ENDLESS TRIP
Kolejna pozycja ze stajni Richarda Mortona Jacka i jego współpracowników. Tym razem penetrująca klasycznego rocka ze Stanów Zjednoczonych i Kanady. Tak jak w przypadku 'Galactic Ramble' znalazło się tutaj ponad TRZY TYSIĄCE recenzji płyt z lat 1965-1974. Także w tym przewodniku obok wykonawców bardzo popularnych znajduje się ogromna rzesza artystów kompletnie dzisiaj zapomnianych.
To jest prawdziwa cegła, zawierająca blisko osiemset stron. Oczywiście nie mogło zabraknąć przedruków dawnych recenzji poszczególnych dokonań, które znalazły się w książce. Całość natomiast ozdobiono tymi wspaniałymi czarno-białymi wycinkami starych reklam prasowych oraz zdjęciami artystów.
Coś przepięknego.
Nie byłbym jednak sobą, gdybym trochę nie popsioczył.
Chociaż współczesne recenzje czyta się z zainteresowaniem, to ponownie odnoszę wrażenie, że wiele z nich napisanych zostało na kolanie.
Rozumiem, że ze względu na ograniczoną objętość papieru i przepastną wręcz ilość haseł, trzeba się streszczać, ale czasem aż zęby zgrzytają, gdy czyta się te banalne stwierdzenia na temat muzyki. Można pomyśleć, że właściwie w tamtych czasach wszyscy grali na jedną nutę. Tak wynika z ogromnej liczby recenzji, było nie było pisanych przez kilku fachowców i zarazem pasjonatów klasycznego rocka.
Według mnie jest to największy mankament obydwu przewodników.
Natomiast dużą poprawę widać w dyskografiach zwłaszcza tych wykonawców, którzy odnieśli sukces i ich dorobek jest obszerniejszy i obejmuje kilka lub nawet kilkanaście tytułów w obrębie wybranego przez twórców encyklopedii przedziału czasowego. W przypadku 'Galactic Ramble' z nie do końca zrozumiałych dla mnie powodów niektórzy wykonawcy nie zostali potraktowani całościowo i recenzenci opisali jedynie dwie lub trzy płyty z okresu, na którym się skoncentrowali, mimo że dana formacja stworzyła ich trochę więcej.
Za przykład niech posłuży Genesis, którym zrecenzowano jedynie trzy pierwsze albumy. Albo identycznie potraktowany Wishbone Ash.
Tym razem całość potraktowano z większym pietyzmem i na ten przykład opis dorobku Grateful Dead wykracza poza ramy czasowe 'Endless Trip'.
Oczywiście niektóre grupy mieszane są z błotem, inne zaś wynoszone na piedestał. Muzyka niektórych wykonawców jest bagatelizowana, inni zaś doczekali się peanów pochwalnych na swoją część. Ponownie zalatuje to brakiem profesjonalizmu i skłania do przemyśleń nad trafnością tych recenzji oraz czy są one dobre lub złe, ale z drugiej strony jako drogowskaz do poszukiwań nieznanej rockowej spuścizny ten przewodnik jest wręcz nieodzowny i nieoceniony.
Nic lepszego nie powstało.
środa, 2 marca 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Z pisaniem recenzji hurtowych zauważyłem dziwną prawidłowość - poza waleniem ogólników i znanych powszechnie prawd, zespoły dziś raczej mało "modne", a chodzi mi tu o hard/prog rock lat 70, są obecnie opisywane w dość specyficzny sposób. Pewne wydawnictwo krajowe opublikowało swego czasu szereg książek, które - miałem wrażenie - zostały napisane przez ludzi, nie lubiących bohaterów tych pozycji. Np. Jethro Tull, ELP, Black Sabbath czy King Crimson nagrali ze 2-3 dobre płyty, ale właściwie to były one rozczarowujące i nie dorównywały czemuś tam z przeszłości. Dziwnie się takie coś czyta.
OdpowiedzUsuńWiem o co chodzi. Nie wiadomo czy autorzy chwalą czy to wszystko jest im bardziej obojętne. Tylko w takim razie po co w ogóle wydawać takie książki?
OdpowiedzUsuńNatomiast, ja tak krytykuję podejście autorów do tematu, bo uważam, że jak się jest profesjonalistą i robi coś dla ludzi, którzy muszą w dodatku za to zapłacić, to wypadałoby się nieco bardziej postarać niż serwować komunały.
Naprawdę, czasem aż jestem zaskoczony, że można aż tak trywializować temat.
A bo mamy też takie czasy, że istnieją głównie "dziennikarze" od wszystkiego i od niczego. I wszystko im jedno czy np. robią wywiad z Gosią Andrzejewicz, z Tonym Iommi czy z Wojciechem Jaruzelskim. Mają kilka dyżurnych pytań (co robisz w wolnym czasie, jak utrzymujesz figurę itp) i chrzanią jakieś tam wgłębianie się. Tak samo w recenzjach. Wierszówka leci, to coś tam się pisze. A często można wręcz pozamieniać teksty recenzji i tytuły płyt, żadnej różnicy nie będzie.
OdpowiedzUsuńTak, święta prawda.
OdpowiedzUsuńTeraz wszystko jest robione na odwal. Zero pasji. Takiego autentycznego oddania się temu, co się robi. Najważniejsze, żeby dało się na tym zarobić, a już jaki będzie efekt finalny, to bez znaczenia.
Jak czytam stare wywiady, to tematem były tylko i wyłącznie muzyka i wszystko to, co z nią związane. Nawet były rozmowy o stronie technicznej - instrumenty, sposób nagrywania, sprzęt itd.
I jednocześnie było zdecydowanie więcej pism poświęconych muzyce niż obecnie.
Nie twierdzę też, że te książki, które opisałem są złe. Nie. To by było przekłamanie. Świetnie, że pojawiły się takie wydawnictwa. Tylko sposób pisania jest już od dawna ustalony według pewnego schematu. To mnie razi.
Niestety, teraz profesjonalizm i rzetelność dziennikarska zdają się być wadą, której należy się wstydzić.
OdpowiedzUsuń