poniedziałek, 18 kwietnia 2011

KALEIDOSCOPE

TANGERINE DREAM 1967


W grupie pokładano spore nadzieje, których jednak kwartetowi nie udało się spełnić. Piosenki singlowe były często prezentowane przez stacje radiowe. Sam zespół zaliczył kilka sesji nagraniowych dla radia BBC. Prasa pisała entuzjastyczne recenzje ich płyt. Jednak to wszystko nie przyniosło oczekiwanego sukcesu. Dlaczego? Mogę tylko zgadywać.

Może zabrakło elementu zaskoczenia, czegoś oryginalnego? Kwartet tworzył będąc pod wpływem fascynacji twórczością Bee Gees i Pink Floyd, nie potrafił jednak wypracować własnego stylu. W dodatku często w nagraniach Kaleidoscope zanikał pierwiastek rocka, a nagrania stawały się zbyt delikatne, bajkowe. Ten argument nie jest może w pełni przekonywający, wszak wspomniany Bee Gees zasłynął dzięki muzyce częstokroć wyraźnie odchodzącej od rockowej stylistyki, pełnej dostojeństwa niezbyt kojarzącego się z muzyką adresowaną do młodego odbiorcy. Daleko tutaj było do zgiełku rodem z nagrań The Jimi Hendrix Experience czy Cream.
Inny bardziej prozaiczny powód to być może niezbyt atrakcyjne aparycje młodzieńców, którzy współtworzyli Kaleidoscope. To się może wydawać absurdalne, ale przecież nie od dzisiaj wiadomo, że ci którzy słuchają muzyki popularnej - czyli przede wszystkim młodzież - ogromną wagę przywiązuje do warstwy wizualnej.





1. Kaleidoscope
2. Please Excuse My Face
3. Dive Into Yesterday
4. Mr. Small, The Watch Repairer Man
5. Flight From Ashiya
6. The Murder Of Lewis Tollani
7. (Further Reflections) In The Room Of Percussion
8. Dear Nellie Goodrich
9. Holidaymaker
10. A Lesson Perhaps
11. The Sky Children


Skład


Eddie Pumer – Lead Guitar, Keyboards
Steve Clark – Bass Guitar, Flute
Danny Bridgman – Drums, Percussions
Peter Daltrey – Keyboards, Vocal


Dość tych mętnych wywodów.
Tytuł debiutanckiego LP zapewne dla wielu brzmi znajomo. Otóż nie wiadomo, czy to zbieg okoliczności, czy też słynna niemiecka grupa zetknęła się z tym albumem.

Na 'Tangerine Dream' nie ma nawet cienia muzyki elektronicznej, to muzyka z pogranicza ambitnego popu oraz eksperymentalnego rocka i z odrobiną wpływów folkowych. To wszystko razem spowite jest bajkową aurą.
Punktem centralnym jest tutaj moim zdaniem 'Flight From Ashiya'. Piosenka zaczyna się od potężnego akordu fortepianu, po czym pojawia się zagrywka gitary w wysokich rejestrach nadająca całości nieco orientalnego charakteru. Zagrany w powolnym rytmie utwór wzbogacono pojawiającą się w tle i potęgującą wrażenia niesamowitości wokalizą bez słów. Wydana na singlu 'Flight From Ashiya' i ozdobiona - co wtedy było rzadkością - piękną, kolorową okładką nie wzbudziła większego zainteresowania i piosenka przebojem się nie stała.

Nie będę opisywał wszystkich umieszczonych na płycie nagrań. Opiszę tylko te, które mnie najbardziej przypadły do gustu lub zwróciły moją uwagę.
Pierwszy na płycie 'Kaleidoscope' to potężny, rytmiczny utwór we wstępie wzbogacony prostymi dźwiękami fortepianu. Przez cały czas rolę wiodącą pełniła mocna perkusja. Przeciwieństwem był 'Please Excuse My Face' - wyciszony, akustyczny fragment mogący nasuwać skojarzenia z twórczością duetu Simon And Garfunkel.

Kolejnym ciekawym punktem płyty był 'Dive Into Yesterday', piosenka okraszona gitarowymi trylami oraz nagłymi spowolnieniami, którym rytm nadawały uderzenia w werbel. Zespół zacytował także kilka wersów z wcześniejszego nagrania 'Kaleidoscope'.
W 'The Murder Of Lewis Tollani' zwrotka to senne i niemal rozpływające się dźwięki. Refren zaś to zupełnie odmienny, chwytliwy krótki motyw.

Pełne słodyczy kompozycje jak refleksyjny 'Dear Nellie Goodrich' oraz pogodny 'Holidaymaker' ukazywały Kaleidoscope jako grupę skłonną do wycieczek w stronę zdecydowanie popowej odmiany rocka. W pierwszym z tych nagrań aranżację wzbogacono partiami pianina. Utwór ten zdradzał zauroczenie folkiem - czyli coś z pogranicza dokonań amerykańskiego kwartetu The Byrds oraz szkockiego barda Donovana. W 'Holidaymaker' wprowadzono naturalistyczny efekt dźwiękowy w postaci hałasów towarzyszących dziecięcym zabawom.

'A Lesson Perhaps' był rodzajem baśniowej opowieści z tłem gitary klasycznej.
Płytę kończył najdłuższy w zestawie, pełen optymizmu 'The Sky Children' ponownie ujawniający zamiłowanie grupy do łączenia folkowych melodii z popowymi aranżacjami. Zawsze, gdy tego słucham, odnoszę wrażenie, że utwór powstał pod wpływem sławetnego 'San Francisco (Be Sure To Wear Flowers In Your Hair)', którego autorem był John Phillips z The Mamas And The Papas.

Tak więc materiał na płycie posiada swój czar i wdzięk. Proste, melodyjne piosenki dość łatwo wpadają w ucho, a jednocześnie posiadają tę lekko eksperymentalną otoczkę. Całości brakuje jednak wyrazu i razi duża nijakość repertuaru, ponadto razić może ciążące nad nagraniami infantylizm i słodycz.

Mimo niepowodzenia 'Tangerine Dream' zespół pod szyldem Kaleidoscope nagrał w 1969 roku kolejny album długogrający zatytułowany 'Faintly Blowing'. Oba, powstałe dla wytwórni Fontana Records, wydawnictwa nie zdobyły uznania publiczności. Natomiast wydany w roku 1970 LP 'From Home To Home' został zarejestrowany pod nazwą Fairfield Parlour dla ambitnej wytwórni Vertigo Records. Również bez odzewu.
Wkrótce potem grupa nagrała własnym kosztem materiał na niewydany wówczas album 'White Faced Lady', ale z braku zainteresowania jakiejkolwiek wytwórni zakończyła działalność. Materiał ten czekał na oficjalną publikację aż do 1991 roku, kiedy to został zrealizowany przez należącą do muzyków zespołu firmę The Kaleidoscope Record Company. Po latach całość wydała także zasłużona niemiecka wytwórnia Repertoire Records.

6 komentarzy:

  1. Akurat znam tylko "Flight From Ashiya" i była to dla mnie taka, hm, nazwę to "harcerska" wersja piosenek The Moody Blues z pierwszych paru płyt. Z jednej strony zwiastująca jakieś ambicje, z drugiej nieco naiwna. Chwytliwa i melodyjna, jednak nie spowodowała zainteresowania resztą materiału.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie się podoba, ale to co piszesz dobrze oddaje charakter całej płyty. Coś dziwnego jest z tą muzyką. Jeśli nie jest się fanatykiem takich klimatów, to raczej nie ma szans na zafascynowanie się takimi piosenkami.

    OdpowiedzUsuń
  3. No, dla mnie The Moody Blues miejscami są irytujący (co nie przeszkadza posiadać mi większości ich dyskografii), ale to co zaproponował Kaleidoscope to już krok w kierunku - przynajmniej w moim przypadku - zbyt rozmemłanym, wydelikaconym itp. Tak jakby do końca nie wiedzieli czy nagrać pop czy psychodelię - wypowiadam się na temat jednego nagrania, ale widzę z tego, co napisałeś, że jest raczej reprezentatywne dla całości.

    OdpowiedzUsuń
  4. Niestety jest.
    Powtórzę - mnie się ta płyta podoba, ale też nie jest to muzyka bez której żyć bym nie mógł. Dla mnie i tak najlepszy jest właśnie ten debiut, bo następne albumy już nie są tak dobre. Za dużo tam wodolejstwa i niezdecydowania. Te melodie są zbyt naiwne. Dlatego 'Tangerine Dream' jeszcze się broni, a 'Faintly Blowing' już nie.

    Muszę też dodać, że początkowo ta recenzja miała być jednoznacznie krytyczna. Ale jak zacząłem słuchać tego albumu, to stwierdziłem, że dobrze mi się tego słucha.

    Dobre określenie - rozmemłana.
    Chyba ludzie też to wyczuli, bo ten Kaleidoscope miał naprawdę dobre wsparcie wytwórni i prasy, a i tak wszyscy ich zignorowali.

    OdpowiedzUsuń
  5. Polecam Kaleidoscope zza oceanu. Równiez debiutowali w 1967, a ich album Side Trips - rewelacja. Rock, blues, Maroko, folk i psychodelia zmieszane z kapitalnym wyczuciem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak, świetna grupa. Można nawet rzec, że dosyć znana (ich utwory znalazły się w filmie Michelangelo Antonioniego 'Zabriskie Point').
    Znam tylko album 'Beacon From Mars'. Niestety wciąż czekam na jakieś sensowne wznowienie ich płyt.
    Dziękuję za wpis.

    OdpowiedzUsuń