W ciągu ostatniego miesiąca napisałem chyba tylko dwa hasła. Czar i The Pretty Things.
Nadeszła wiosna, więc po przerwie powrócę opisem płyty zespołu, którego nazwa jak ulał pasuje do obecnej pory roku, w chwili, gdy piszę te słowa za oknem zrobiło się słonecznie. Zauważam jedną ważną rzecz - gdy układam sobie recenzje w myślach, wydaje mi się, że wymyśliłem coś ciekawego, interesującego. Niestety, gdy zasiadam do klawiatury komputera, nijak nie potrafię poskładać myśli i odtworzyć tego wszystkie, co wcześniej zrodziło się w mojej głowie. Taka udręka.
Co do płyty.
Jest to album, na którym wykorzystano bogate, często wręcz orkiestrowe brzmienie melotronu. W tym czasie był to instrument niezwykle popularny, rozsławiony dzięki płytom The Moody Blues, King Crimson czy Genesis. Tutaj muzyka dosłownie płynie na brzmieniu melotronu, jest niczym delikatny powiew wiosennego wiatru, jakkolwiek pretensjonalnie to brzmi.
Melotron wiedzie tutaj prym i nadaje ton muzyce. Ważna jest również mocna, wyrazista perkusja. Nie mniejsze znaczenie posiada gitara elektryczna, czasem będąca podstawą aranżacji, czasem zaś subtelnie uzupełniająca muzyczne tło. Całość natomiast komentuje - na przemian delikatny, innym razem silny i zdecydowany - nieco nosowy głos wokalisty.
To wszystko razem tworzy czarujące, subtelne melodie o pastelowej kolorystyce.
1. The Prisoner (Eight By Ten)
2. Grail
3. Boats
4. Shipwrecked Soldier
5. Golden Fleece
6. Inside Out
7. Song To Absent Friends (The Island)
8. Gazing
Skład
Pat Moran - Vocal
Ray Martinez - Guitar
Kips Brown - Keyboards (Mellotron. Hammond Organ, Piano)
Pick Withers - Drums
Adrian Maloney - Bass
Rozkładana na trzy części okładka autorstwa Marcusa Keefa doskonale oddaje klimat muzyki zawartej na płycie Spring.
Zwłoki na pierwszym planie, krew sącząca się do strumyka, po drugiej stronie sam zespół. Widać uśmiech na twarzy jednego z muzyków. Sielski obrazek. To wszystko razem jakieś takie nierzeczywiste, przykryte dziwną mgiełką tajemnicy, jaką skrywa w sobie otaczająca człowieka natura. Można wręcz odnieść wrażenie jakby zwłoki policjanta roztapiając się, spływały do strumyka razem ze śniegiem topionym przez promienie słońca zwiastujące nadejście wiosny.
Taki pomysł - niby prosty, a jednak mający w sobie coś surrealistycznego - mógł zrodzić się tylko w głowie Marcusa Keefa, twórcy nielicznej, acz istotnej części projektów zdobiących klasyczne rockowe płyty.
Wracając do tematu.
Ilustracja na okładce dobrze oddaje klimat takich nagrań jak rozpoczynający płytę, refleksyjny 'The Prisoner (Eight By Ten)'. Wysokie dźwięki melotronu tworzą ową dziwną aurę. W drugim nagraniu pałeczkę przejmuje gitara elektryczna, przykuwa zaś uwagę podniosły refren.
W 'Shipwrecked Soldier' główny temat to rockowa piosenka z ostrą gitarą oraz wysuniętą na plan pierwszy perkusją, zaś we fragmentach instrumentalnych niemal wojskowy marsz z fanfarowymi partiami grającego w wysokich rejestrach melotronu.
Podobne rozwiązania aranżacyjne wprowadzono w następnym na płycie 'Golden Fleece'. Od delikatnych tonów tworzących strukturę kompozycji poprzez niemal fanfarowe brzmienia. W środkowej części pojawia się impresja grana na melotronie podparta delikatnymi dźwiękami gitary akustycznej. Znalazło się także miejsce na solowe popisy grane na organach Hammonda oraz na gitarze elektrycznej.
W świetnym, zdecydowanie rockowym i bardzo dynamicznym 'Inside Out' w formie dygresji wprowadzono krótki temat oparty na eterycznych dźwiękach cymbałków. W finale natomiast zespół zaproponował kapitalny motyw z organami Hammonda w roli głównej.
'Song To Absent Friends (The Island)' to przepiękna ballada zaśpiewana jedynie z akompaniamentem fortepianu.
Finałowy 'Gazing' to majestatyczny wstęp z melotronem o orkiestrowym brzmieniu, który swobodnie przechodzi w delikatną zwrotkę zaśpiewaną z towarzyszeniem gitary akustycznej i perkusji. Ten spokój mącą wejścia potężnego brzmienia melotronu w refrenie, w tle natomiast słychać oszczędne akordy organów Hammonda. W interludium otrzymujemy zaś solo gitary elektrycznej.
Warto zwrócić uwagę na ostatni, wydłużony dźwięk melotronu wieńczący 'Gazing'. Niemal identyczny pomysł wprowadziła w tym samym czasie grupa Genesis w kompozycji 'The Fountain Of Salmacis' na swojej trzeciej płycie 'Nursery Cryme'. Jedyna różnica polega na tym, że w utworze Genesis ten dźwięk jest bardziej narastający, czyli tak zwane crescendo.
Kto od kogo zapożyczył? Czy też zwykły zbieg okoliczności?
Pierwotnie LP ukazał się zarówno w Wielkiej Brytanii jak i w Niemczech wydany przez krótkotrwały oddział firmy RCA - Neon. Producentem płyty był Gus Dudgeon, wieloletni współpracownik i realizator nagrań na wczesnych płytach Eltona Johna. Natomiast perkusista Pick Withers po kilku latach muzycznej tułaczki zasilił szeregi Dire Straits, nagrywając z tym popularnym zespołem cztery pierwsze płyty.
czwartek, 14 kwietnia 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Z wielką ciekawością czytam sobie o muzyce, o której nie mam zielonego pojęcia, bo naturalnie w życiu nie słyszałem o tej formacji. Okładka na plus, jak najbardziej. No i melotron jest jednym z pierwszych "nietypowych" instrumentów (spoza kanonu: gitara/bas/perkusja), którego brzmienie doceniłem, gdy zacząłem poznawać klasykę lat 60/70 - King Crimson w tym wypadku.
OdpowiedzUsuńA swoją drogą czasem też mnie wena opuszcza, gdy siadam do klawiatury. Tak to widocznie bywa.
Oj tak, to jest największy problem. Chyba monitor działa paraliżująco. Po za tym czasem strasznie ciężko przełożyć to co się słyszy na litery. O wiele łatwiej jest, gdy się nie pisze, a jedynie rozmyśla.
OdpowiedzUsuńCo do melotronu - mnie dziwi, jak ten instrument zginął nagle w połowie czy może pod koniec lat 70-tych. Być może później sporadycznie pojawiają się tu i ówdzie, ale największy okres świetności miał właśnie na przełomie lat 60 i 70.
Można nawet rzec, że idealnie pasował to tamtej muzyki. Czy ktoś dzisiaj wyobraża sobie 'Strawberry Fields Forever' bez melotronu? Albo 'Nights In White Satin'?
Melotron chyba stał się mało praktyczny w epoce syntezatorów, z których można było wycisnąć paletę innych brzmień. Jak sobie popatrzę na Ricka Wakemana, obudowanego ścianą klawiszy na koncertach...
OdpowiedzUsuńAha, przesłuchałem zarzucony mi utwór "Grail". Bardzo ładne to jest, takie typowe "lejące się" dźwięki przełomu lat 60/70 z pięknym punktującym basem, zapowiadającym wkroczenie efektownego melotronu gdzieś w środku utworu. Niestety, w ogóle nie pasuje mi tu wokal. Jakiś jest taki, no, nie wiem. Płaski? Gęgający? Nie wiem, jak to fachowo określić, ale może za bardzo się przyzwyczaiłem do melancholijnych i sennych wokaliz Lake'a, Haywarda i innych takich. Ale podkład zacny.
Coś musi być na rzeczy z tym wokalem, bo jak ja posłuchałem tej płyty pierwszy czy drugi raz, to zupełnie mi ten wokal nie pasował. Całkowicie przysłonił muzykę. I tak samo stwierdziłem - facet kwęka, beczy...Teraz już nieco inaczej na to się zapatruję, inaczej oceniam. Ale też nie ma co sobie wmawiać, że jest to wybitny głos. Są momenty naprawdę wspaniałe, ale czasem rzeczywiście śpiewa z jakąś taką dziwną manierą.
OdpowiedzUsuńTeż byłem tak przywykły do głosu Lake'a czy Gabriela, że ten rodzaj śpiewu mnie odrzucał.
To racja że istnieje pewna kwestia przyzwyczajenia, takie "prawo pierwszego słuchania". Gdy usłyszałem, jakie dźwięki wydobywał z Hammonda John Lord, potem uznawałem za nieciekawych klawiszowców, którzy grali jedynie akordami albo których solówki w porównaniu z lordowskimi były niemrawe. Tak samo z wokalem - jak się już człowiek przyzwyczai do pewnej techniki czy kanonu, trudno się potem przestawić.
OdpowiedzUsuń