piątek, 18 czerwca 2010

WIEŚCI ZE ŚWIATA

Trochę zaniedbałem mojego bloga. Ale to przez tę paskudną pogodę. Dwa tygodnie temu upał był okrutny. Dla odmiany co drugi dzień padał obowiązkowy deszcz. Słowem, istna huśtawka, która nie pomaga w koncentrowaniu się nad przelewanym na ekran monitora tekstem.

W dodatku sam sobie narobiłem problemów. Punktem wyjścia dla tego bloga miało być opisywanie własnych odczuć na temat przesłuchiwanych płyt. Bez zbędnego udziwniania. Prosto, krótko i czasem nie na temat. Tymczasem wychodzą mi jakieś długie tyrady. Jakieś kuriozalne teksty.
Nie wiem skąd we mnie to przeświadczenie, że trzeba się rozpisywać? Ilekroć staram się odrobinę zawęzić tekst opisywanej płyty, wychodzi na opak.

Dwie wiadomości. Jedna bardzo smutna. Druga nawet sympatyczna.
Wiadomość pierwsza.
Wczoraj, czyli 17 czerwca, zmarła Elżbieta Czyżewska. Muszę przyznać, że ta śmierć szczególnie mną poruszyła. Nawet gdy zmarli moi ukochani Janusz Christa i Richard Wright nie poczułem takiego smutku. Dziwne dlaczego? Może dlatego, że w stylu gry aktorskiej Elżbiety Czyżewskiej było dużo melancholii? Nawet pomimo faktu, że celowała przede wszystkim w rolach komediowych. Chociaż grała także role dramatyczne, poważne.
Aktorka zmarła w Nowym Jorku.
Przykre jest to i przecież nieuniknione, że odchodzą ludzie tak bardzo wyjątkowi. Niby człowiek powinien się oswoić z tą myślą, ale chyba jednak nigdy nie uda się uniknąć cierpienia czy też różnych refleksji w chwili, gdy odchodzi ktoś bliski czy ważny naszemu sercu.
Zdajemy sobie wtedy sprawę, że już nigdy nie ujrzymy tej osoby.

Druga wiadomość.
W kwietniu 2011 roku przyjeżdża do Polski, a konkretnie do Łodzi, Roger Waters.
Przywozi ze sobą spektakl 'The Wall'. Czyli fajnie, bo może w końcu zdecyduję się zobaczyć tego pana na żywo. Ale niefajnie, bo to już jednak odgrzewanie kotletów i trochę odcinanie kuponów od dawnych sukcesów. Koniunkturalizm. I to w wykonaniu człowieka, którego nieprzejednana postawa artystyczna dostarczała nam kiedyś muzykę tak nowatorską, że wyznaczała kierunek poszukiwań wśród rzesz innych wykonawców.
Ale cóż, to było dawno temu. Jednak moja sympatia do Rogera Watersa sprawia, że nie mam mu za złe takich sentymentalnych wycieczek w przeszłość (niekoniecznie podyktowanych chęcią wspominania dawnych lat).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz