black Dog
5. The Mexican
6. Joker


Skład


Janita Haan - Vocal
Dave Hewitt - Bass Guitar
Dick Powell - Drums, Percussion
Dave Punshon - Piano
Alan Shacklock - Guitar, Vocal, Organ, Percussion





Dowodem fascynacji konwencją spaghetti westernów oraz przede wszystkim twórczością Ennio Morricone była kompozycja 'The Mexican'. Można w niej wyodrębnić dwie części. Pierwsza - we wstępie ozdobiona kilkoma taktami gitary klasycznej w stylu flamenco - to była ponownie dynamiczna rockowa piosenka. Druga, instrumentalna część, także pełna gitarowego zgiełku i wzbogacona dźwiękami kastanietów - oparta była na motywach utworu włoskiego kompozytora do filmu 'For A Few Dollars More'. Oczywiście jestem taki mądry, bo ta informacja figuruje w opisie nagrań na CD. Warto zauważyć, że tę instrumentalną sekwencję wydano także na drugiej stronie singla 'Wells Fargo'.

Z kolei 'Black Dog' nosił bardziej zróżnicowany charakter, na samym początku słychać odgłos dzwonów, pojawia się werbel oraz kotły perkusji. Rzeczywiście czuć klimat jakiegoś małego miasteczka gdzieś na wysuszonej słońcem prerii. Najpierw utwór jest niemal balladowy, wstęp zaś to delikatny śpiew na tle nastrojowej, łkającej gitary elektrycznej. Całość szybko jednak nabiera tempa, pojawia się improwizacja fortepianu na tle prostego podkładu sekcji rytmicznej i powtarzanego z namaszczeniem riffu gitary. Janita Haan na powrót daje znać o swoim zamiłowaniu do bardziej ekspresyjnego śpiewu. W drugiej części muzyka staje się ostrzejsza, z wysuniętą na plan pierwszy kapitalną partią gitary.

Jedyny, w pełni instrumentalny fragment płyty 'King Kong' był porywającą, zdecydowanie rockową wersją kompozycji Franka Zappy, eksponującą przede wszystkim dźwięki pianina elektrycznego oraz - po raz kolejny z rzędu - doskonałe partie gitary lidera Babe Ruth, Alana Shacklocka. W takim nagraniu nie mogło zabraknąć miejsca na improwizacje.

Natomiast zupełnie wyjątkowa była piosenka 'The Runaways'. Jedna z najpiękniejszych kompozycji, jakie miałem sposobność słyszeć.
Ten arcygenialny elegijny utwór zaaranżowano inaczej niż pozostałe kompozycje umieszczone na płycie. Chociaż pod względem konstrukcyjnym przypomina 'The Mexican', to jednak nie ma tutaj typowo rockowego instrumentarium, w zamian otrzymujemy przepiękną partię fortepianu, oboju i wiolonczeli. Śpiew wokalistki jest przepełniony smutkiem. W długiej instrumentalnej części muzyka nabiera rozmachu i bardziej podniosłego, marszowego sznytu.
To jest jedna z tych muzycznych wspaniałości, którą nie sposób opisać w żaden dostępny sposób. Nic bowiem nie zastąpi obcowania z takimi dokonaniami jak 'The Runaways'. Według mnie już za pierwsze takty fortepianu powinno się kompozytorowi postawić pomnik.

Program płyty uzupełniał zadziorny i ponownie hard-rockowy 'Joker' w którym zespół zaproponował rodzaj wokalnego dialogu między wokalistką i gitarzystą.

Babe Ruth nagrali pięć płyt długogrających.
Niestety tylko trzy pierwsze powstały w oryginalnym składzie. W tym okresie zespół cieszył się umiarkowanym uznaniem w Stanach Zjednoczonych, czego wynikiem była obecność tych płyt w niższych rejonach list przebojów. Z chwilą, gdy grupę opuścił Alan Shacklock wszystko zaczęło zmierzać ku nieuniknionemu końcowi.
W ostatnim okresie działalności w zespole występował gitarzysta Bernie Marsden, z którego udziałem powstały dwa ostatnie albumy 'Stealin' Home' oraz nagrany w zupełnie już zmienionym składzie 'Kid's Stuff'.

10 komentarzy:

  1. Ten Bernie Marsden z Białegowęża?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten sam.

    http://en.wikipedia.org/wiki/Bernie_Marsden

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja tam lubię to niemodne określenie "płyta długogrająca", w końcu coś tam zawsze oznaczały te enigmatyczne skróty LP, EP czy SP. A teraz empetrzy, panie.

    A o Babe Ruth, rzecz jasna, w życiu nie słyszałem, tylko o projektancie okładki ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Projektant to oczywiście marka sama w sobie. Człowiek ma ogromne zasługi dla graficznej strony rocka. Chociaż uważam, że w pewnym momencie wpadł w manierę tych obrazków z baśniowymi krainami, które trzaskał wręcz taśmowo, przy czym niemal wszystkie te ilustracje są do siebie podobne. Ale na pewno przez pierwsze lata było na co popatrzeć i skłamałbym, gdybym powiedział, że nie robi to na mnie wrażenia.

    Nie ma co ukrywać - chyba cały debiut Babe Ruth jest na YouTubie :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Posłucham, nie obiecuję że całość, ale to co podesłałeś, jutro na pewno.

    A Roger D. ostatnio dostał jakiegoś artystycznego rozwolnienia - co wyjdzie płyta Uriah Heep (żeby tam studyjna, ale zalew płyt live) czy któregoś członka Yes lub Asii, Roger tworzy taśmociągiem Wielką Sztukę, która się przez to mocno dewaluuje. Ale wódka kosztuje.

    OdpowiedzUsuń
  6. O to mi dokładnie chodziło. Działa jak zaprogramowany. Rozumiem, że być może kumpluje się z tymi muzykami od lat i tak dalej, ale jednak mógłby się facet trochę wysilić.

    OdpowiedzUsuń
  7. A po co ma się wysilać? W recenzjach dziennikarze napiszą "płytę ozdabia stylowa okładka Rogera Deana", płyty i tak nikt nie kupi i tak w kółko...

    OdpowiedzUsuń
  8. „Runaways” to piękna piosenka – kojarzy mi się nieco z mniej znanymi dziełami Renaissance. Szlachetne instrumentarium, poparte przejmującym, surowym głosem Janity Haan, która także brzmi troszkę niczym bardziej altowa siostra Annie Haslam (może to podobny sposób frazowania, nastrój itp., ale skojarzenie mi się udzieliło jak najbardziej) robi fantastyczne wrażenie. No i niesamowita narastająca środkowa część, z dochodzącymi kolejno warstwami instrumentów – po prostu bajka.

    „Black Dog” jest też śliczny, bardziej chropowato brzmiący głos wprowadza nastrój niepokoju. I to samo: nastrój, budowany przez hipnotyzujące partie instrumentów. I ta krzycząca część na końcu: tu miałem skojarzenia z naszą niedocenioną Mirą Kubasińską i piosenkami typu „Luiza” i „Do kogo idziesz” (chodzi mi o atmosferę).

    I co ja mogłem zrobić po przesłuchaniu tych piosenek… trafiony, zatopiony. Zamówiłem CD. Dzięki Ci wielkie.

    OdpowiedzUsuń
  9. O rany, dzięki wielkie za piękne uzupełnienie opisu płyty! Mam tylko nadzieję, że reszta nagrań też przypadnie Ci do gustu, bo ta pani ma skłonność do wydzierania się (pierwszy i ostatni utwór). Ale tak po za tym to najwyższa półka. Muzycznie wprost idealna. Niestety wciąż nie znam pozostałych czterech płyt. Pewno za jakiś czas sięgnę po nie. Chociaż zdaje się, że nie mają już tak dobrych opinii jak ten debiut. Jednak najlepiej samemu się przekonać...

    OdpowiedzUsuń
  10. Wiadomo, że czasem są zespoły jednej płyty... dostawa ma być w 7-14 dni, więc nie tak źle. Na pewno patrzę na tę formację, nazwijmy to, perspektywicznie.

    OdpowiedzUsuń