wtorek, 4 stycznia 2011

CZAR 1970

Ocenianie opisywanych zespołów przez pryzmat osiągnięć innych wykonawców posiada niestety sporo wad. Chociaż wiem, że sam dosyć często padam ofiarą owej maniery przy recenzowaniu płyt zamieszczanych na tym blogu, to jednak staram się tego unikać jak ognia.

Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest fakt, że porównywanie odbiera artyście jego oryginalność. Drugą zaś, świadomość, że przecież nie każdy czytający recenzję musi znać grupy, do których autor przyrównuje opisywaną formację. Wtedy takie zestawienie muzyki danego zespołu z dokonaniami innych grup kompletnie traci sens, gdyż czytelnikom nic to nie mówi.
Następna sprawa, to wątpliwa trafność takowych porównań. Ktoś może stwierdzić, że muzyka omawianego wykonawcy wcale nie jest podobna do muzyki zespołu lub solisty, do którego się odnosimy.





1. Tread Softly On My Dreams
2. Cecelia
3. Follow Me
4. Dawning Of A New Day
5. Beyond The Moon
6. Today
7. A Day In September


Skład


Del Gough - Drums
Bob Hodges - Keyboards, Vocals
Paul Kendrick - Bass Guitar, Vocals
Mick Ware - Guitar, Vocals


Dlaczego jednak o tym wspominam?
Ponieważ muzyka grupy Czar nieodparcie nasuwa - podejrzewam, że nie tylko mnie - skojarzenia z dokonaniami takich tuzów gatunku jak King Crimson i The Moody Blues. Tylko, według mnie, jedyny album tego całkowicie zapomnianego kwartetu jest na znacznie niższym poziomie, co wcale nie jest takie oczywiste, ponieważ zdarzały się genialne wyjątki, kiedy to epigoni osiągali poziom równy lub nawet wyższy od swoich artystycznych wzorców.

Niestety, nie tym razem.
Brzmienie płyty Czar jest po prostu strasznie toporne. Może i same kompozycje nie są najgorsze, trudno odmówić im pewnego uroku, jednak pomimo starań muzyków, wszystkie nagrania odznaczają się wyjątkowo przyciężkim wykonaniem. Braknie im finezji, lekkości. Nie wiem, czy to wina zespołu, czy może producenta płyty. Na plus można wskazać, że najpewniej przez przypadek udało się wykreować ciekawy, zdehumanizowany klimat całości.
Drażni mnie natomiast maniera wokalisty, który sprawia wrażenie jakby przechodził mutację głosu. Nie wiem, czy jest to efekt jakiegoś zabiegu studyjnego, czy też on po prostu tak śpiewa.

Co do samego meritum.
Pierwsza kompozycja na płycie 'Tread Softly On My Dreams' bez wątpienia odwołuje się do tradycji '21st Century Schizoid Man' dla niepoznaki okraszonej potężnym brzmieniem melotronu zamiast dziką partią saksofonu. Wystarczy jednak posłuchać zwrotki, aby dostrzec podobieństwo z nagraniem King Crimson - mam na myśli charakterystyczne pauzy.
W środkowej części następuje krótka zmiana muzycznej narracji, jakby żywcem wzięta z improwizowanej, instrumentalnej sekwencji wspomnianego nagrania słynnego zespołu. Jako rodzaj spoiwa wprowadzono romantyczny, nastrojowy refren.

Zdecydowanie ciekawsza i - na swój pokrętny sposób - intrygująca była dynamiczna, hałaśliwa 'Cecelia' z ekstatycznym wstępem - kapitalne organy Hammonda - oraz powolną melodią ponownie opracowaną z użyciem melotronu. Godna uwagi jest długa instrumentalna część z doskonałymi partiami gitary elektrycznej oraz klawesynu.

Ciekawie prezentuje się przebojowy 'Follow Me'.
Krótka, chwytliwa piosenka ponownie odznaczająca się względnie ostrym brzmieniem, prostym rytmem i chóralnym, pogodnym refrenem. Jedynie co nie jest mnie w stanie przekonać, to śpiew, który skutecznie psuje wszystkie nagrania zawarte na tej płycie.

Niestety dobre wrażenie po poprzednich nagraniach psują kompozycje takie jak nijaki i za długi 'Dawning Of A New Day' czy 'Beyond The Moon'. Drugi z tych utworów był w warstwie rytmicznej i melodycznej czymś na kształt walca i został zwieńczony monotonną grupową partią wokalną będącą czymś na wzór kołysanki.

Na koniec Czar zaproponowali chyba najlepszy w zestawie 'A Day In September'. W przeważającej części instrumentalny, ozdobiony sporą ilością swobodnych, oszczędnych improwizacji, utwór w warstwie rytmicznej miał w sobie coś z marszu. Moją uwagę przykuwają wyrastające z bluesa zagrywki gitary elektrycznej. Ucztą dla uszu są zaś te wszystkie potężne akordy wygrywane na organach Hammonda. Zespół osiągnął w tym nagraniu szczyt swoich możliwości. Niepotrzebnie tylko we wstępie i w zakończeniu wprowadzono zupełnie chaotyczny zespołowy śpiew. W formie kody pojawiła się katarynkowa melodyjka rodem z wesołego miasteczka.

Nie jest to płyta zła, nie jest to płyta dobra. Po prostu jest i tyle. Aż tyle. Trzeba wziąć pod uwagę, że bardzo rzadkie oryginalne egzemplarze LP wydanego przez Fontana Records wyłącznie w Wielkiej Brytanii osiągają cenę od 1000 do 1200 funtów. Moim zdaniem jest to dokonanie wybitnie kolekcjonerskie, ponieważ pod względem muzycznym nie jest to satysfakcjonujące osiągnięcie.

Zastanawiam się, po co pisałem na temat płyty, która nie wzbudza we mnie w pełni pozytywnych odczuć. Ale stwierdzam na koniec, że raz na jakiś czas trzeba napisać coś bardziej krytycznego. Nie można wciąż wychwalać pod niebiosa. Wypadało na nieszczęsny zespół Czar.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz