Od kilku miesięcy jest to najczęściej słuchany przeze mnie album. Pochodząca z Wielkiej Brytanii grupa Circus trafiła w mój gust wprost idealnie. Jestem tą płytą oczarowany. Być może nie jest to arcydzieło, ale na pewno dokonanie na bardzo wysokim poziomie i nawet na swój sposób oryginalne.
Przy pierwszym przesłuchaniu odniosłem wrażenie pewnej dziwnej przypadkowości doboru nagrań. Obok naprawdę ciężkich fragmentów pojawiają się tutaj bowiem kompozycje delikatne i zwiewne, niemal banalne piosenki.
Jednak przy każdym kolejnym wsłuchiwaniu się w muzykę zawartą na płycie, wszystko to przestało mieć znaczenie. Wszystko to, co wydawało się brakiem spójności, okazywało się wielką zaletą. Wręcz przemyślaną myślą muzyczną. Bez wątpienia muzycy dobrze wiedzieli co chcą osiągnąć i potrafili to przełożyć na dźwięki. A dźwięki płynące z głośników są tutaj doprawdy ujmujące. Subtelne. Nic tu nie jest wymuszone. Każda nuta zagrana jest ze spokojem i uczuciem. Nawet ostrzejsze momenty są niesamowicie klarowne.
Za wyjątkiem fenomenalnej interpretacji piosenki The Beatles 'Norwegian Wood' i instrumentalnego 'II BS' autorstwa Charlesa Mingusa, całość osnuta jest jakąś senną mgiełką.
Właśnie. Co w tamtych czasach było normą - także na LP Circus pojawiły się przeróbki. Cztery utwory skomponował Mel Collins, zaś cztery pozostałe to właśnie kompozycje cudze. I co również było wówczas normą, zespół potraktował owe cudze nagrania ze swobodą. Nadając im własny sznyt.
1. Norwegian Wood
2. Pleasures Of A Lifetime
3. St. Thomas
4. Goodnight John Morgan
5. Father Of My Daughter
6. II BS
7. Monday Monday
8. Don't Make Promises
W przypadku 'Norwegian Wood' w drugiej improwizowanej części utworu mamy do czynienia z taką kanonadą dźwięków, że aż dech zapiera. Fantastyczne granie. Nawet jeśli jest to jazz-rock, to zdecydowanie bardzo ciężki. Tak wtedy chyba nikt nie grał. Najlepszej próby heavy-progressive.
Następna kompozycja 'Pleasures Of A Lifetime' odsłaniała inne oblicze zespołu. Tutaj błyszczał zwłaszcza gitarzysta Ian Jelfs. Delikatna i niesamowicie atmosferyczna introdukcja na gitarze (wspieranej dyskretnie przez dobiegający jakby z oddali saksofon) to jeden z najpiękniejszych muzycznych fragmentów jakie słyszałem. Potem pojawiał się ten melancholijny, pełen uczucia głos...Cudowny utwór. Również sekcja rytmiczna z wyczuciem budowała atmosferę. W środkowej części następowało przyśpieszenie po czym wyłaniał się kolejny przepiękny motyw - tym razem z eteryczną partią fletu w roli głównej.
Jak trudno opisać swoje odczucia w stosunku do takich nagrań jak 'Pleasures Of A Lifetime'.
'St. Thomas' to najbardziej relaksacyjny fragment płyty. Zagrany z lekkością i swadą. Może trochę zbyt skoczny i przez to jakby najmniej porywający. Ale wciąż posiadający ten nieodparty zwiewny urok charakterystyczny dla muzyki Circus.
Kolejny utwór, czyli krótki instrumentalny 'Goodnight John Morgan' był jakby nawiązaniem do 'Pleasures Of A Lifetime'. Prosty i delikatny jazzowy temat i ponownie wspaniała partia saksofonu Mela Collinsa. Jak ja uwielbiam takie klimaty. Tego rodzaju refleksyjne dźwięki mają na mnie jakiś dziwny wpływ, pobudzają moją wyobraźnię.
Na pierwszy rzut oka banalny, ale melodyjny 'Father Of My Daughter' to mój cichy faworyt. Bardzo lubię ten rodzaj melodyki. Z lekka senny, odrealniony nastrój spotęgowany dźwiękami fletu poprzecznego oraz tabli, a całość spowita folkową mgiełką. Momentami nasuwają się skojarzenia z dokonaniami grupy The Beatles. W dodatku ten kojący wszelkie nerwy pastelowy głos. Mogę tej piosenki słuchać bez końca. Naprawdę.
Przeróbka kompozycji Charlesa Mingusa 'II BS' to z kolei kapitalna partia basu i dynamiczne brzmienie saksofonu. Ale przede wszystkim rewelacyjny popis perkusisty. Chris Burrows grzmiał tutaj niczym tornado. Bez problemu przebijał przereklamowanego do bólu Johna Bonhama. Jego atomowa gra na bębnach w 'Norwegian Wood' i 'II BS' to temat na osobne rozważania. Padam do stóp tego pana.
Ogólnie rzecz ujmując - bez wątpienia płyta Circus była dziełem udanym i wiele obiecującym na przyszłość. Grający tutaj muzycy sprawiali wrażenie doskonale zgranych. Każdy z nich miał możliwość zaprezentowania swoich wybornych umiejętności. Muszę nadmienić, że nie było mowy o jakichkolwiek bezproduktywnych popisach. Wszystkie partie instrumentalne są przemyślane i stanowią integralną część poszczególnych kompozycji. To jest wciąż stara dobra szkoła kładąca nacisk przede wszystkim na melodię i klimat.
Straszna szkoda, że za wyjątkiem Mela Collinsa, żaden z nich nic już później nie osiągnął na muzycznym polu. Jest to kliniczny przykład zmarnowanych talentów.
Osobiście stawiam album Circus na najwyższej półce.
P.S. Na okładce widnieje skład zespołu jeszcze z perkusistą Alanem Bunnem, który w rzeczywistości na płycie nie grał. Po prostu sesja zdjęciowa został wykonana jeszcze zanim grupa przystąpiła do nagrywania płyty.
poniedziałek, 11 stycznia 2010
CIRCUS (1969)
Etykiety:
1969,
Circus,
heavy-prog,
heavy-rock,
jazz-rock,
prog-rock,
progresywny rock
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz