środa, 20 kwietnia 2011

KISS 1974

To jest moja wielka miłość, która rozpoczęła się dokładnie dwadzieścia lat temu i trwa do dzisiaj. Rety, jak ten czas zasuwa. Kiss jakoś nigdy nie zaistniał na szerszą skalę w naszym cudownym kraju. Jeśli mnie pamięć nie zawodzi, gdy w latach dziewięćdziesiątych planowali odwiedzić Polskę, zainteresowanie z naszej strony było znikome.
Trochę mnie to dziwi, wszak jest to doskonałe rockowe granie będące syntezą hard-rocka z modnym wówczas glam-rockiem, odniesieniami do klasycznego rock and rolla i dodatkowo naładowane ogromną energią.

Wiem, że wielu skreśliło ten zespół ze względu na jego wygląd. Makijaż. Kostiumy. Cała ta cyrkowa otoczka faktycznie może odstręczać. Jeśli jednak pominiemy to wszystko, pozostanie kapitalna, pełnowartościowa - zwłaszcza w najwcześniejszym okresie działalności - rockowa muzyka.
Nie jestem w stanie zrozumieć, jak można zachwycać się Ramones z ich umiejętnościami na poziomie przedszkolaka i inwencją melodyczną psa uwiązanego na łańcuchu, a odrzucać muzykę Kiss, która jest na znacznie wyższym poziomie wykonawczym. Ale może właśnie to jest przyczyna. W Polsce od wielu już lat panuje zasada, że im większy chłam, tym większy wzbudza zachwyt.




1. Strutter
2. Nothin' To Lose
3. Firehouse
4. Cold Gin
5. Let Me Know
6. Kissin' Time
7. Deuce
8. Love Theme From KISS
9. 100.000 Years
10. Black Diamond


Skład


Paul Stanley - Vocals, Rhythm Guitar
Gene Simmons - Vocals, Bass Guitar
Ace Frehley - Lead Guitar
Peter Criss - Drums, Percussion, Vocals


Debiut to dzieło porywające. Z resztą - tak jak w przypadku dwóch kolejnych płyt - większość zawartego tutaj materiału to już dzisiaj prawdziwa klasyka, którą zespół po dziś dzień wykonuje na koncertach. Trudno chyba wyobrazić sobie bardziej przebojowe i jednocześnie zagrane z pasją i wyczuciem rockowej konwencji piosenki.
Dla przykładu taki 'Deuce' to świetny riff gitary i mocarne wejścia gitary basowej plus niemal wściekły śpiew Gene Simmonsa. Bomba. Inny ponadczasowy utwór z tej płyty, czyli 'Strutter' to nieprzyzwoicie wręcz melodyjny, lekko rozkołysany utwór z doskonale zharmonizowanymi obydwiema gitarami oraz zapadającym w pamięć refrenem. Muszę też tutaj zauważyć, że każde nagranie na debiucie zawierało obowiązkowe solo gitary. Tylko, że w tym przypadku nie było to jakieś tam bezproduktywne plumkanie w celu zapełnienia czymś muzyki, ale rewelacyjne, przemyślane i dopasowane do całości wykorzystanie sześciu strun.
Ace Frehley był wtedy pełnym wyczucia i inwencji muzykiem, który w sposób niezwykle porywający potrafił ozdobić muzykę kwartetu tymi swoimi wysmakowanymi, często delikatnie zakorzenionymi w bluesie, oszczędnymi zagrywkami.

Przykładem chociażby powolny i niemal progresywny, instrumentalny 'Love Theme From KISS'.

Archetypowy jest '100.000 Years' poprzedzony krótką zagrywką gitary basowej. Uwielbiam ten zadziorny, krzykliwy śpiew Paula Stanleya. Całość ponownie została ozdobiona świetnymi gitarowymi popisami. Nie ma się co oszukiwać. Kiss nie tworzyli jacyś amatorzy wzięci z ulicy, ale bardzo dobrzy muzycy. Bardzo dobrzy w tym co robili. Nie było mowy o jakimś przeciętniactwie. Wystarczy posłuchać jak śpiewa wspomniany Paul Stanley - czysto i mocno, czasami jego barwa głosu nabiera niemal soulowego odcienia. Warto przypomnieć, że wtedy nie było komputerów, które pomagały z niczego wykreować sztuczny ideał.

Płytę kończył rewelacyjny 'Black Diamond'. Od romantycznego wstępu zaśpiewanego z towarzyszeniem gitary akustycznej, aż po instrumentalny, mroczny i zagrany z desperacją finał czuć ile pasji Kiss wkładał w wykonywaną muzykę. Świetny jest pomysł ze spowalnianiem taśmy na samym końcu nagrania, co daje niesamowity, apokaliptyczny efekt. Warto zauważyć, że głównym wokalistą w tej piosence (charakterystyczna chrypka) był perkusista Peter Criss.

Mógłbym tak wymieniać i się rozpływać w zachwytach. Płyta jest dość spójna. Kwartet nie wydziwia. Nie ma tu jakiś produkcyjnych niuansów. Siła tej muzyki tkwi w jej bezpośredniości. Po za tym to jest rock and roll. To ma być dobra zabawa.
W tym miejscu wspomnę jeszcze, że współproducentem debiutu był niejaki Richie Wise, gitarzysta nieistniejącego już wtedy doskonałego hard-rockowego tria Dust, w którym perkusistą był Marc Bell, później znany jako Marky Ramone.

W okresie 1974-1975 grupa jeszcze nie mogła się poszczycić większymi sukcesami komercyjnymi. Ale już wydany pod koniec 1975 roku koncertowy 'Alive' przyniósł grupie upragniony rozgłos.

Kolejny studyjny album 'Destroyer' w moim odczuciu jest największym osiągnięciem zespół. Ten wyprodukowany przez Boba Ezrina – znanego ze współpracy z Lou Reedem, Peterem Gabrielem i przede wszystkim Pink Floyd - album zachwyca bogactwem pomysłów, przemyślaną formą oraz dopracowanymi w najdrobniejszych szczegółach - ale nie pozbawionymi rockowej swady, charakterystycznej dla stylu Kiss – piosenkami stanowiącymi coś na wzór większej całości. Pod wieloma względami jest to rockowy majstersztyk.
Biorąc pod uwagę, że był to rock 1976, czyli okres stagnacji w muzyce popularnej, to zespół jakimś dziwnym sposobem omijał te wszystkie mielizny.
Na płycie znalazły się tak zróżnicowane kompozycje jak rockowe hymny w rodzaju 'Detroit Rock City' i 'Shout It Out Loud' czy 'Do You Love Me?'. Wszystkie po prostu fantastyczne. Nawiązująca do muzyki gospel podniosła pieśń 'Great Expectations' wykonana z towarzyszeniem chóru oraz 'Beth' zaśpiewana przez Petera Crissa sentymentalna ballada zaaranżowana z orkiestrowym przepychem i wykonana bez udziału pozostałych muzyków.
Wspaniały materiał. Myślę, że wielu specjalistom od siedmiu boleści nadal kością w gardle staje fakt, że grupa taka jak Kiss mogła zrealizować album tak dojrzały jak 'Destroyer'.

Dodam jeszcze tylko, że w chwili wydania w LP 'Dynasty' i 'Unmasked' kwartet wszedł w krótkotrwały alians z muzyką disco, czego efektem było złagodzenie brzmienia i przebój 'I Was Made For Lovin' You'. Chociaż na pierwszej z wymienionych płyt formacja zaproponowała kilka bardzo dobrych rockowych kompozycji – na przykład doskonałą wersję '2000 Man' z repertuaru The Rolling Stones z ich najbardziej psychodelicznego albumu 'Their Satanic Majesties Request'.
Z nastaniem lat osiemdziesiątych zespół postanowił zmienić wizerunek i zrzucił dotychczasowe maski oraz stroje i zatopił się w bardziej popowej odmianie metalu.

Ogólnie rzecz ujmując blisko czterdziestoletnia kariera Kiss to temat obszerny i ciekawie by było przeczytać kiedyś jakieś kompetentne opracowanie ich dorobku wydane w języku polskim. Ale raczej nie ma co liczyć na coś tak wspaniałomyślnego.

10 komentarzy:

  1. Kiss to w Polsce, kraju uwielbiającym twórczość sieriozno-cierpiętniczą, symbol tandety, szmiry i obciachu. No bo jak można występować z makijażami, takimi jak Stanley czy Simmons... ja Kiss lubię bardzo acz nie ukrywam, że te późniejsze płyty chyba bardziej niż te klasyczne (np Crazy Nights, Revenge, Psycho Circus czy Sonic Boom). Rzadko jednak jestem w stanie wysłuchać ich płyty w całości za jednym zamachem (mimo iż chyba z siedem posiadam). W odcinkach wchodzą mi lepiej. A najzabawniejsi są Kiss na DVD :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiss to rewelacja. OK, ociekająca testosteronem, ale mnie to nie wzrusza. Muzyka jest kapitalna. W początku lat 90. kupiłem na video taki humorystyczny dokument o nich i z nimi w roli głównej p.t. 'Exposed', gdzie ugościli jakiegoś dziennikarza w swoim domu pełnym skąpo odzianych panienek. Dzięki temu (plus składance 'Smashes Trashes And Hits' jakoś zaznajomiłem się też z ich muzyką z lat 80. i niektóre rzeczy bardzo lubię. Z lat 80. w całości znam tylko 'Asylum'. Z lat 90. 'Revange' i 'Psycho Circus'. Na 'Revange' jest świetna przeróbka 'God Gave Rock And Roll To You'.

    Potem jeszcze (kilka lat po wcześniejszym video) udało mi się zdobyć 'X-treme Close-Up'. Wtedy takie archiwalne materiały były dla mnie czymś niewyobrażalnym. Teraz to wszystko (i znacznie więcej) można znaleźć na YouTubie albo pewno ukazało się na różnych wydawnictwach DVD.

    Ja mam do tego najwcześniejszą okresu słabość, nie dlatego że jest stary (choć chyba to też, takie moje zboczenie), ale dlatego, że od tego zacząłem poznawać ten zespół.
    Pierwszą kasetę 'Alive' kupiłem w Feniksie (jeśli mnie pamięć nie myli) który znajdował się na Woli. To była tak przegrywana kaseta z wkładką, na której był spis nagrań napisany na jakimś komputerze. Działały wtedy takie sklepy, które przegrywały z CD na taśmy.
    Nigdy tego nie zapomnę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, Feniks był na Żelaznej, zresztą mam go na "Wczoraj i dziś" np tu http://wczorajidzis.blogspot.com/2010/09/schyek-siedemdziesiatych-poczatek.html


    A co do Kiss, mnie tam wali do kogo adresowana jest ta twórczość. Podobają mi się te utwory, w których są mocne, chóralne partie wokalne. A nie podobają mi się takie wydłużone rockandrollowe kawałki, które mnie najzwyczajniej męczą. Na DVD mam chyba ze 4 pozycje Kiss a jest na rynku co najmniej z dziesięć. Nie wyszedł, niestety, sensowny zestaw teledysków, ale może to jeszcze przed nami.

    OdpowiedzUsuń
  4. SUPER!
    Dzięki za zdjęcia.

    Jeszcze w kwestii makijażu. Jakoś ludziom nie przeszkadza, że się David Bowie malował i ubierał w jakieś kombinezony. Przy czym ci sami osobnicy, którzy teraz, wraz z modą, pokochali jego muzykę, jeszcze jakieś 15 lat temu mieli go w głębokim poważaniu czego dowodem odwołany koncert.
    Teraz natomiast - David Bowie wielki artysta, wiecznie poszukujący, eksperymentujący.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jakby się wokalista Comy pomazał plakatówkami, wszyscy krytycy zwaliliby konia, że odważna stylizacja artystyczna. Także sam rozumiesz.

    A Paul Stanley nagrał jakiś czas temu solową płytę Live To Win i bardzo podoba mi się kissowy utwór tytułowy.

    OdpowiedzUsuń
  6. O właśnie. Wystarczy wspomnieć Fisha z Marillion, który też lubił przyozdobić twarzyczkę i jakoś ma w Polsce fanów, którzy niemal by się za niego pocięli. Albo Peter Gabriel w Genesis...Kiss natomiast jak trędowaci.
    Tak a propos? Oni jeszcze grają razem czy już tylko pożegnalne koncerty raz do roku?

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie no podobno ma być nowa płyta, podobna do Sonic Boom - bez ballad. SB się dobrze rozeszło, trza iść za ciosem. A ja jestem za.


    Fish? Ten od Emade? Buahaha!!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Przepraszam, ale nie mogłem sobie podarować, jak o tym przeczytałem:

    http://www.brand-m.biz/wp-content/uploads/2011/03/kiss-condom.png

    OdpowiedzUsuń
  9. Hahaha!! Rewelacja. Czy można nie lubić takiego zespołu?? Przynajmniej chłopaki są konsekwentne w działaniu.

    OdpowiedzUsuń
  10. Way cool! Some extremely valid points! I appreciate you writing this post
    and also the rest of the site is very good.
    payday loans
    Feel free to visit my web blog - payday loans boise id

    OdpowiedzUsuń